piątek, 29 lipca 2016

Kat- Rarities (Metal Mind 2013)

Co prawda nie jest to już nowość wydawnicza, ale warto napisać kilka słów o tej płytce. Tym bardziej jako zwolennik muzyki Kat, nie mógłbym sobie tej przyjemności odmówić. Wydane 3 lata temu "Rarities" to przede wszystkim zbiór utworów Kat sprzed debiutanckiego albumu. Są to kompozycje zarejestrowane w 1982 w studiu Radia Katowice oraz materiał live z Jarocina 1984 + anglojęzyczna wersja "Porywanego Obłędem". To właśnie dla wspomnianych materiałów studyjnych każdy fan Kata powinien mieć ten cd w swoich zbiorach. W tych utworach słychać wyraźnie korzenie zespołu, te czysto hard-rockowe. Są to utwory autentycznie świetne i wielka szkoda, że nie ukazały się swojego czasu jako np. mini album. "Wyrokiem Sądu Bożego", "Robak" (w swej pierwotnej wersji), "Skazaniec" oraz "Zemsta", bo o nich mowa, miałby szansę stać się w tym wykonaniu klasykami. W sumie "Robak" stał się poprzez wznowienie tego utworu na "Balladach", no ale to dopiero po kilku latach. Live z zawartego tu występu z Jarocina 84' też jest niczego sobie, mamy tutaj min. wczesne wersje "Delirium Tremens" oraz "Diabelskiego Domu cz. I". Jakościowo jest bardzo przyzwoicie, więc słucha się tego z przyjemnością. Jest swoisty klimat i aura, którą tylko ten zespół się charakteryzuje.


Dla osób rozpoczynających przygodę z Kat czy też generalnie z polską sceną metalową to ogromna lekcja historii. Tego typu materiały powinny być odszukiwane i wydawane. Uważam, że nie ma co do tego wątpliwości. W kwestii samego wydania jest praktycznie wzorcowo. Mamy ładny, 3-panelowy, laminowany digipak oraz obszerny booklet z esejem, tekstami i garścią starych fotografii. Solidnie i z dbałością o szczegóły, nie mam się do czego przyczepić. Także jeżeli ktoś tego nie ma to szczerze polecam.


czwartek, 28 lipca 2016

Megadeth- Another Time a Different Place (książka/ album)

Poniekąd jedno z moich ostatnich rozczarowań, chociaż może to za dużo powiedziane. Bądź co bądź nie byłem i raczej nie będę tym zakupem usatysfakcjonowany tak jak tego oczekiwałem. Rzeczony mini albumik, bo tego książką nazwać nie można, to zbiór zdjęć Megadeth wykonanych przez Billa Hale'a w trakcie wczesnych lat działalności zespołu (plus zdjęcia Friedmana gdy dołączył do grupy). Wszystko zebrane na 128 stronach formatu A5. Czemu nie książka? Bo stron do czytania jest łącznie siedem, wystarczyło parę minut i ogarnięte, także tylko format świadczy o książkowości tej pozycji. Bynajmniej nie jest to skrócona biografia, a krótkie wypowiedzi/ retrospekcje autora, Dave'a Mustain'a, David'a Ellefson'a oraz niejakiego Tom'a Trakas'a. Także szału nie ma, za to ogromny niedosyt. Zdjęcia same w sobie są oczywiście świetne, wysokiej jakości i widać, że wykonane przez profesjonalistę z pasją. Jednak niespecjalnie ratuje to sytuację. Album rozplanowany jest w taki sposób, że w 90% mamy po jednym zdjęciu na stronę co jest marnotrawstwem miejsca i chęcią uzyskania obszerniejszego efektu (zupełnie jak przy pisaniu prac na studiach). Początki "rozdziałów" to w każdym przypadku pusta strona z niewielkim nagłówkiem, kolejny zabieg, aby dać więcej stron. No jednym słowem kiepsko proszę Państwa.


Dlaczego zatem zdobyłem się na zakup? Pierwszy i najważniejszy powód to fakt, że ostatnimi czasy wreszcie przekonałem się do Megadeth i ku mojemu zaskoczeniu szturmem weszli do mojej metalowej czołówki. Obecnie jest to, poza wspomnieniami lidera, jedyna książkowa pozycja dotycząca tego zespołu, także to też jest jakiś powód. Po drugie to właśnie genialne fotografie. Bez większych sukcesów poszukiwałem w internecie jakiś przecieków wnętrza tego tytułu aby utwierdzić się w chęci zakupu lub sobie darować. Niestety, odnalazłem tylko strony z fotkami i żyłem w przeświadczeniu, że to tzw. tablice ze zdjęciami a reszta to tekst. Jest jeszcze opcja, że było coś w temacie, a ja to zwyczajnie przegapiłem. Nie wiem. Niby padało stwierdzenie "photo book", ale wciąż łudziłem się że przynajmniej kilkanaście stron tekstu będzie. W każdym bądź razie gdy wczoraj rozpakowałem paczkę przeżyłem drobny zawodzik. Gdybym z obecną wiedzą miał dokonać wyboru to za tą cenę (nie będę przytaczał bo trochę wstyd) bym się nie zdecydował. Oczywiście dla zwolenników Megadeth jest to jakaś gratka i skoro już mam to pozbywać się nie będę, od czasu do czasu będzie można się pogapić na te fotki, ale jeżeli ktoś nie jest uber fanem to odradzam, trochę strata kasy (może gdyby było znacznie tańsze to i byłoby warto).
P.S. Album jest w języku angielskim i niestety jest u nas niedostępny, chyba że na specjalne zamówienie.



środa, 27 lipca 2016

Prasowy zawrót głowy

Swojego czasu mocno aspirowałem do zbudowania pokaźnego zbioru różnorakich magazynów i zinów dotyczących metalu. Po niedługim jednak czasie nie podołałem temu zadaniu, nie starczyło mi funduszy i cierpliwości (bądź co bądź jednoczesne zbieractwo płyt sprawy nie ułatwia). Część zebranych pisemek wymieniłem na kompakty, a niewielka ilość została na pamiątkę.
Ale do rzeczy. Co się tyczy tych bardziej oficjalnych magazynów, był kiedyś czas kiedy dobrych pism o metalu było naprawdę sporo, i to nie tylko za granicą ale i u nas, nawet nie wliczając w to zinów. Mieliśmy Thrash'em All, Vox Mortiis/ Novum Vox Mortiis, Mega Sin, Amon, Wolfpack, HardRocker itd. Obecnie sytuacja nie sprzyja powstawaniu nowych pism, ani temu żeby te które nadal istnieją trwały w niezmienionej formie. Obecnie na straży stoją takie pisma jak Oldschool Metal Maniac, Musick Magazine, Atmospheric czy Noise. Mystic Art i Metal Hammer w których znajdziemy już nie tylko metal zatraciły niestety swoją dawną formę z lat 90-tych i już tak nie cieszą zawartością.
Osobną sprawą są robione fanowsko ziny, których wbrew pozorom jest multum i jak się dobrze poszuka to jest ich zatrzęsienie i naprawdę jest w czym wybierać. W przeciwieństwie do swoich profesjonalnie wykonywanych, starszych kolegów oscylują głównie wokół sceny podziemnej. Nawet sam kiedyś jeden wydawałem (Merciless Zine, może nawet ktoś z was ma jakiś egzemplarz) przez krótki okres czasu. W tym poście zinów nie zamieściłem, ale nie znaczy to, że w przyszłości nie poświęcę im osobnego wpisu. Wszystko w swoim czasie.
Wracając do tych profesjonalnie wykonanych magazynów to jak do tej pory moją sympatię zdobył przede wszystkim obecnie wydawany Musick Magazine i nieistniejące już HardRocker, Thrash'em All oraz Novum Vox Mortiis. Te tytuły czyta/ czytało mi się najlepiej, w kwestii doboru zespołów też najbardziej mi pasują, podobnie w kwestii graficznej.
Z zagranicznych pism, które do tej pory miałem w łapach najbardziej do gustu przypadł mi Terrorizer. Z tych które jeszcze się ukazują chciałbym kiedyś przejrzeć jakiś egzemplarz Burrn! czy Decibel Magazine bo po okładkach sądząc zawartość może być ciekawa, Wielką szkodą jest fakt, że Metal Forces nie ukazuje się już w papierowej formie, a działa tylko jako strona internetowa. Zawartość starych numerów była przednia i z chęcią zdobyłbym na pamiątkę jakieś egzemplarze tego pisma.
Poniżej przykładowe pisma z moich zbiorów, a raczej tego co z nich zostało.




poniedziałek, 25 lipca 2016

Overkill, czyli pewnego razu na jarmarku

Lato 2005 roku, Jarmark Dominikański. Żar leje się z nieba, a ja początkujący entuzjasta metalowej sztuki buszuję między stoiskami płytowymi. Przeglądając kolejne rządki płytek na jednym ze straganów mój wzrok pada na pewną okładkę. Widnieje na niej stwór o o olbrzymich kłach, który wydaje się eksplodować od wewnątrz. Niesamowity przekaz tego co może znajdować się na krążku. Spoglądam na tytuł i nazwę zespołu: Motorhead- Overkill. "Hmm, chyba gdzieś już tą nazwę słyszałem, podobno klasyka zatem trzeba mieć, poza tym genialna okładka, dobra, nie ma nad czym się zastanawiać. Biorę!". Wieczorem, gdy tylko nadarzyła się sposobność dorwałem się do swojego discmana i nie zwlekając odpaliłem nowy nabytek. No i kopara opadła. Wchodzi podwójna stopa i mocarna, szarżująca ściana gitary i basu, no poezja po prostu. Jedna z pierwszych płyt metalowych, które kupiłem i od razu taki strzał!


Tytułowy "Overkill" to dla mnie do tej pory jedna z najlepszych kompozycji Motorhead. Płyta nie szczędzi nam nieśmiertelnych klasyków. Mamy tu "Stay Clean, "No Class" oraz "Damage Case" (notabene scoverowany przez Metallicę). Na uwagę zasługują też niesamowicie chwytliwy "I'll be Your Sister" i raptownie rozpędzający się, zamykający płytę "Limb from Limb".
Pewnie wielu z was może się ze mną nie zgodzić, ale zdecydowanie stawiam ten album ponad "Ace of Spades". Ma nieopisaną wprost energię i emanuje tą pierwotną pasją, którą zespoły kipią na początku swej działalności. To własnie na tej płycie zaczęła w pełni budzić się do życia bestia Motorhead. To od tej płyty wszystko potoczyło się lawinowo i na niej ukształtował się niepowtarzalny styl i brzmienie tej grupy. O tym jaki wpływ miały pierwsze płyty Motorhead na rodzącą się scenę metalową lat 80-tych już chyba nie muszę mówić. Gdyby nie oni nie byłoby chociażby Metallici, być może i Venom.
Jeżeli miałbym polecić jakąś płytę komuś kto dopiero chce zacząć swoją przygodę z muzyką Motorhead to bez wątpienia wskazałbym właśnie Overkill, jak dla mnie to wizytówka tego zespołu i płyta monument. Wielką stratą jest fakt, że już nie dane będzie nam cieszyć się kolejnymi płytami (RIP Lemmy). Zespół zasłużenie przeszedł do legendy jako niedościgniony piewca tego co w ciężkiej muzie najważniejsze.
Poniżej moja reedycja tego klasyka wzbogacona o bonusowe utwory.


sobota, 23 lipca 2016

Grave Digger- Liberty or Death (Locomotive 2007)

Od muzyki Grave Digger miałem stosunkowo długą przerwę, a obecnie z ogromną chęcią do niej powracam co jest znakomitym pretekstem do recki jakieś ich płyty. Wybór padł na "Liberty or Death". Jest to jeden z moich ulubionych krążków tych niemieckich heavy metalowców, a jednocześnie jeden z tych o dziwo słabiej ocenianych przez gro fanów.


"Liberty or Death" to, jak z resztą gro albumów Grave Digger, koncept album w tym przypadku oscylujący wokół tematu walki o wolność i niepodległość. Cechą charakterystyczną tej płytki jest przeplatanie się ze sobą utworów klimatycznych, posępnych, może odrobinę nastrojowych z typowymi dla tej grupy mocarnymi, heavy metalowymi walcami. Przykładem tych pierwszych może być otwierający album utwór tytułowy, który wprowadza nas w klimat płyty nastrojowym i nieco mrocznym, organowym intrem, następnie "Highland Glory", który nawiązuje do tematyki przedstawionej na płycie "Tunes of War", czyli wojnie Szkocji o niepodległość, hymnowy "Silent Revolution", czy też zamykający album "Massada" opowiadająca o obrońcach słynnej izraelskiej twierdzy. Co się tyczy typowego Grave Diggerowego mięcha to mamy tutaj takie kanonady jak "Ocean of Blood", "The Terrible One", czy mój faworyt "Shadowland". Brzmieniowo jest tak samo jak na większości płyt tej grupy. Zespół wyrobił sobie swoje charakterystyczne brzmienie, które jest nie do podrobienia, nie da się pomylić z jakimkolwiek innym zespołem. Mocna, wyrazista perkusja oraz tłuste, gęste gitary to cecha niemal każdej płyty Grave Digger. Do tego dochodzi znakomity, lekko chrypliwy wokal Chrisa Boltendahla.
Nie mam pojęcia dlaczego album zebrał niezbyt pochlebne opinie. Może dlatego, że oczekiwano większej liczby szybkich, przebojowych, ciężkich utworów, których jest tu niewiele. Na tej płycie położono większy nacisk na atmosferę, klimat niż na to żeby powstał typowy heavy metalowy album ku uciesze większości odbiorców. Kiepsko oceniono także komputerowo wykonaną okładkę. Osobiście jestem mocnym przeciwnikiem takowych, ale ta akurat wyjątkowo ma coś w sobie. Niby plastik, prostota, może i odrobina kiczu, ale mimo wszystko coś w tym jest. Wyjątkowo mnie nie odpycha, a w momencie kiedy album się ukazał sprawiła że się tą płytą zainteresowałem, jak i samym Grave Digger.
Reasumując, jest to solidna i warta uwagi płyta. Generalnie, może nie jest to najlepszy album na zaczęcie przygody z muzyką tego zespołu, ale na pewno warto się z czasem z nim zapoznać. W mojej pierwszej trójce Grave Digger się mieści.


niedziela, 17 lipca 2016

Behemoth- Grom (Solistitium 1996/ Metal Mind 2002)

Wczesne dokonania Behemoth kwalifikują się do mojej ścisłej czołówki naszego rodzimego Black Metalu obok płyt takich grup jak Graveland, Thirst czy North. "Grom" jest jednym z tych albumów, które darzę szczególnym sentymentem. Dlaczego? Choroba, sam nawet nie wiem dlaczego. Ta płyta ma w sobie coś wyjątkowego. To chyba jedyny album pomorskiej hordy, który tak mocno wyróżnia się na tle ich dyskografii. Jedyny w całości inspirowany pogańską tematyką, jedyny zawierający partie gitar akustycznych (w sumie na "Sventevith" też odrobina ich była, ale ilość dosłownie śladowa), jedyny zawierający teksty napisane w całości po polsku ("Lasy Pomorza" oraz "Grom"), nie licząc oczywiście utworu "Chwała Mordercom Wojciecha" z kolejnej płyty, i jedyny na którym użyto żeńskich wokali nagranych przez Celinę, ówczesną dziewczynę Nergala ("The Dark Forest...", "Grom").
Zespół przeżywał wtedy fascynację wierzeniami dawnych Słowian (zwłaszcza Nergal) i płyta bez wątpienia to potwierdza. Kompozycje, w przeciwieństwie do dem i debiutu, to nieco inna bajka. To cały czas kawał dobrego black metalu, ale słyszalne są tu echa thrashu oraz fascynacji zespołami pokroju Enslaved. Jest tutaj pewna folkowa domieszka ukryta między wierszami. Brzmienie jest bardziej intensywne, nieco więcej w nim przejrzystości, ale wciąż bardzo surowe, mieszczące się w kanonach Black Metalowej estetyki tamtych lat. Album jest także czymś naznaczającym przełom w działalności Behemoth. Wydanie "Grom" zaowocowało pierwszymi sztukami, dwoma na terenie naszego kraju oraz kilkoma w Niemczech u boku min. Helheim oraz Christ Agony. Nie muszę wspominać, że już wtedy zespół był na celowniku wielu grup z podziemia dla których stał się zdrajcą ideałów i zbieraniną pozerów. Cóż, niegdysiejsze niesnaski na naszej podziemnej scenie BM to temat już na ogół dobrze znany i na tyle rozległy, że można by napisać o tym oddzielną książkę.
Wróćmy jednak do płyty. Jej najjaśniejsze punkty to otwierający "The Dark Forest (cast me your spell)" ze zwolnieniem i partią akustyków, szarżujący "Spellcraft and Hathendom", charakteryzujący się podniosłym klawiszowym intrem "Dragon's Lair (cosmic flames and four barbaric seasons)" oraz tytułowy, bardzo klimatyczny "Grom". Za kultowymi "Lasami Pomorza" jakoś nigdy specjalnie nie przepadałem, ale ostatnio ten kawałek coraz bardziej w moich oczach zyskuje, ma w sobie coś co przyciąga, mimo odrobinę naiwnego tekstu.
Od wydania "Grom" minęło już ponad 20 lat. Myślę, że pomimo upływu czasu ta płyta się nie starzeje i jest doskonałym świadectwem tego jak świetne albumy rodziła w latach 90-tych nasza scena. Pozycja bezapelacyjnie nietuzinkowa, która świetnie się broni po dziś dzień, no i oczywiście solidny kawał historii polskiego black metalu.
Poniżej pierwsze wydanie "Grom" z niemieckiej Solistitum (wreszcie po latach dorwałem!) oraz teoretycznie nieautoryzowana reedycja Metal Mind z 2002 roku, Jak widać obie wersje mało czym się różnią, jedynym zauważalnym szczegółem, poza lablem itd. jest soczystsza kolorystyka poligrafii pierwszego wydania.




sobota, 16 lipca 2016

Albumów Czar

Pewnie niejednokrotnie mieliście okazję zetknąć się z książkowymi biosami zespołów wydanymi w formie albumów. Wydawnictwa tego typu są o tyle atrakcyjnie, że często zawierają całe mnóstwo archiwalnych zdjęć danej grupy z całego okresu jej działalności. Okraszone są także różnymi memorabiliami i w większości przypadków wydane w twardej oprawie co znacznie podnosi ich walory estetyczne i nieco uodparnia na upływ czasu. Co się natomiast tyczy zawartości tekstowej to oczywiście okrojona jest z wielu detali i wnikania w biografię w takim stopniu jak czynią to inne tego typu publikacje. Niemniej jednak cała podstawowa wiedza na poziomie muzycznym o danym zespole jest zawarta, każda płyta dokładnie omówiona, jest nawet trochę ciekawostek i faktów. Także jak najbardziej ok. Jeżeli ktoś nie pali się do wnikliwego zgłębiana wszelakich niuansów o zespole, to wiedza zawarta w tych albumach w zupełności wystarcza. Nie da się ukryć, że głównym atutem tych książek jest warstwa graficzna i tak na prawdę dla niej się je kupuje. Myślę, że każdy fan lubi tego typu smaczki. Warto zatem sięgnąć po te pozycje jako fajny zbiór archiwaliów dotyczących poszczególnej grupy. Fajnie jest po czasie do nich wrócić i poprzeglądać podczas słuchania płyt.
Poniżej przedstawiłem wam trzy tego typu tytuły dotyczące Metallici, AC/DC i Iron Maiden, które obecnie posiadam. Każda solidnie wydana z dbałością o szczegóły. Sporo tego typu publikacji wydawanych jest też w języku angielskim, od czasu do czasu można je dorwać na aukcjach lub w dobrych antykwariatach z bogatym zasobem. Ostatnio będąc w Gdyni natknąłem się na taki album o Motley Crue, wydany był kapitalnie, a i cena przystępna... Do tej pory pluję sobie w brodę, że go nie wziąłem. Reasumując, warto mieć kilka takich albumów na półce bo zawsze z chęcią się do nich wraca.