czwartek, 27 lipca 2017

Neolith- Primal Sins (GS Productions 2017)

Nie mogę wyjść z podziwu jak wczesne materiały Neolith, wraz z debiutanckim albumem, potrafiły łączyć w sobie death metalowy ciężar, miejscami black metalową złowieszczość oraz posępność doom metalu ze sporą dawką melodii, nietuzinkowej atmosfery, a nawet ambientowych czy w marginalnej ilości folkowych naleciałości (gdzieś tam flecik nieśmiało zanuci). Bardzo bogate materiały, które jak na tak młody wtedy stażem zespół, są jak dla mnie czymś totalnie niesamowitym, zasługującym na spore uznanie i docenienie. Mamy tu nie tylko nietuzinkowy talent w komponowaniu, ale także spore umiejętności wykonawcze. Aż dziw, że Neolith nigdy nie zyskali rozgłosu na jaki zasługiwali, cholernie szkoda.
Za tytułem "Primal Sins" kryje się kompilacja dem "Death Comes Slow" (1993), "Trips Through Time and Loneliness" (1995) oraz "Promo '96". Pierwsze z nich jest najbardziej zatopione w death metalowej stylistyce, posępne, ze złowieszczymi wokalami, kolejne dwa to już zauważalne kroki w kierunku materiału nagranego na długograja. Jest wolniej, bardziej klimatycznie, z większą ilością klawiszy, a nawet żeńskich wokali. Mimo tego z wciąż obecnym pazurem i ciężkością z "Death Comes Slow". Co się tyczy brzmienia, to jak się można domyślić, jak to u dem, z tym że w tym przypadku tych bardziej dopracowanych. Wszystko słyszalne, bez zamuleń, także elegancko. Odbiór jest wyborny i utwierdza we wnioskach, które już kiedyś przytaczałem, mianowicie, że nasze rodzime granie mogło śmiało doganiać zachodnie zespoły i w niczym im nie ustępowało, a owe dema Neolith to jeden z wielu niepodważalnych na to dowodów.
Wydanie samo w sobie zrobione porządnie i nie zamierzam się do niczego przyczepiać (no ok, może jakiś booklet by się przydał, tzw. liner notes, no ale to już takie szukanie dziury w całym, można się bez tego obyć). Poza najważniejszą częścią, czyli zgranymi na dwie płyty demami, mamy nieco pamiątek w postaci zdjęć, flyerów itd, także jest i na co się pogapić. Jeżeli ktoś ma ochotę się w to wydawnictwo zaopatrzyć, do czego szczerze zachęcam (warto!!!), to radzę się spieszyć bo wyszło w bardzo małym nakładzie.


wtorek, 25 lipca 2017

Behemoth- Thy Winter Kingdom promo rehearsal 1993/ ...From The Pagan Vastlands adv. III demo '93 (Witching Hour 2015)

Wreszcie nadszedł czas żeby co nieco skrobnąć o tym niesamowitym, wręcz nostalgicznym wydawnictwie. W 2015 Witching Hour wydało na świat, w formie 2- płytowej kompilacji, stare materiały Behemoth z prób oraz pierwotne wersje utworów znanych min. z dema "...From the Pagan Vastlands" oraz częściowo z epki "...And the Forests Dream Eternally". Zarówno "Thy Winter Kingdom promo rehearsal" jak i "...From the Pagan Vastlands adv. III demo", bo o tak zatytułowanych taśmach będzie mowa, były wypuszczone w bardzo małej liczbie kopii przez co zaległy w odmętach czasu będąc materiałami do tej pory nieosiągalnymi. Z tego co mi wiadomo rozeszły się tylko po bliskich znajomych zespołu oraz niektórych zinach i tyle o nich słyszano. Wtedy jeszcze w składzie Behemoth figurował dopiero co skaptowany Frost oraz Orcus (i tylko tutaj można usłyszeć całą czwórkę grającą razem). Teraz, dzięki tym płytom (wyszła także wersja winylowa) można doświadczyć tego jak kształtowała się niegdyś muzyka Behemoth "od kuchni", jak brzmieli poza studiem i poza sesjami do oficjalnie wydanych materiałów, jak formowały się kawałki których ostateczne wersje słyszeliśmy na wspomnianym demie i epce. Ciekawą ewolucję przeszedł tu zwłaszcza "Moonspell Rites" oraz "Thy Winter Kingdom, który nawet zagrany wolniej nie traci nic ze swojego uroku. Od razu powiem, że nie ma tu miejsca na rozkminianie brzmienia, umiejętności itd. Tutaj liczy się klimat i duch, pasja i oddanie. Dźwięki totalnie niedoskonałe, pełne błędów i niedociągnięć, jakościowo niekiedy ciężkie do strawienia (zwłaszcza rehearsal "Thy Winter Kingdom", wokal kompletnie nieczytelny), ale jakże prawdziwe i oddane wykonywanej wtedy sztuce. To jest totalnie bezcenne, a dzięki takim białym krukom można w pełni to wszystko odczuć! Niesamowita podróż w przeszłość naszej Black Metalowej sceny!


poniedziałek, 24 lipca 2017

Hierophant's Descent- The Apocalypse of Evil (Under the Sign of Garazel 2014)

Mija intro i już od pierwszych dźwięków koparka opada i trzeba usilnie walczyć aby wróciła na swoje miejsce. Hierophant's Descent oddaje swoją muzyką totalny hołd swojej rodzimej, wczesnej, greckiej scenie BM, a zwłaszcza Rotting Christ. To co sączy się z głośników to porządnie podane, pełne mistycyzmu misterium czarnej sztuki okraszone podniosłą, ceremonialną wręcz atmosferą. No szacun przeogromny bo wyszło coś naprawdę, nie tylko godnego uwagi, czy posłuchania, ale i posiadania na półce. Ciężkie riffy o wolnych i średnich tempach, złowieszczy, mroczny klimat, świetne klawiszowe tło i naprawdę dobre brzmienie to niewątpliwie atuty tego materiału. Mamy tu niespełna 14 minut materiału i tylko 4 kompozycje, ale za to poziom bardzo wysoki. Swoistą wizytówką tej epki jest moim zdaniem "Thy Ascention of a Hideous God", tutaj jest wszystko co poświadczy o nietuzinkowości tego materiału. Co niektórzy mogliby powiedzieć, że to wtórne, że może trochę za mało oryginalności, ale akurat taka wtórność jest rzeczą jak najbardziej pożądaną. Zagrać jak dawni Bogowie, z klasą i pasją to już sami wiecie nie tak powszechna sprawa. Dlatego chwalmy i promujmy tego typu nagrania jakim jest właśnie "Hierophant's Descent". Ta epka autentycznie wciąga i ma się ochotę do niej wracać, drzemie w tym ogromny potencjał i zastanawiam się jak będzie wyglądał pełny album tej hordy, skoro już na tym skromnym wydawnictwie czart harcuje w najlepsze. Dla fanów greckiej sceny to absolutny mus, dla pozostałych coś z czym nie tylko warto, ale i powinno się zapoznać.


sobota, 22 lipca 2017

Lastwar- Skazani na Zagładę (demo 1990/ Thrashing Madness 2010)

Lastwar, kolejna świetnie łojąca grupa, która w połowie lat 90-tych przepadła w głębinach naszego metalowego podziemia. Ta wągrowiecka załoga grała bardzo spójną, energetyczną i nafaszerowaną dobrymi riffami dawkę thrash metalu w stylu starego Slayer'a, i robili to pieruńsko dobrze. Słucha się tego kapitalnie i z przeogromną ochotą na powtórkę. Demo "Skazani na Zagładę", które dziś przypominam, zostało zarejestrowane w 1990 (dopiero trzy lata po założeniu zespołu) w szczecińskim studiu ARP. Jak na taśmę demo charakteryzowało się zauważalnie dopracowanym, i jak na dostępne warunki, klarownym brzmieniem. Cóż się dziwić, pieczę nad materiałem powierzono doświadczonemu realizatorowi, Arturowi Bursakowskiemu, który profesjonalnie ogarnął temat. Grupa mimo braku doświadczenia w ciągu dwóch dni wykroiła naprawdę solidny kawał thrash metalowej sztuki (warto napomknąć z jaką pasją odegrali kawałek Death "Evil Dead", szacun Panowie ogromny!). Dzięki tym nagraniom zespół zaistniał na undergroundowej scenie i miał szansę grywać sztuki u boku takich tuzów jak Vader, Pandemonium, Christ Agony, Betrayer czy Turbo. Min. dzięki owemu demu i następującej po niej promówce 91' (zawartej tu jako jeden z bonusów, zaiste dobry materiał, ale strasznie zamulony jakościowo, jakby zespół grał w zamkniętym pomieszczeniu, a rejestracja odbywała się spoza niego) zespołem zainteresowało się Carnage Records, które wydało później ich kolejne demo "Darkness in Eden".
Bez owijania w bawełnę powiem, że zaliczam Lastwar do jednej z naszych lepszych, a niestety zapomnianych już nieco, thrashowych załóg jakie kiedykolwiek powstały. Zespół bardzo obiecujący, grający co prawda wg. utartej przez klasyków gatunku formy, ale z niesamowitą pasją do tematu oraz wyczuciem, chłopaki wiedzieli co robią i w czym są najlepsi. Było w tym "to coś", które w niewytłumaczalny do końca sposób przyciąga i zdobywa uwagę. Wielka szkoda, że ta grupa z różnych powodów, zarówno dotyczących braku wydawcy, zwykłego pecha, który tak chętnie towarzyszył wtedy wielu zespołom, oraz spraw natury prywatnej nie kontynuowała działalności. Niemniej jednak zostawili po sobie konkretne dziedzictwo, z którego dzięki nie tylko starym wydawnictwom, ale i reedycjom jakie popełnia Thrashing Madness, możemy w pełni korzystać i zasłuchiwać się w tej znakomitej, dźwiękowej chłoście.



czwartek, 20 lipca 2017

Holy Battalion- Cosmic War/ Breaking the Face (Thrashing Madness 2010)

Kolejna zapomniana już ekipa z naszego podziemia przełomu lat 80-tych i 90-tych. Holy Battalion ze Sławna, bo o nich tu będzie mowa, wykonywał bardzo poprawny, chociaż nieco chaotyczny, thrash. Zespół miał na koncie tylko 3 materiały demo, pełnego albumu niestety się nie doczekali. Dwa pierwsze demka, które są tu głównym rozkładem jazdy, czyli "Cosmic War" oraz "Breaking the Face" są względem brzmienia praktycznie bliźniacze lub przynajmniej takiemu faktowi bliskie. Nie słychać tu w tej kwestii znaczącego progresu. W obu przypadkach mamy brzmienie dosyć toporne, dalekie od doskonałości, surowe, szorstkie (jak na demo przystało) i w tym przypadku śmiem twierdzić, iż nie do końca działające na korzyść samych kompozycji. Materiał z obu dem jest nieco połamany, sporo się tu dzieje, ale wisi nad tym wszystkim jakiś nieokreślony chaos, podczas słuchania mam wrażenie, że zagrany jest na ogromnym spontanie, ale czasem aż za bardzo, przez co można mieć wrażenie pewnych wykonawczych niedociągnięć/ bałaganu. No, ale może w tym jest metoda, taki urok i zero dyskusji. Zdaję sobie sprawę, że spokojnie znalazły by się osoby, które nie podzieliłyby tego zdania, cóż, takie moje subiektywne odczucia. Niemniej jednak udało mi się wyłapać w dwóch utworach bardzo ciekawe, czy świadome- nie wiem, odnośniki do poza thrashowej, metalowej klasyki w postaci NWOBHMowego Blitzkrieg ("March") czy Celtic Frost (początek "The Temple") wplecione w thrashowe metalowe łojenie w bardzo misterny sposób. Zamieszczone tu jako bonus demo "Mr. Dolly" z 1994 to już widoczny krok naprzód zarówno w brzmieniu jak i samych utworach, o wiele więcej tu świeżości i bardziej dojrzałego technicznie grania, ale wciąż nie do końca porywającego.
Podsumowując, jakoś specjalnie Holy Battalion mnie nie zauroczył. Nie są to złe materiały, skąd, daleki jestem od takiej opinii, ale giną momentalnie w natłoku innych znacznie lepszych i bardziej oryginalnych (chociażby wplatające już w swą sztukę death metal, grające po sąsiedzku Slaughter z Koszalina, czy, jeszcze wtedy, słupski Betrayer). To po prostu dobre, żywiołowe, thrashowe granie bez specjalnych fajerwerków. Dla miłośników takiego właśnie grania jak i naszego undergroundu będzie to z pewnością niezła gratka i kolejny interesujący element historii naszej sceny. Co się tyczy samego wydania, to jak to już zwykłem mawiać, logo Thrashing Madness to wystarczająca rekomendacja, jednak płyta pochodzi z czasów kiedy owe krakowskie wydawnictwo wypuszczało cd jeszcze nieco skromniejsze, ale już wieszczące przyszły patos. Dla fanów tematu, pozycja warta polecenia.


wtorek, 18 lipca 2017

Morbid Angel- Blessed Are the Sick (Relativity/ Earache 1991)

Po niesamowicie udanym "Altars of Madness" Morbid Angel wypuścili godnego następcę, albowiem "Blessed Are the Sick" to płyta postępująca kolejny krok naprzód pod prawie każdym względem. Chaos i szybkość "Altars of Madness" przesunięto nieznacznie na bok aby zrobić miejsce kompozycjom bardziej zawiłym, nieco wolniejszym, o walcowatym, potężnym, wręcz epickim brzmieniu oraz technicznym charakterze. Widać to, że zespół się nie certoli i odważnie próbuje nowych rozwiązań, pomysłów pokazując przy tym niebagatelne umiejętności. Wokal Vincenta także ewoluował, wszedł na kolejny pułap będąc tu growlem bardziej mocarnym i niższym, niż na poprzednim materiale. Brzmienie płyty jest natomiast bardziej przejrzyste, mocne, pozostawiające sporo przestrzeni dla sekcji rytmicznej. Warto wspomnieć, że tym razem praktycznie cały materiał jest dziełem Azagthota. W połowie z nich miał swój udział David Vincent, natomiast Brunelle napisał tylko instrumentalny "Desolate Ways". Właśnie, sporo na tym albumie instrumentalnych miniatur, mamy tu cztery takie utwory wliczając intro. Niczego specjalnie swoją obecnością nie wnoszą, niemniej jednak intrygują i są kolejnym elementem, który zespół zapewne chciał tu wypróbować.
Morbid Angel poprzez "Blessed Are the Sick" wprowadził ekstremalne granie, zwłaszcza to w ramach death metalu, na kolejny pułap. To jest coś nowego niż do tamtej pory proponowały inne death metalowe załogi. Zmiany tępa, zawiłe zagrywki i sola otrzymały tu pewną nutę agresji i ciężaru tworząc w utworach jednolitą, potężną, death metalową machinę, zamiast kreować na pierwszy rzut oka (a raczej ucha) oddzielnie bytujące części kompozycji. Co ważne, ów techniczny sznyt tego albumu, mimo swojej brutalności, nabrał także nieco epickiego charakteru, czuć w tym pewien patos. Jednym słowem powstała płyta bardzo różniąca się od "Ołtarzy Szaleństwa", ale równie dobra, śmiem nawet twierdzić, że lepsza, pokazująca na co stać załogę Morbid Angel, która nie zamierzała stać w miejscu, a zdecydowanie przeć przed siebie, tworząc nową jakość w swoim graniu. Osobiście uwielbiam ten album- death metalowa sztuka najwyższej próby i moje ulubione obok "Covenant" dzieło tej grupy. Dojrzały album dojrzałego zespołu i klasyk w swej dziedzinie!


niedziela, 16 lipca 2017

Hellias- Revenge of Hellias (demo 1987/ Luciforus Art 2007)

Po raz kolejny gości na blogu Hellias. Tym razem postanowiłem odrobinę przypomnieć ich pierwszy materiał, czyli demo "Revenge of Hellias" nagrane w 1987 roku. Co od razu rzuca się na uszy przy tym materiale to wciąż obecne heavy metalowe wpływy w zawartych tu kompozycjach. Thrash widzie tutaj prym (przeważnie ten w nieco wczesno- KAT-owskim stylu, najlepszy przykład to "Damned pt. II" oraz ,przypominający mi w swej wymowie "Diabelski Dom pt. I", "The Great Sabbath"), zwłaszcza przy pełnych agresji, złowieszczych wokalach Foremana (faktycznie widać tu drobne inspiracje stylem wokalnym Romka Kostrzewskiego). Mimo to, niezaprzeczalnie da się tu jeszcze wygrzebać sporo odnośników do klasycznego grania spod znaku Accept czy Judas Priest (chociażby riff wiodący w tytułowym "Revenge of Hellias"). Także materiał ten jest podróżą w przeszłość nie tylko do początków tej krakowskiej grupy, ale również do ich muzycznych korzeni. Brzmienie jest surowe, szorstkie jak na stare dobre demo przystało, co dodaje tego specyficznego, niezbędnego w tym przypadku klimatu. Bardzo podoba mi się w tych nagraniach zarówno praca sekcji rytmicznej (mocna i wybijająca się na pierwszy plan) oraz same riffy- proste, niewyszukane, ale jak niesamowicie nośne i zapadające w pamięć.
Co jest pięknego w tej sztuce to to, że przez te dźwięki można doświadczyć pasji jaka pchała tych ludzi do działania, ich zaangażowania w muzykę metalową i radość z grania bez względu na czasy i możliwości. Im więcej słucha się tych naszych starych, lekko już zapomnianych nagrań (takich jak właśnie niniejsze demo Hellias) sceny przełomu lat 80-tych i 90-tych, tym bardziej dostrzega się jak ogromny potencjał tkwił w tych wszystkich zespołach, że to co tworzyli wcale znacząco nie odbiegało od sceny zachodniej, a w niektórych przypadkach nawet ją przebijało. Wszystko zaprzepaściły realia tamtego czasu, ale przynajmniej zostało przeogromne dziedzictwo, którym dzięki takim wydawnictwom jak owe wznowienie wydane niegdyś przez Luciforus Art, mogą się cieszyć kolejne pokolenia metalowych maniaków. Oby takiej inicjatywy nigdy nie zabrakło!