czwartek, 30 kwietnia 2020

Szron - Frost Eternal (Under the Sign of Garazel 2020)

Po raz pierwszy na CD pojawia się demo Szron - "Frost Eternal", jeden z najlepszych polskich black metalowych materiałów, jakie pojawiły się na scenie po 2000 roku. "Frost Eternal" to prymitywny, surowo brzmiący Black Metal zagrany w stylu wczesnych lat 90. i nasuwający skojarzenia z Darkthrone, debiutem Immortal czy nawet wczesnymi płytami Burzum. Słychać tu też wyraźnie zespoły z polskiej sceny, takie jak Veles, Fullmoon czy Infernum, nawet nie wiem, czy nie bardziej niż Norwegów. Materiał został pierwotnie wydany jako split z Hateful w 2001/2002 roku. Dla tych, dla których będzie to coś nowego, aczkolwiek nie wiem, czy się tacy znajdą, będzie zdawał się być żywcem wyciągnięty z jakiegoś 1992-94 roku. Klimat i atmosfera tamtych dni i materiałów jest tu wszechobecna, łącznie z brzmieniem. Widać, że Panów Beherita i Demona nie interesuje ani melodyjność, ani nowoczesne podejście do grania, ani dobra produkcja. I dobrze! Bo w ich sztuce, w tej muzyce o to właśnie chodzi! Co tu dużo mówić, Szron to ekipa, która tworzyła i nadal tworzy Black Metal z wyczuciem i konsekwencją, zgodnie z jego pierwotnymi założeniami. Zawsze jest to oldschoolowe granie pełną gębą!
Wznowienie niniejszego dema (w przyszłym roku minie dwadzieścia lat od jego wydania) popełnione przez Under the Sign of Garazel wierne jest estetyce ze splitu i późniejszemu wznowieniu na kasecie (ta sama okładka). W środku są tylko inne foty, są teksty utworów, no i poszerzona warstwa graficzna na potrzebę pełnej poligrafii do CD. Wszystko w mroźnym, chłodnym i ponurym klimacie, jaki pasuje do tych nagrań. Wyszło naprawdę solidne wydawnictwo i nic, tylko czekać na winyl, mający ukazać się nieco później oraz koszulki od Ancient Dead. Tymczasem - tym, co znają, a nie mają, polecam zakup, a tym, którzy jeszcze materiału nie słyszeli, nadrobić szybko zaległości w temacie!

https://www.utsogp.pl/
https://www.facebook.com/utsogp/

English translation:

For the first time on CD appears the Szron demo "Frost Eternal", one of the best Polish Black Metal materials that appeared on the scene after 2000. "Frost Eternal" is primitive, raw sounding Black Metal played in the style of the early 90s and reminiscent of Darkthrone, the debut of Immortal or even early Burzum records. You can also clearly hear bands from the Polish scene, such as Veles, Fullmoon or Infernum, I don't know if even more them than Norwegians. The material was originally released as a split with Hateful in 2001/2002. For those for whom it will be something new, although I do not know if there is anyone, it will seem to be stuff from like 1992-94. The climate and atmosphere of those days and materials is ubiquitous here, including the sound. You can see that Mr. Beherit and Demon are not interested in nice melodies, modern approach to playing or good production. And that's prefect! Because this is what their art and music are about! What can I say, Szron is a band that has created and continues to create Black Metal with sensitivity and consistency, in accordance with its original assumptions. It's always oldschool playing at full capacity!
The reissue of this demo (next year will be twenty years from its release) issued by Under the Sign of Garazel is loyal to split aesthetics and to the cassette reissue that came out later (same cover). Inside there are only other photos, there are lyrics, and an expanded graphic layer for the need of full CD printing. Everything in a cold and gloomy climate that matches these recordings. A really solid release came out and there is nothing left but to wait for vinyl (to be released later) and t-shirts from Ancient Dead. In the meantime, I recommend grabing the copy for those having only the tape, and to those who haven't heard the material yet, to catch up quickly!




sobota, 25 kwietnia 2020

Angelgoat - The Lucifer Within (Morbid Chapel Records 2020)

Kolejny black metalowy wyziew z tego roku, który wypuszcza swoim sumptem nasza Morbid Chapel Records. Angelgoat to jednoosobowy projekt z Serbii. Ma już na koncie dwa albumy, dwa dema i split z Sinah i Charnel Valley. Pamiętam, że zapoznałem się już z nimi wiele lat temu , w 2009, wydali wtedy na taśmie "U Slavu Satane". Pamiętam, że całkiem mi się to podobało i kasetka trochę w odtwarzaczu pogościła i nie wykluczone, że coś o niej pisałem w którymś ze swoich starych zinów. To co znajdziecie na "The Lucifer Within" to granie na pograniczu tradycyjnego Black Metalu spod znaku Norwegii/Szwecji oraz bardziej obskurnego, bluźnierczego w stylu Archgoat, Beherit, Blasphemy. Jest smoliście, duszno, surowo, ale na szczęście te wolniejsze numery przeplatają się z szybszymi, co nieco urozmaica materiał. Koła się tutaj nie odkrywa, ale materiał jest na tyle dobry w swojej niszy, solidnie i z wyczuciem nagrany, że warto o nim wspomnieć i nawet zachęcić do odsłuchu. Słychać, że twórca czuje klimat i przelewa swą pasję do tej muzyki w czyn i piekielne dźwięki. Fani bardziej oldschoolowych, mniej wykalkulowanych i, nie oszukujmy się, prostych brzmień w ramach Black Metalu będę tutaj mieli czego posłuchać. Podziemne, bezkompromisowe granie! Tylko tyle i aż tyle!

https://morbidchapelrecords.com/
https://morbidchapelrecords.bandcamp.com/album/the-lucifer-within

English translation:

Another Black Metal stuff from this year that our Morbid Chapel Records releases. Angelgoat is a one-man project from Serbia. It already has two albums, two demos and a split with Sinah and Charnel Valley issued. I remember that I got familiar with Angelgoat many years ago, in 2009, they released "U Slavu Satane" on tape back then. I remember that I liked it quite a bit and the cassette spent some time in the casette player and it is possible that I wrote something about it in one of my old zines. What you will find on "The Lucifer Within" is an art on the border of traditional Black Metal under the sign of Norway/Sweden and more obscure, blasphemous one in the style of Archgoat, Beherit, Blasphemy. It is tarry, fuggy, raw, but fortunately these slower tracks are mixed with faster, which slightly diversifies the material. The wheel is not discovered here, but the material is so good in its niche, well recorded that it is worth mentioning and even encouraging to listen to. You can hear that the artist feels the atmosphere and sheds his passion for this music into action and this hellish sounds. Fans of more oldschool, less calculated and, let's face it, simple sounds of Black Metal will have something to listen to here. Underground, uncompromising stuff! No more, no less!




piątek, 24 kwietnia 2020

Wywiad z Hubertem "Nazgrimem" Olejarczykiem (Titan Mountain, Cosmique7)


Po niemal dwóch latach przerwy powracam do tematu wywiadów. Pojawiły się ku temu okazje, nowe możliwości i zamierzam z tego skorzystać, a przy okazji ponownie urozmaicić trochę zawartość bloga. Na pierwszy ogień idzie wywiad z Hubertem „Nazgrimem” Olejarczykiem (Titan Mountain, Cosmique7). Miał on pojawić się w drugim numerze Morbid Zine, ale niestety inicjatywa umarła ostatecznie i nieodwołalnie śmiercią naturalną, a wskrzeszać już tego truchła nie będę. Zatem tyle wstępu i zapraszam do lektury o dziejach Titan Mountain, przeszłych i obecnych.

1. Cześć, Nazgrim! Wreszcie możemy pogadać trochę o dawnych dziejach na łamach mojego bloga. Pierwsze, o co chcę Cię spytać, to rzecz jasna początki Twojego grania. Czego wtedy słuchałeś, co Cię najbardziej zainspirowało do wystartowania ze swoim własnym projektem? Jak dobrze pamiętam, był to chyba 1994 rok i Forest of Proud Slavs.

Witaj! Zacznijmy od tego, że w wieku jedenastu lat usłyszałem “And Justice For All“ Metalliki. Potem Kreator, Slayer, Destruction, Sodom... Zafascynowało mnie brzmienie tej muzyki i styl gry na gitarze. Potem usłyszałem Death Metal, jeszcze bardziej mnie opętało, no i w końcu usłyszałem norweskie, polskie i szwedzkie zespoły black metalowe, co zrobiło na mnie piorunujące wrażenie... Zapragnąłem tworzyć tę muzykę samemu. Zacząłem grać z kumplami w pierwszym zespole metalowym z Biłgoraja – Immortal Vision. Grałem tylko miesiąc i odszedłem, ale zostawiłem po sobie jeden utwór. Nagrali go na pierwszym demo, “Aquaritia“. Na gitarze uczę się grać od roku 1990 – zapomniałem o tym wspomnieć. Po Immortal Vision grałem z trzema kumplami w Act of Grace. Był to melodyjny Death Metal. Nagraliśmy na fatalnym sprzęcie reha, nie promowałem go nawet. Zespół został szybko rozwiązany. Następnie zacząłem już sam komponować, będąc pod silnym wpływem skandynawskiego Black Metalu. Nazwę zmieniałem kilka razy. Nie promowałem swojej twórczości przez kilka lat, tylko uczyłem się grać. Nagrywałem rehy, chyba dwa, i kasety z riffami, by ich nie zapomnieć, ale prawie nikomu tego nie puszczałem. Z czasem wypracowałem jakieś umiejętności i zacząłem nagrywać muzykę w lepszych warunkach.

2. Jak w tamtym czasie oddziaływała na Ciebie formująca się już prężnie scena black metalowa i wydarzenia z nią związane? Byłeś w stałym kontakcie z zespołami z naszej sceny lub sceny zagranicznej? W końcu, jak by nie było, byłeś jej częścią przez dobry kawałek czasu. Czy pisywałeś listy i wymieniałeś się taśmami, płytami, czy raczej niespecjalnie Cię to zajmowało?

Ta scena mocno oddziaływała na to, co tworzyłem i na moje teksty, ale równolegle nagrywałem rehy w innych gatunkach Metalu. Np. w 1995 roku nagrałem fatalnie brzmiącego reha doom metalowego „Blackness of the Sorrow”, nikomu nie wysłałem nagrań z powodu jakości dźwięku. Teraz chcę po latach nagrać to profesjonalnie pod nazwą obecnego projektu – Cosmique7. Przed rokiem 1997 nagrałem też reha death metalowego Ninnghizhidda, o czym nikt nie wie. Również jakość dźwięku była poniżej krytyki...
Wydarzenia w Skandynawii nie spowodowały, że zacząłem mieć kłopoty z prawem. Jestem muzykiem i to przez pryzmat twórczości chcę być postrzegany. Zgadza się, trochę trzymałem kontakt z ludźmi ze sceny ogólnie metalowej, wymieniałem się kasetami, to był piękny czas. Chociaż ja nie miałem środków na jakąś sensowną promocję, korespondencję na wielką skalę. Po latach zostało mi niewielkie pudło z listami, ale chcąc zaoszczędzić miejsca w pokoju, spaliłem je. Rozpędziłem się i w ogień poszedł nawet list od Petera z Vader czy Piotra Wawrzeniuka, który kiedyś bębnił w szwedzkim Therion. Przepadło zdjęcie Emperor. Ech, szkoda. Potem przyszedł czas, że zerwałem prawie wszystkie kontakty i dziś jestem samotnikiem, ale mam trochę fajnych przyjaciół.

3. Redagowałeś wtedy zina „Ripping Sky”, jak możesz to opowiedz o nim trochę. Miał naprawdę dobrą zawartość, uwzględniałeś w nim czołówkę nie tylko naszej, ale i skandynawskiej sceny. Czy miałeś jakieś inne projekty edytorskie tego typu, czy na „Ripping Sky” się skończyło?

Chciałem coś robić dla sceny, byłem głodny nowych kaset, stąd pomysł na zina. Dzięki za pozytywną opinię, ale po latach nie wszystko mi się podoba w tym wydawnictwie. Starałem się jak mogłem by wyglądało to ok, zarówno od strony merytorycznej jak i wizualnej. Ale to było dawno, widać było brak doświadczenia. Tym poza graniem się zajmowałem. Po latach, o ile mnie pamięć nie myli, zrobiłem kilka wywiadów do webzinów (nie pamiętam jakich), a ostatnio napisałem dwie recenzje moich ulubionych wirtuozów gitary.

4. W 1997 roku zmieniłeś nazwę swojego głównego projektu na Titan Mountain i pod tym szyldem nagrałeś szereg materiałów i dem na przestrzeni lat. Twoja muzyka stale ewoluowała, przyjmując coraz bardziej zaawansowane i bardziej skomplikowane, symfoniczne formy. Jednak Twoje pierwsze materiały z lat 90. pozostają mocno w klimacie, jak i estetyce wczesnego Emperor, Limbonic Art czy Odium, wciąż zachowując ogromny ładunek oryginalności. Czy faktycznie te zespoły były dla Ciebie ważne i w jakimś stopniu wyznaczyły ścieżkę dla Titan Mountain? Dlaczego zdecydowałeś się na właśnie ten bardziej melodyjny, symfoniczny Black Metal?

Dlaczego wtedy taką muzę robiłem? Bo wtedy tak czułem, to wyszło spontanicznie. Teraz gram całkiem inaczej, może nawet jak inny człowiek, niż jak w 1997 czy 2007. Ciągle się zmieniam. Chciałbym tu zaznaczyć, że kilka nigdy nieopublikowanych (nie wysyłałem ich do żadnych labeli) płyt demo z lat 2000-2004 zawiera muzykę prawie bez gitar. Eksperyment z klawiszami i perkusją. Powód? Sprzęt gitarowy mi szwankował, a nie miałem środków na zakup nowego. Nagrywałem więc na klawiszach w warunkach domowych, by coś tworzyć, te klawisze są inspirowane muzą filmową i Limbonic Art “Moon in the Scorio“. Nie czuję się jakimś odkrywcą nowych lądów w muzyce, może jeden MLP mi wyszedł tak, że mam przekonanie, iż to ma własny charakter. Większość mojej muzyki powstała z wyraźnym zarysem inspiracji. Za to lirycznie udało mi się stworzyć przez lata rozpoznawalny styl, to cieszy. Tylko prawie nikt się nie zetknął z tą twórczością, poza nielicznymi.

5. Od zawsze swoją muzykę tworzyłeś sam, będąc pod wypływem tylko własnych inspiracji. Czy wszystkie materiały Titan Mountain tworzyłeś w domowym warunkach, czy może miałeś jakieś doświadczenie ze studiem czy pracą z innymi muzykami?

W Titan Mountain zawsze wszystko sam komponowałem. Bębny, bas i klawisze są w części nagrań zaprogramowane. W tym roku na nowy MLP zaprosiłem dwóch wirtuozów z Japonii do nagrania solówek. Dwie osoby z Polski mają również nagrać swoje solówki gitarowe, ale i partie fletu poprzecznego. Czy doczekam się tych nagrań – zobaczymy. W moich oficjalnych nagraniach Lost Atlantida na bębnach gra właściciel studia Manek – Mariusz Kurasz, a w jednym utworze Ninnghizhidda bębni kumpel – Mirek Kowal. Co do pracy z innymi muzykami, to muszę jeszcze dodać, że w Cosmique7 na demo zaśpiewał niejaki Radek. W utworze Cosmique7 na piąty album (prace nad nim trwają) solo zagrał wirtuoz z Szwajcarii i na flecie poprzecznym kobieta z Polski. Między 1997 a 2001 nagrywałem kilka razy różną muzykę w kilku dość profesjonalnych jak na takiego amatora jak ja studiach. Nadal czuję się właśnie amatorem, który uczy się grać już dwadzieścia dziewięć lat.

6. Ważnym elementem Twojej muzyki były od samego początku elementy klawiszowe. W końcu doszło do tego, że niczym niegdyś Mortiis, powołałeś do życia poboczne projekty takie jak Rarog, Barad-Dur oraz Vampyric Hunger, skupiające się właśnie na atmosferycznym, ambientowym graniu, opartym właśnie o instrumenty klawiszowe. Opowiedz trochę o tych projektach. Czy nie pomylę się, stwierdzając, że twórczość Mortiisa faktycznie miała na Ciebie jakiś wpływ?

Nie mylisz się, właśnie pod wpływem Mortiisa nagrałem klawiszowe mroczne demo Rarog “Opowieść w Hołdzie Przodkom“ w 1995 – brzmienie było złe, ale muza, mam nadzieję, że okej. Barad-Dur to bardziej eksperyment z dźwiękiem niż muzyka, brzmi to ponuro. Vampyric Hunger zainspirowany był soundtrackami do horrorów.

7. Patrząc na stare zdjęcia, jakie robiłeś w ramach zarówno Titan Mountain, jak i pozostałych projektów, nietrudno zauważyć, że aspekt wizualny, wizerunek towarzyszący muzyce był dla Ciebie bardzo ważny. Czy faktycznie tzw. image był dla Ciebie tak istotny i traktowałeś go jako nieodzowny element swojej twórczości? Muszę przyznać, że miałeś tu niesamowite wyczucie i bardzo niewiele grup mogło się takowym poszczycić, tak dopracowanym. Czy wszystkie elementy outfitu wykonywałeś sam?

Dziękuję, że doceniasz moją pracę. Image jest dla mnie ważny, zawsze czerń! Do fotek Titan Mountain sam robiłem karwasze (pojedyncze ćwieki nawet z nitów), maczugi, drewnianą tarczę, róg, łuk, kołczan itd. Zależało mi na uzyskaniu ściśle określonej atmosfery na danym zdjęciu, po to to wszystko. Zrobiłem to kilka razy i zaspokoiłem potrzebę takiej ekspresji. Nie chcę całe życie się powtarzać. Z kolei wczesne fotki do Cosmique7 (odmieniona mutacja / kontynuacja Titan Mountain) są w skórzanych pancerzach, podoba mi się to, ale też już to zrobiłem i nie wracam do tego, tylko na płytach. Teraz mój image to skromna czerń, żadnych dziwactw. Chce zwracać na siebie uwagę głównie muzyką, na tym będę się skupiał.


8. Poza projektami, o których już wspomnieliśmy, na moment powołałeś do życia Ninnghizhidda, projekt death metalowy, który zaowocował w 1997 jednym demem – "Shadowface". Podziel się, proszę, wspomnieniami z nim związanymi i tym, co sprawiło, że postanowiłeś nagrać coś w tym stylu. Czy może była to swoista wycieczka do czasów, kiedy udzielałeś się w Act of Grace?

Nagrałem, jak mówiłem wcześniej, fatalny reh oraz jedno demo studyjne z niewielką pomocą kumpla. To nie była wycieczka w klimaty Act of Grace, tamten band był melodyjny, a Ninnghizhidda to coś w stylu Morbid Angel, z niewielkimi wpływami Black Metalu w pierwszym utworze. Lubię „Demo 1997” do dzisiaj. Nie było ono nigdzie wydane, jest z taką muzyką więcej osób lepszych ode mnie, nigdzie się z tym nie pcham.

9. Z tego, co pamiętam, gościnnie udzieliłeś się w szeregach Black Altar na materiale, który trafił na ich split z Vesania. Jak wspominasz tę współpracę i jak doszło do tego, że zgadałeś się z Shadowem?

To dawne dzieje. Nie pamiętam już, kto do kogo pierwszy napisał. Kilka razy wymieniliśmy się listami i nagraniami. Podszedłem do Shadowa w Krakowie na Mystic Festiwalu w 1999, bo pojawiłem się tam, by zobaczyć Emperor i Limbonic Art. Współpraca była w porządku, nagrałem dla nich chyba jakieś intra, z których do dziś jestem zadowolony. Split z Vesania jest udanym materiałem. Podobnie jak debiut. Późniejsze nagrania nie trafiają w mój gust.

10. Wiem, że szykują się jakieś wznowienia starych materiałów Titan Mountain. Możesz zdradzić, cóż to będzie i czy planujesz może kiedykolwiek reedycję swoich starych demówek? Są ludzie, dla których te materiały to spory sentyment i kawał historii.

Być może w tym roku ukaże się na vinylu „Above Fangs...“ – to by było już czwarte wydanie, ale zobaczymy, czy do tego dojdzie, wytwórnia jest z Japonii. Natomiast pewne jest, że w tym roku ukaże się digipak (z wypasioną książeczką z niepublikowanymi tekstami) MLP “Monumental Furious Shadow Metal“, zawierający demo z 1997 (remix) oraz nowy utwór w dwóch wersjach (z innymi solami i brzmieniami, jedna wersja jest bez klawiszy). Nawiasem mówiąc, jest to stary utwór z okolic połowy lat 90., w którego tchnąłem nowego ducha, przearanżowałem itp. Płyta wyjdzie sumptem mojej Artyrant Records. Wydawnictwo będzie wydane w niskim nakładzie. Ponadto, jako Artyrant Records zamierzam w 2020 wydać parę starych materiałów Titan Mountain, Cosmique7. Zobaczymy, czy to się uda. Nakłady niskie – od 50 do 100 sztuk.

11. Myślę, że tutaj zakończymy. Dzięki, Nazgrim, za Twój czas i za to, że zechciałeś odpowiedzieć na tych kilka pytań i podzielić się odrobiną wspomnień. Chylę czoła i ostatnie słowa zostawiam Tobie!

Wielkie dzięki za ciekawe pytania, mam nadzieję, że jesteś usatysfakcjonowany odpowiedziami. Jeśli
ktoś chce posłuchać trochę mojej muzyki, to na YouTube mam kanał nazgrim77. W odległej przyszłości pojawią się tam profesjonalne klipy Cosmique7, tzw. “playthrough“, oraz jeden lub dwa klipy Titan Mountain, ale na pewno płyta wyjdzie wcześniej niż klip. Muzyka, sztuka, wolność i indywidualne myślenie na zawsze!

Rozmawiał: Przemysław Bukowski

piątek, 17 kwietnia 2020

Ols - Widma (Pagan Records 2020)

"Widma" to trzeci pełny album folkowego/neofolkowego projektu, za którym stoi Anna Maria Oskierko, wokalistka i multiinstrumentalistka. Słyszałem dwa poprzednie krążki i muszę powiedzieć, że "Widma" są tym najdojrzalszym i najbardziej klimatycznym. W sumie koncept obracający się wokół tematyki przemijania i śmierci, jesieni życia zobowiązuje do konkretnej atmosfery. Cieszę się bardzo, że Ols trafił wraz z tym albumem pod skrzydła Pagan Records. Tomasz jest otwarty na dobrą muzykę, nie tylko stricte metalową, o czym świadczy chociażby wydanie Yearn of the Wicked. Ols zasługuje na dostrzeżenie i dobrego wydawcę. No, ale wróćmy do samej płyty. "Widma" to gra emocji, tych bardziej mrocznych folkowych dźwięków, pasaży linii wokalnych budujących atmosferę - mantrycznych, szamańskich, tworzących specyficzną aurę. Z jednej strony jest to bardzo refleksyjne, z drugiej nawet niepokojące, ale wciągające w ten swój spowity mrokiem świat. Wszystko otaczają bardzo fajne bębny i płynące w tle, hipnotyczne melodie. Za utwór sztandarowy uznaję tu "Siostry", jest pełen klimatu i bardzo chwytliwy, mimo swojej lekko ponurej otoczki. Momentalnie zaczyna nucić się pod nosem jego tekst. Ma tu również swoje pięć minut gitara elektryczna, która pięknie wybrzmiewa w "Ukojeniu". Ciekawe urozmaicenie jak na stricte folkowy album.
Powstała bardzo ciekawa, kompleksowa płyta i, tak jak wspomniałem, bardzo emocjonalna. Słychać tu inspiracje Heilung, Wardruną, Tenhi czy Myrkur. W moim mniemaniu Ols zasługuje, aby stawiać go obok tych zespołów, bo to w sumie jest taki nasz Heilung, tylko mniej pierwotny, "plemienny", a bardziej kontemplacyjny, refleksyjny. No i jednoosobowy. I tu Ania zasługuje na ogromny szacunek, bo cały album to przede wszystkim jej praca. Kto lubi folkowe granie, nie powinien przejść obok tej płyty obojętnie. Rzekłem!

https://www.facebook.com/Olsproject/
https://olsproject.bandcamp.com/
https://pagan-records.com/

English translation:

"Widma" is the third full album of the folk/neo-folk project created by Anna Maria Oskierko, vocalist and multi-instrumentalist. I heard the previous two albums and I have to say that "Widma" is the most mature and atmospheric one. All in all, the concept revolving around the subject of transience and death, autumn of life obliges to a specific atmosphere. I am very happy that Ols signed a deal with Pagan Records for this album. Tomasz is open to good music, not only strictly metal, as evidenced by the release of Yearn of the Wicked. Ols deserves to be heard wider and gain a good publisher. Well, let's get back to the album itself. "Widma" is a game of emotions, those more darker folk sounds, passages of vocal lines building the atmosphere - mantric, shamanic, creating a specific aura. On the one hand it is very reflective, on the other it is even disturbing, but it draws you into this dark world. Everything is surrounded by very nice drums and hypnotic melodies flowing in the background. I consider "Siostry" to be the flagship song here, it is full of climate and very catchy, despite its slightly gloomy feeling. You immediately begin to sing its lyrics while listening. Electric guitar has its five minutes as well, which beautifully sounds in "Ukojenie". Interesting variety for a strictly folk album.
A very interesting, comprehensive record was created and, as I mentioned, very emotional. Heilung, Wardruna, Tenhi and Myrkur inspirations are heard here. In my opinion, Ols deserves to be put next to these bands, because it's actually our Polish Heilung, only less tribal, and more contemplative, reflective. And it's one man project. And here Ania deserves great respect, because the whole album is primarily her work. Who likes folk stuff should not pass by this album indifferently. I have spoken!




czwartek, 16 kwietnia 2020

Impenetrable Darkness - Loyalty in Blackness (Morbid Chapel Records / Total War 2018)

Grecy z Impenetrable Darkness mają do tej pory na swoim koncie tylko jeden pełny materiał, wydany pierwotnie w 2014 roku. Dwa lata temu, dzięki sojuszowi Morbid Chapel Records oraz Total War, płyta pojawiła się ponownie w formacie CD i nie ma zdziwienia dlaczego. To naprawdę znakomity kawał black metalowej sztuki. Aż dziwię się, że zespół nie wypłynął do tej pory na szersze wody. Cieszę się, że udało mi się na nią trafić, co umożliwiło równocześnie przybliżenie jej również Wam. Przede wszystkim jest to granie ze sporą dawką klimatu i tym lekko atmosferyczno-melodyjnym podejściem do zagadnienia. Płytę balansują ciekawe, zapadające w pamięć riffy i melodie przeplatane zajadłymi pasażami, odpowiednią jak na tę muzykę dawką chaosu. Materiał wciąga i na swój sposób jest kolejnym reprezentantem greckich brzmień w zakresie Black Metalu. Jeżeli miałbym doszukiwać się czegoś podobnego do grania prezentowanego przez Impenetrable Darkness, to z pewnością wymieniłbym tutaj Watain, Dissection, Cult of Fire, Urfaust, a z samej Grecji Acherontas czy nawet Varathron. Zatem kto lubi styl i estetykę, w jakiej poruszają się przed chwilą wymienione zespoły, to z pewnością znajdzie coś dla siebie na "Loyalty in Blackness". To ciekawy, ambitny i dobrze wyprodukowany materiał. Jak ktoś lubi surowiznę i piwniczne brzmienie, to raczej niewłaściwy adres. Tutaj mamy do czynienia z dziełem, któremu niezbędna jest doszlifowana oprawa, aby materiał zabrzmiał i zaprezentował słuchaczowi wszystkie swoje walory, a ma ich trochę. Ze swojej strony polecam bardzo.
Dla fanów kaset magnetofonowych też jest dobra nowina. W razie gdyby ktoś był zainteresowany owym albumem na tym nośniku, to "Loyalty in Blackness" niedługo pojawi się również w tym formacie. Wydawcą będzie oczywiście Morbid Chapel Records.

https://www.facebook.com/ImpenetrableDarknessOfficial/
https://morbidchapelrecords.com/

English translation:

The Greeks from Impenetrable Darkness have so far only one full material, originally released in 2014. Two years ago, thanks to the alliance of Morbid Chapel Records and Total War, the album re-appeared in CD format and it is not surprising why. It's a really great piece of Black Metal art. I'm surprised that the band hasn't reached into wider audience yet. I am glad that I was able to find them, which at the same time made it possible to present their music to you. First of all, it is stuff with a large dose of climate and this slightly atmospheric and melodic approach to the issue. The album is balanced with interesting riffs and melodies mixed with fiery passages, a dose of chaos appropriate for this music. The material draws in and in its own way is another representative of Greek sounds in the field of Black Metal. If I were to look for something similar to the music presented by Impenetrable Darkness, I would certainly mention Watain, Dissection, Cult of Fire, Urfaust, and from Greece - Acherontas or even Varathron. So who likes the style and aesthetics in which the bands just mentioned move, they will certainly find something for themselves on "Loyalty in Blackness". This is an interesting, ambitious and well-produced material. If you like raw stuff and basement-like sounds, this is the wrong address. Here we are dealing with a work that requires a polished production so that the material sounds and presents all its qualities to the listener, and there is plenty to offer. I recommend it totally.
There are also some good news for fans of cassette tapes. In case someone is interested in this album in this format, "Loyalty in Blackness" will soon appear as an MC. The publisher will of course be Morbid Chapel Records.




środa, 15 kwietnia 2020

Incinerator/Pure Massacre - The Second Death split (Putrid Cult 2020)

Kolejny split z udziałem naszego rodzimego Incinerator (zdaje się, że już trzeci). Tym razem dzielą płytę z argentyńskim jednoosobowym zespołem Pure Massacre, który na tym splicie debiutuje. Incinerator po raz kolejny udowadnia, że miano polskiego Cannibal Corpse nie jest wcale takie przesadzone. Dostajemy tu raz jeszcze dawkę starego, klasycznego Death Metalu i poza wspomnianymi i oczywistymi wpływami Cannibal Corpse można usłyszeć też nieco Vader czy Slaughter (nawet cover tutaj popełnili!). Grańsko bez najmniejszej skazy i złego słowa rzec nie można. Panowie umieją w Death Metal i przywołują lata świetności gatunku! Brzmi to świetnie i jakbym nie wiedział, że to zespół działający obecnie, to pomyślałbym, że to jakaś zapomniana perła z początku lat 90.
Pure Massacre to już nieco inny Death Metal, wokalnie bliski Incantation, Deicide, natomiast brzmieniowo oscyluje to wokół Asphyx i tych cięższych płyt szwedzkiej sceny. Riffy są mocarne, gęste, trącą nieco tym gitarowym piachem. Ciekawy i dobrze zagrany materiał, tym bardziej, że za wszystkie instrumenty odpowiada jedna osoba. Za to należy się szacunek i uznanie.
Zespoły zostały tu dobrane bardzo dobrze, wpasowując się w klasykę swojego rzemiosła i zestawione w sposób zbalansowany, prezentując dwa różne style grania w obrębie tego samego gatunku. Dla fanów Incinerator jest to mus, dla tych, którzy nie znają - świetny wstęp, no i okazja zapoznania się z debiutującym Pure Massacre.

https://www.facebook.com/incineratorPL/
https://incineratorpl.bandcamp.com/
https://www.putridcult.pl/

English Translation:

Another split featuring Polish Incinerator (seems to be the third one already). This time they share the CD with the Argentinian one-man band Pure Massacre, which debuts on this split. Incinerator once again proves that the name of Polish Cannibal Corpse is not so exaggerated. Here we get once again a dose of old, classic Death Metal and, apart from the mentioned and obvious Cannibal Corpse influences, you can also hear a bit Vader or Slaughter (they even made a cover from their stuff!). Very good stuff and nothing bad can be said about it. These guys know how to play Death Metal and bring back the years of the genre's splendor! It sounds great and if I hadn't known it was a band playing currently, I would have thought it was some forgotten pearl from the early 90s.
Pure Massacre is a bit different Death Metal, vocally close to Incantation, Deicide, while the sound oscillates around Asphyx and those heavier albums of the Swedish scene. Riffs are heavy, dense, with that characteristic "sand" in guitar sound. Interesting and well-played material, the more that one person is responsible for all the instruments. Respect for that.
The bands have been selected very well here, fitting into the classics of their art and combined in a balanced way, presenting two different styles of playing within the same genre. For Incinerator fans it is a must, for those who do not know - a great introduction and an opportunity to get acquainted with Pure Massacre's debut.




piątek, 10 kwietnia 2020

Vonulfsreich - Hyperborean Hills (Fallen Temple 2020)

Kolejna z ostatnich nowości wydawniczych Fallen Temple i kolejny strzał w dziesiątkę! Przyznać trzeba, że w ostatnim czasie niemal każdy tytuł wydany przez tę wytwórnię to miłe zaskoczenie i kawał dobrego grania. Nie inaczej jest w przypadku Vonulfsreich. Co prawda "Hyperborean Hills" nie jest znowu taką nowością, bo trzy lata temu ukazał się już na winylu, ale swą kompaktową wersję święci właśnie teraz. Materiał jest naprawdę znakomity, na swój sposób oldschoolowy, chwytliwy, dający się zapamiętać, łączący w sobie cechy Darkthrone, Burzum oraz ogromne pokłady Celtic Frost z czasów "Morbid Tales". Niecałe czterdzieści minut "Hyperborean Hills" mija błyskawicznie i chce się odpalić te kawałki jeszcze raz. Jest to bardzo dobry przykład grania, które powinno spodobać się większości fascynatów starych brzmień i numerów, przy których nóżka sama chodzi. Ta muzyka jest szczera i prosta, ale w tym właśnie tkwi jej fenomen. Mimo iż płyta trzyma styl, jest spójna w swej estetyce, to się nie nudzi nawet przez minutę. Różnorodność fajnych riffów nie opuszcza nas z każdym kolejnym numerem na płycie. To po prostu kawał dobrego grania, do którego nie ma jak się przyczepić. Nie odkrywcze, nie przeciera nowych ścieżek, ale jest świeże i z charakterem, mimo iż chyli czoła niemal wyłącznie przez starym graniem. Ja się zasłuchuję od dłuższego czasu i jeszcze będę. Polecam i zachęcam!

Vonulfsreich on Facebook
https://fallentemple.bandcamp.com/album/hyperbor-an-hills
https://shop.fallentemple.pl/

English translation:

Another recent release from Fallen Temple and another hit in the bull's eye! You have to admit that recently almost every title released by this label is a pleasant surprise and a good piece of Metal. It is no different in the case of Vonulfsreich. It is true that "Hyperborean Hills" is not such a novelty, because three years ago it was already released on vinyl, but its compact version has its premiere now. The material is really excellent, oldschool, catchy and memorable art, combining Darkthrone, Burzum and a huge Celtic Frost layers from the period of "Morbid Tales". Less than forty minutes of "Hyperborean Hills" passes quickly and you want to play these tracks again. This is a very good example of playing which should appeal to most enthusiasts of old sounds and stuff to which makes your feet move. This music is honest and simple, but that's where its phenomenon lies. Although the album maintains the style, is consistent in its aesthetics, it doesn't make you bored for even a minute. The variety of cool riffs doesn't leave us with each successive number on the album. It's just a piece of good playing with no sign of a weak point. Not revealing, it doesn't tread new paths, but it is fresh and with character, even though it pays tribute almost exclusively to old music. I have been listening to it for a long time already and I will still do so. I recommend and encourage you to check it out!




środa, 8 kwietnia 2020

Celtic Frost - Into the Pandemonium (Nosie Records 1987/2017)

Dziwna, jak na swoje czasy bardzo eksperymentalna, aczkolwiek intrygująca płyta. Z pewnością fani grupy po płytach „Morbid Tales” i „To Mega Therion” nie spodziewali się usłyszeć czegoś takiego. To była swoista rewolucja! Niemniej jednak świadczy to o tym, iż Celtic Frost nie bali się próbować nowych rzeczy, nowych rozwiązań, generalnie rzecz biorąc muzycznych eksploracji. Po sporym sukcesie „To Mega Therion” i trasach towarzyszących promowaniu tego materiału, można było oczekiwać pozostania na tej drodze, jakiejś zachowawczości, ale nie. Tom i Martin mieli już inne plany. 
Wydany w 1987 roku „Into the Pandemonium” jest płytą bardzo zróżnicowaną, która jednocześnie może zachęcać swoją „innością” i bogactwem lub wręcz przeciwnie, odstręczać za odstępstwo od poprzednio obranej drogi. Mamy tu utwory będące mieszanką Hard Rocka i Thrashu, jak na przykład „I Won't Dance” czy otwierający album „Mexican Radio” z repertuaru Wall of Voodoo, trochę typowo celtic frostowych klimatów z poprzednich płyt („Inner Sanctum” czy świetny „Babylon Fell”) oraz sporo symfoniczno-elektronicznych wycieczek z budzącymi mieszane uczucia „One in Their Pride” oraz „Tristesses de la Luna” (metalowych brzmień brak!) na czele. To po prostu istna kopalnia różności!
„Into the Pandemonium” była płytą, która (w czasie, gdy się ukazała) była dziełem pionierskim, przetarciem pewnych szlaków. Wtedy jeszcze nikt nie łączył z muzyką metalową elementów symfonicznych, żaden zespół nie zatrudniał orkiestry do pracy przy albumie (w '88. zrobił to Manowar). Było to niewątpliwie ryzykowne, acz ambitne przedsięwzięcie. Noise Records nie było zadowolone z planów zespołu i nie obyło się bez poważnych spięć, no ale nic to specjalnie nie zmieniło.
Z pewnością niniejszy album miał spory wpływ na wiele zespołów, chociażby takich jak japoński Sigh, który elementy zawarte na "Into the Pandemonium" przerzucił na szerszy grunt, wyeksploatował w taki sposób, że z ozdobnika, dodatku stały się stałym, ważnym elementem kompozycji.
Na kilka słów zasługuje również okładka płyty, która także odbiegała od uprzednio obranej estetyki i konceptów. Zdobi ją część dzieła Hieronima Boscha (a konkretnie ta odzwierciedlająca jego wizję piekła), holenderskiego szesnastowiecznego malarza, pt. „Ogród Rozkoszy Ziemskich”. Gdy spojrzycie w prawy górny róg obrazu, to zobaczycie część użytą na „Into the Pandemonium”. Po raz pierwszy nie było to nic typowo bluźnierczego czy tak bezsprzecznie diabelskiego, jak miało to miejsce na poprzednich albumach i w Hellhammer.
Przyznam, że „Into the Pandemonium” stało się po czasie moim ulubionym materiałem w dorobku Celtic Frost; co jakiś czas mam ochotę ponownie go zgłębiać i poznawać. Tego typu płyty z czasem bardzo zyskują; okazuje się jak ważna była i jest ich rola, są dziełami, którym zawsze należy się ogromny szacunek. Czy polecam? Jak najbardziej! Dla tych, którzy owego albumu jeszcze nie znają (no nie wiem, czy znajdą się takie osoby, ale możliwe, że tak) może wydać się wymagający, trochę nieprzystępny, ale ma naprawdę wiele do zaoferowania.
Poniżej przedstawiłem kapitalnie przygotowaną przez Noise/BMG reedycję tegoż albumu, jaka ukazała się w 2017 roku. Poza samym albumem dostajemy solidny digibook z obszerną książeczką zawierającą liner notes oraz sporo niepublikowanych wcześniej fotografii. Z dotychczasowych edycji na CD tę uważam za najlepiej wydaną.


English translation:

Strange, for its time, and very experimental, but intriguing album. Certainly the fans of the group after the albums "Morbid Tales" and "To Mega Therion" did not expect to hear such a thing. It was a kind of revolution! Nevertheless, this proves that Celtic Frost was not afraid to try new things, new solutions, generally speaking musical explorations. After the considerable success of "To Mega Therion" and the tours accompanying the promotion of this material, one could expect they would stay on this road, but it didn't happen. Tom and Martin had other plans.
Released in 1987, "Into the Pandaemonium" is a very diverse album, which at the same time can encourage with its "otherness" and richness, or on the contrary, discourage because of the departure from the previously chosen path. Here we have songs that are a mixture of Hard Rock and Thrash, such as "I Won't Dance" or the opening "Mexican Radio" from the repertoire of Wall of Voodoo, some typical Celtic Frost stuff from previous albums ("Inner Sanctum" or the great "Babylon Fell") and a lot of symphonic-electronic attempts with "One in Their Pride" and "Tristesses de la Luna" (no metal sounds at all!) at the forefront. It's just a real mine of variety!
"Into the Pandaemonium" was an album that (at the time it was released) was a pioneering work, pathing the way for certain concepts. At that time, nobody combined symphonic elements with metal music, no band employed an orchestra to work on the album (Manowar did in the '88). It was undoubtedly a risky but ambitious undertaking. Noise Records was not satisfied with the band's plans and it was not without serious tensions, but it didn't change that much.
Certainly, this album had a significant impact on many bands, such as the Japanese Sigh. They threw the elements contained on "Into the Pandemonium" onto a broader ground, exploited it in such a way that those additions became a permanent, important element of the compositions.
The cover of the album also deserves a few words, as it also differed from the previously chosen aesthetics and concepts. It is decorated with a part of the work of Hieronimous Bosch (specifically the one reflecting his vision of hell), a Dutch sixteenth-century painter, entitled "Garden of Earthly Delights". When you look at the upper right corner of the image, you will see the part used on "Into the Pandaemonium". For the first time, it was nothing typically blasphemous or unquestionably devilish, as it was on previous albums and in Hellhammer.
I admit that "Into the Pandaemonium", after a while, became my favorite material among the achievements of Celtic Frost; from time to time I want to rediscover and explore it again. These type of records gain a lot over time; it turns out that their role was and is important, they are works that always deserve enormous respect. Do I recommend it? Of course! For those who do not know this album yet (I don't know if there will be such people, but it is possible) it may seem demanding, a bit inaccessible, but it really has a lot to offer.
Below I present a really great reissue of this album prepared by Noise/BMG, which was released in 2017. In addition to the album itself, we get a solid digibook with an extensive booklet containing liner notes and a lot of previously unpublished photographs. I consider this edition to be the best one from the ones already issued on CD.




wtorek, 7 kwietnia 2020

Morbid Winds - The Ruin of Forgotten Desolation (Morbid Chapel Records 2020)


"The Ruin of Forgotten Desolation" to - obok materiału Dead Dog's Howl - najciekawsze demo, jakie słyszałem w tym roku. Weszło z marszu i bez popity! Morbid Winds, mimo surowości i nieco piwnicznego brzmienia zaserwował kapitalną podróż w odmęty wczesnej sceny lat 90. czy po prostu w rejony, które budowały niegdyś ekstremalne granie, ale z nową energią, własną wizją i niesamowitym wyczuciem klimatu jej towarzyszącemu. Te brudne, acz chwytliwe i dające się zapamiętać riffy podbija świetna surowa perkusja (szacun zarówno dla Bloodwhipa, jak i Diabolizera) i klawiszowe tła w stylu bardzo wczesnego Emperor i demówek Limbonic Art. Połączenie kapitalne! Coś jakby synteza "Under a Funeral Moon" z "Wrath of the Tyrant" / "Moon in the Scorpio", tyle że w demówkowym brzmieniu. Do tego dochodzą jeszcze szorstkie wokale Cryptic Lust'a i dostajemy Black Metal w prawdziwym tego słowa znaczeniu. Sześć kompozycji i ponad dwadzieścia minut grania, które nie ma prawa się znudzić czy nie wciągnąć fana podziemnego grania i takowego też Black Metalu. No nie ma na to szans! I nie dajcie się zwieść zdobiącej demo topornej okładce. Może i świadczy ona o tym, że produkcyjnie może to kuleć - i w sumie szału nie ma (nie musi być), a i że zespół niespecjalnie szuka atencji, gdzie się da. W tym cały tego urok. Szczere, bezkompromisowe i porywające granie w temacie. Kto nie ma, niech kupuje, kto nie słuchał, niech w te pędy nadrabia zaległości. Warto!

https://morbidchapelrecords.com/

English translation:

"The Ruin of Forgotten Desolation", next to Dead Dog's Howl stuff, is the most interesting demo I've heard this year. It just appealed to me instantly! Morbid Winds, despite the rawness and slightly basement-like sound, served a fantastic journey into the depths of the early 90s scene, or simply into areas that once built extreme art, but with new energy, their own vision and an amazing sense of the climate accompanying it. These dirty, but catchy and memorable riffs are joined by great raw drums (respect to both Bloodwhip and Diabolizer) and keyboard backgrounds in the style of very early Emperor and Limbonic Art demos. Something like a synthesis of "Under a Funeral Moon" with "Wrath of the Tyrant" / "Moon in the Scorpio", but with a demo sound. Added to this are rough Cryptic Lust vocals and we get Black Metal in the true sense of this word. Six compositions and over twenty minutes of playing, which has no right to get you bored or not catch an interest of underground metal fan and such style of Black Metal. There is simply no chance! And don't be fooled by the obscure cover. Maybe it proves that this stuff can lack good production - actually there's nothing extraordinary in this matter here (there doesn't have to be), and that the band doesn't really look for attention wherever they can. But that's the charm of it. Honest, uncompromising and thrilling stuff in the subject. Whoever does not have it, buy it, whoever did not listen to it, check it out! It's worth it!




sobota, 4 kwietnia 2020

Veneration - Thy Infernal (Fallen Temple 2020)

Tak oto wyłania nam się z podziemia kolejna oldschoolowa ekipa, która nie przebiera w środkach, a odważnie rusza naprzód, oddając hołd temu bardziej przed-norweskiemu Black Metalowi. Na debiucie tej indonezyjskiej ekipy usłyszycie echa takich grup jak Beherit, Sarcofago, Mortuary Drape czy Nifelheim. Jest to zatem coś w kontraście do ukazujących się obecnie nowości, które oscylują wokół stricte skandynawskich brzmień w temacie. Co mi się podoba, to fakt, że grupa nie stara się zwrócić na siebie zbytniej uwagi, jest poniekąd anonimowa. Nie znajdziecie o nich zbyt wielu informacji, ani ich stron w necie. Nadaje to ich muzyce pewnego dystansu; jeżeli chce się ich posłuchać, trzeba dotrzeć do nich samemu, nie zostanie to specjalnie podsunięte pod nos. Chyba że natrafi się na jakąś reckę, taką jak niniejsza.
"Thy Infernal" charakteryzuje się minimalistyczną, znikomą produkcją, surowością i bezkrytycznym zadurzeniem w prostocie przekazu. To jest po prostu najczystszy staroszkolny Black Metal, ni mniej, ni więcej. Ale jest w nim jakaś pierwotna siła, energia, która sprawia, że mimo iż jest to młode wino, smakuje jak stary dobry rocznik. Fajnym pomysłem było zawarcie w każdym z utworów słowa "Infernal" w jego tytule, tworząc dzięki temu swoisty koncept. Cieszy mnie, że co jakiś czas napotykam dobre zespoły, które żyją dla grania, dla swojej pasji, a reszta ich nie obchodzi. Robią swoje, wydają płytę i jeżeli jest to sztuka, która do Ciebie przemawia, to musisz poświęcić chwilę, żeby do niej dotrzeć. A jak już to zrobisz, satysfakcja jest murowana. I to jest, proszę Was, właśnie taki przypadek!

https://shop.fallentemple.pl/

English translation:

This is how another oldschool band emerges from the underground, one that by all means or foul and bravely moves forward, paying tribute to this more pre-Norwegian Black Metal. At the debut of this Indonesian act you will hear echoes of such groups as Beherit, Sarcofago, Mortuary Drape and Nifelheim. Therefore, it is something in contrast to the currently appearing novelties that revolve around strictly Scandinavian sounds in the subject. What I like is the fact that the group is not trying to get too much attention, it is somewhat anonymous. You won't find much information about them, nor their pages on the net. This gives their music a certain distance, if you want to listen to them you have to reach them yourself, it will not be served to you. Unless you come across a review like this one or so.
"Thy Infernal" is characterized by minimalism, negligible production, rawness and uncritical crush on the simplicity of the message. This is simply the purest old school Black Metal, no more, no less. But there is some primal strength in it, energy - even though it is a young wine, it tastes like a good old one. It was a nice idea to include the word "Infernal" in the title of each song, creating a peculiar concept. I am glad that from time to time I come across good bands that live for playing, for their passion, and the rest is not important to them. They do their own thing, release a record and if it is art that appeals to you, then you have to take a moment to reach it. And once you do, satisfaction is guaranteed. And this is, you guys, such a case!