piątek, 20 stycznia 2017

TSA- Spunk! (Mega Ton 1983/ Metal Mind 2015)

Zetknięcie się z muzyką ojców chrzestnych polskiego heavy metalu będę pamiętał chyba przez całe życie ("Szansa na Sukces" z TSA w roli jurorów, szczęka mi wtedy objechała, że mieliśmy i nadal mamy taki zespół). Obok Kat, było to moje pierwsze obcowanie z polską sceną, byłem wtedy na początku swojego pasa piekielnej autostrady wgłąb świata metalu, a TSA było jedną z tych grup, które podniosły mi na nią szlaban.
Tak się złożyło, że "Spunk!" usłyszałem zanim poznałem "czerwony", polskojęzyczny oryginał. Może z tego powodu mam do niej sentyment i bardziej ją cenię? Możliwe, ale przede wszystkim wpływ na taki stan rzeczy miała diametralna różnica brzmienia i miksu obu tych płyt. Anglojęzyczny "Spunk!" jest bardziej wyrazisty, klarowny, brzmi potężniej i dynamiczniej od wydanego rok przed nim debiutu. Wszystkie kompozycje z pierwszej płyty dostały więcej ognia i gdy słucha się ich w tej własnie postaci rozkręconych na cały regulator to rozniosą w pył każdą napotkaną przeszkodę, tyczy się to zwłaszcza otwierających płytę "Don't Worry Friend" oraz "Upper Classes". Niesamowicie przejmująco wyszła także "nowa" wersja "Trzech Zapałek" (tutaj jako "Nothing Left to Say"). Po dzień dzisiejszy jest to jedna z niewielu ballad, które wzbudzają we mnie szczególne emocje.
Co ciekawe, po swojej premierze wydawniczej w lutym 1984 Spunk! utrzymywał się dosyć długo na wysokim miejscu na liście najlepiej sprzedających się płyt w Londynie. Widać oryginalna hybryda hard rocka i heavy metalu jaką wykonywał zespół padła na podatny grunt. Mega Ton wyszło z propozycją ogólnoświatowej trasy u boku Venom (tak!) jeżeli tylko uda się całemu zespołowi dostać visy. Niestety, władza takowej Stefanowi Machelowi (jako jedynemu) nie wydała i w ten sposób zniweczona została jedna z przeogromnych szans zaistnienia TSA poza granicami naszego kraju.
W ubiegłym roku, po wieloletniej przerwie, Metal Mind zaserwował nam reedycję wszystkich krążków grupy na cd oraz winylu. Zarówno wizualnie (ładne, rozkładane digipaki, dużo niepublikowanych wcześniej zdjęć, wszystkie teksty, no miodzio po prostu, z winylami podobnie) jak i brzmieniowo wyszło to genialnie, wytwórnia postarała się jak nigdy. Pamiętam, że cieszyłem się na te wznowienia jak małpa na banany haha.
Podsumowując, TSA to pierwszy przystanek na drodze do poznawania historii powstawania polskiej sceny metalowej, to nieśmiertelna klasyka, którą po prostu trzeba znać i szanować. To od ich pełnego pasji i energii grania na całego rozpętała się burza!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz