niedziela, 23 grudnia 2018

Krossfyre- Burning Torches (Hells Headbangers Records 2017)


Stary, ale dobry i sprawdzający się przepis ze świeżym, energicznym podejściem (ostatnio mam do takich perełek fart). Pozornie mogłoby się wydawać, że "Burning Torches" jest zajadłą, grzejącą na złamanie karku dawką Black Thrashu, ale siedzi w tym również spora dawka Black i Death Metalu w stylu takich grup jak Watain, Nifelheim, Bestial Mockery, Degial czy Grave Miasma która miejscami konkretnie podkręca materiał i przełamuję schemat. Przynajmniej ja odnoszę takie wrażenie, zwłaszcza w tych co bardziej opętańczych momentach. Nie powiem, Epka potrafi miejscami porwać i sprawić, że będzie się chciało po nią sięgnąć ponownie. Jest bezpośrednia, pełna dynamizmu, widać w tym radochę z grania, świadomość tego co się tworzy i o to chodzi. Niby "Burning Torches" trwa niespełna 20 minut, ale mamy tu 6 kawałków, w których ani nie brakuje porządnych, nośnych riffów, wściekłego wokalu, ani tej wszechobecnej atmosfery Pierwszej Fali ze starym Bathory na czele i wczesnych podrygów Death Metalu w stylu Possessed. Nie jest to nowością, że sporo grup poruszających się właśnie po tym muzycznym terenie jest do bólu wtórna i najnormalniej w świecie po jednym odsłuchu ma się na ogół dość. Tutaj muszę powiedzieć, że tak nie jest. Może i ktoś mógłby się przyczepić, że to jest reprodukcja już dobrze znanych patentów, i fakt jest, ale Ci Katalończycy robią to tak dobrze, że w takiej sytuacji trzeba to zachować dla siebie i przemilczeć. Jest wyczucie, jest pasja, dobrze się słucha, to czego tak naprawdę chcieć więcej. Ten typ grania tak właśnie działa, tak to ma wyglądać, a Krossfyre jak najbardziej może być z tego materiału zadowolony, to solidny, obiecujący debiut. Czekam na pełen album z niecierpliwością!



sobota, 22 grudnia 2018

Shining- X: Varg Utan Flock (Season of Mist 2018)

11 miesięcy od wydania, a ja dopiero biorę się za ten album... Ale cieszę się, że zdążyłem z nim jeszcze w tym roku. Dlaczego? Bo ten album to cholerne arcydzieło! Cały czas jestem pod jego wrażeniem, a to co na nim usłyszałem wciąż świdruje mi głowę. Tu się po prostu dzieje! Nie dość, że Shining wykazuje się absolutną konsekwencją w obranym stylu już od wielu lat i serwuje nam ten charakterystyczny dla siebie, depresyjny Black Metal, to jeszcze potrafi swoją muzykę urozmaicić w taki sposób, że mamy tu sporo intensywnego, siarczystego grania z nieznacznymi domieszkami industrialu, ale i różnych smaczków, nastroju, klimatu, a przede wszystkim emocji. "X: Varg Utan Flock" jest tym wszystkim przepełniony, to materiał tak esencjonalny i pełny, że z pewnością nie zostawi obojętnym nikogo kto się z nim zetknął, czy dopiero zetknie.
Wszystko zaczyna się od pełnego ognia "Svart Ostoppbar Eld", który lekko po dwóch minutach przechodzi w nastrojowe akustyczne spowolnienie zwieńczone genialną solówką Hussa. Potem krótka zagrywka basu i powrót do energii z początku, tylko po to aby za moment ponownie było nastrojowo. Idealny otwieracz na koncerty i zapowiedź tego co usłyszymy na płycie. Dalsza część albumu przynosi podobne, bogate kompozycje, które przeplatają pełną złości i furii dynamikę, świetne riffy, swoistą Black Metalową siarkę z klimatycznymi zwolnieniami w które wplatane są tęskne, nostalgiczne zagrywki i znakomite sola gitarowe (potężny, znany już z singla "Jag Ar Din Fiende" to aż nadto dobry tego przykład). To wszystko buduje serce i duszę płyty. Warto wspomnieć również o adaptacji "Nocturnu" Chopina pod postacią "Tolvtusenfyrtioett", liczącego niecałe 3 minuty utworu zagranego tradycyjnie w stosunku do oryginału, wyłącznie na fortepianie. Ciekawy i ambitny zabieg, który dodaje materiałowi bonusowego uroku. Całość albumu wieńczy "Mot Aokigahara", kompozycja poświęcona niesławnemu lasowi u podnóży góry Fuji będącemu drugim na świecie miejscem w którym popełniane jest najwięcej samobójstw. W dawnych czasach był też obszarem związanym z duchami, miejscem rytualnym. "Mot Aokigahara" ma w sobie nieskończone pokłady mroku, smutku, niepokoju, nasączonej dreszczem i groźbą atmosfery. Istna emocjonalna bomba! To swoista ścieżka dźwiękowa do opisanego w tej kompozycji miejsca przepełnionego cieniem śmierci i wszechobecną ciszą. Dawno nie słyszałem czegoś równie poruszającego.
Co tu dużo mówić. Jednym słowem mamy do czynienia z kolejnym, doskonałym albumem Kvarfortha i jego zespołu, śmiem twierdzić, że najlepszym od czasów "Halmstad". Kończąc tą reckę wciąż siedzę zamyślony nad tym co właśnie usłyszałem mając przy okazji niedosyt tego, że być może nie w pełni przekazałem wam to co muzycznie ma do zaoferowania "X: Varg Utan Flock", lecz z pewnością mogę dodać na koniec jedno. Już w tej chwili wiem, że ten materiał będzie dla mnie jednym z absolutnych evergreenów, do których regularnie będę wracał i to bez dwóch zdań.


piątek, 21 grudnia 2018

Cult of Fire- Life, Sex & Death (Beyond Eyes Productions 2016)

Jak do tej pory ostatni studyjny materiał Cult of Fire (nie licząc "Untitled EP" z 2017 zawierający dwa niezatytułowane utwory w wcześniejszych nagrań) w całości poświęcony hinduskiej bogini Chhinnamasta reprezentującej z jednej strony śmierć, czas i zniszczenie, a z drugiej życie, nieśmiertelność i prokreację. Boginię oraz towarzyszące jej atrybuty perfekcyjnie przedstawia jej interpretacja autorstwa Davida Glomby, stworzona właśnie na potrzeby niniejszego mini albumu. Podobnie jak to miało się w przypadku "Ascetic Meditation of Death" materiał ten ma w wielu aspektach mantryczny, rytualny oraz epicki charakter. Ze względu na jego koncept i nacisk aby wszystkie utwory odnosiły się do motywu przewodniego mamy tu do czynienia z konkretną ich spójnością, nierozerwalnością, przez co najlepiej funkcjonują słuchane właśnie w tym zestawieniu i jako całość. Charakterystyczne są tu zwłaszcza "Chhinnamasta Mantra" z żeńskim wokalem oraz wieńczący Epkę, instrumentalny "Tantric Sex". Pozostałe dwie kompozycje, czyli "Life" oraz "Death" to już mocne ciosy nasycone Black Metalową estetyką z wpływami elementów muzyki Indii, które mogliśmy usłyszeć na poprzedzającym długograju i które spełniają tu rolę bardzo fajne balansu dla wcześniej wspomnianych utworów.. Siła tego materiału tkwi w jego niezwykłej i na tyle oryginalnej atmosferze, że tak łatwo z głowy nie ulatuje. Na "Life, Sex & Death" Da się też zauważyć, że zespół dowodzony przez Infernal Vlada (również Death Karma oraz Maniac Butcher), uformował już własny charakterystyczny styl oraz koncept, którego zdają się już wiernie i konsekwentnie trzymać. Cenię sobie ten zespół szczególnie za jego autentyczność i to, że wolą skupiać się na tworzeniu, niż promować się gdzie tylko można. I oby tak dalej. Z niecierpliwością czekam na ich kolejną płytę.
Na uwagę zasługuje też forma z jaką materiał został wydany. Poniżej możecie sobie zobaczyć jak zrobiona została wersja cd. Dostępna była również i winylowa w formie shape picture disc, niestety wyprzedała się bardzo szybko.

http://www.cultoffire.cz/news/
https://www.facebook.com/cultoffireofficial/
https://www.facebook.com/Beyond-Eyes-Shop-685441734831296/
https://beyondeyesshop.com/
http://www.davidglomba.com/




środa, 19 grudnia 2018

Bloodbath- The Arrow of Satan is Drawn (Peaceville 2018)

"Grand Morbid Funeral" miał być, jeżeli wierzyć plotkom, ostatnim krążkiem Bloodbath, ale... Dobrze, że tak się nie stało! Jak się okazało zespół nie powiedział jeszcze ostatniego słowa, a wręcz przeciwnie, uraczył nas płytą na wysokim poziomie, a przy okazji rozpoczął regularne koncertowanie.
"The Arrow of Satan is Drawn" jest pełnym popisem możliwości tej grupy oraz jej stosunku do własnego grania. To przede wszystkim uwielbienie dla starego, Szwedzkiego Death Metalu jaki członkowie Bloodbath pamiętają z czasów kiedy zaczynali grać (a słychać tu klasyki sceny i to mocno) oraz luzackie podejście do tematu. Jak dla mnie to dobrze, że póki co Renske i Nystrom odpuścili sobie Katatonię i skupili siły na Bloodbath, bo tu jest potencjał co z resztą nie od dziś słychać. Nie kombinują, nie analizują, nie eksperymentują. Po prostu łoją w temacie nie oglądając się na nikogo, tak jak chcą, na swoich warunkach. W tym tkwi siła tej płyty i tego zespołu. Poza gęstym, pisakowym brzmieniem charakterystycznym dla tamtejszej sceny DM, dostajemy również gdzie trzeba odrobinę Death 'n' Rollowego kopa i garść nawiązujących nieco do Black Metalu riffów (prawdopodobnie jest to zasługa Joakima Karlssona z Craft, który w tym roku zasilił również szeregi Bloodbath). Jak dla mnie bomba! Buja to wszystko świetnie i słucha się płyty z niezaprzeczalną przyjemnością od początku do końca. Oczywiście, żeby nie było, nie ma tu tylko i wyłącznie samych kanonad. Bloodbath zwalnia nieco i miesza powoli smołę przy takich kawałkach jak "March of the Crucifiers" oraz "Levitator". Szacunek należy się też Nickowi Holmesowi za wokale, dla mnie już na stałe wpasował się w zespół i wcale nie tęsknię, jak wielu, za Akerfeldem.
Cieszy mnie bardzo, że od paru ładnych lat zespół konsekwentnie robi swoje i wychodzą z tego same dobre materiały. "The Arrow of Satan is Drawn" nie jest wyjątkiem, trudno o lepszy Death Metalowy akcent na koniec roku. Ta płyta spośród wszystkich ostatnich nowości w tym graniu usatysfakcjonowała mnie w 2018 najbardziej.

https://www.facebook.com/bloodbathband/


poniedziałek, 17 grudnia 2018

Behemoth- ...From the Pagan Vastlands (Pagan Records 1994/ Witching Hour 2011)


To demo to już klasyk naszego krajowego podziemia, i jedno z czołowych wydawnictw czasu gdy formowała się u nas scena BM. W czasie kiedy się ukazało nie było chyba równie pieczałowicie wydanej taśmy. Pagan Records stanęło tu na głowie! Zespół, mimo ogromnych wpływów sceny norweskiej (zespół potwierdził to już nawet doborem coveru "Deathcrush" Mayhem, który notabene odegrali niemal identycznie jak sama legenda)  w swojej muzyce, miał być z czego dumny, to było wtedy coś. Materiał jak wtedy mało który przenosił ducha północy na nasze ziemie objawiając go w kolejnej formie, która stworzyła charakterystyczne dla naszego kraju brzmienie Black Metalowej sztuki. "...From the Pagan Vastlands" obok demówek, długograjów Graveland, North, Sacrilegium, Marhoth, materiałów Christ Agony, Taranis czy Xantotol był i historycznie wciąż jest istotnym wpływowym elementem naszego metalowego dziedzictwa lat 90-tych, dzieckiem swoich burzliwych czasów, symbolem tego co się wtedy liczyło. Nie chodziło o perfekcję, szlify i cholera wie co jeszcze. Ważna była pasja, przekonanie i chęć tworzenia. Oddanie temu co się robiło. 1994 rok był dynamicznym okresem, a Behemoth stał już u progu domowej wojny między północą, a południem naszej sceny BM, będąc głównym celem wszelakich gróźb o pozerstwo itd. Niemniej ten właśnie rok był dla nich przełomowy, właśnie wtedy ukazało się "...From the Pagan Vastlands" zdobywając scenę, nie tylko krajową, niemal szturmem. Kto nie pamięta tych wszystkich wywiadów jakie pokazywały się w zinach, słynnych fot zespołu cykniętych z końcem 93' roku w leśnych ostępach między Brzeźnem, a Letniewem (Gdańsk), które towarzyszyły tym treściom i które lądowały zapewne w wielu skrzynkach pocztowych wraz z demem i biosami? Pozytywne recki materiału pokazywały się w zinach również poza granicami Polski, a samo demo, rozeszło się w kilku tysiącach egzemplarzy i doczekało wersji cd z ramienia Nazgul's Eyrie oraz amerykańskiej Wild Rags. Do jego już nieco pogańskiego sznytu doszły riffy inspirowane po części twórczością takich hord jak Enslaved czy Immortal (no jak tu zapomnieć chociażby charakterystyczne "łał łał!" w "Thy Winter Kingdom", no ale kurde, miało to klimat!), wspierane przez tło klawiszowe (sesyjna robota Czarka Morawskiego) i złowieszcze wokale. Sama okładka to też już czysty kult i jedno z bardziej charakterystycznych dzieł w temacie, a jest ona zasługą, jeszcze w czasie nagrywania basisty Behemoth, Sebastiana "Orcusa" Kolasy. Chodzi o rzecz jasna corpse- paintową twarz, do której leśne tło dodał już Tomasz Krajewski. To wszystko wciąż sprawia, że o tym demie będzie się pamiętać i wciąż do niego wracać, jeżeli nie ze względu na samą muzykę, to z całą pewnością na sentyment. Mi nie dane było dorastać w tamtych czasach, ale od lat chłonę wiedzę i wspomnienia wielu osób na jego temat i mam nadzieję, że przynajmniej w małym stopniu udało mi się obudzić nostalgię i pamięć u tych, którzy wciąż je pamiętają.
Poniżej kompaktowa reedycja wydana przez Witching Hour w 2011. Zastąpiła moją mocno zasłużoną, oryginalną wersję kasetową.

Przy okazji trochę self-promotion ;) Wspierajcie: https://www.facebook.com/BehemothTheEarlyDays/


sobota, 15 grudnia 2018

Incinerator/ Vile Apparition split (Putrid Cult 2018)

Już kiedyś pokusiłem się  stwierdzenie, że Incinerator to taki nasz krajowy Cannibal Corpse (czasy z Barnes'em na wokalu) i... Podtrzymuję to co powiedziałem, nie ma tu już najmniejszych wątpliwości. Oba nowe kawałki z niniejszego splitu to kolejna dawka oldschoolowego Death Metalu, który przeniesie nas w czasie do początku lat 90-tych. Jest duch tamtych czasów, pasja, autentyczność i co najważniejsze konsekwencja. Jeżeli mieliście okazję zapoznać się z wcześniejszymi materiałami zespołu to wiecie czego możecie się tu spodziewać. Incinerator jedzie z tym koksem dalej i nie zawodzi. Czekam mocno na pełny długograj od tych Panów. Z pewnością będzie się działo!
Co się natomiast tyczy połówki od australijskiego Vile Apparition to mamy tu również stary dobry Death Metal, ale ten bardziej gęsty i smolisty brzmieniowo, rejony bliższe takim klasykom jak Incantation, Deicide oraz Suffocation. Też nieźle to poniewiera, ale osobiście w te rejony Metalu Śmierci zapuszczam się nieco rzadziej. Poza jednym własnym kawałkiem zaprezentowali tu cover Defecation "Life on Planet Earth is Fucken Cancerous". Wyszło bardzo przyzwoicie, a przy okazji zespół przypomniał już ten nieco zapomniany utwór z debiutanckiego krążka projektu Mitcha Harrisa z Napalm Death.
Bardzo zwięźle podsumowując, split krótki (niecałe 13 minut), acz treściwy. Takie przypomnienie o sobie od obu zespołów. Wydawnictwo raczej dla tych którzy zbierają materiały od obu kapel lub generalnie co się ciekawego nawinie w ramach Death Metalu.

https://www.facebook.com/incineratorPL/
https://incineratorpl.bandcamp.com
https://www.facebook.com/vileapparition/
https://vileapparition.bandcamp.com
https://www.putridcult.pl/


piątek, 14 grudnia 2018

Unleashed- The Hunt For White Christ (Napalm Records 2018)

Mimo tego, że zaliczam Unleashed do swojej pierwszej piątki, a obecnie to już chyba nawet trójki (min. za niebywałą konsekwencję i wierność stylowi) Szwedzkiego Death Metalu, to mimo jako takiego śledzenia ich wydawnictw, to od czasów "Midvinterblot" nie kupiłem żadnej ich płyty. Ostatnio jednak niesiony falą sentymentu i odświeżania sobie ich starych wydawnictw pokusiłem się o zaopatrzenie się w ich najnowszy krążek "The Hunt For White Christ". Chciałem zobaczyć jak to sobie Johnny i spółka poczynają. Nie zaskoczyli mnie, ale i nie zawiedli. Przekonałem się co do pewnej rzeczy jeżeli chodzi o ich twórczość. Unleashed praktycznie od swoich początków wierni są wykonywanej przez siebie sztuce, nie schodzą z obranej niegdyś ścieżki, nie eksperymentują (w ich przypadku nie jest to wcale potrzebne), zawsze serwują przynajmniej dobry album. Wiadomo czego się po nich spodziewać, kto jak kto, ale oni lipy nie odstawią. I co ważne, jeżeli chodzi o tą ścisłą czołówkę Szwedzkiego DM, są jedną z tych grup które nie naznaczyły się stygmatem Sunlight i wyszły z tego obronną ręką. W obecnej chwili mam wrażenie, że sporo osób nie zdaje sobie sprawy z faktu, iż tak naprawdę to jeśli mówimy o najważniejszych ze starej gwardii tej sceny to twardo na posterunku stoją chyba tylko Grave, At the Gates i właśnie Unleashed. Reszta zmieniła styl, szyld, albo po prostu wykruszyła się.
Wróćmy jednak do najnowszej płyty. Cóż, na pierwsze wrażenie to rzecz jasna mamy do czynienia z klasycznym Unleashed, kolejny solidny album w wypracowanym przez wiele lat stylu. Już po pierwszych dźwiękach otwierającego "Lead Us Into War" wiadomo, że będzie dobrze. Potem już tylko utwór tytułowy oraz "Stand Your Ground" utwierdzają nas w tym przekonaniu. Marszowo- piłujący "By the Western Wall" też sroce spod ogona nie wypadł i przypomina to co od dawna w zespole najlepsze. Są okazjonalne akustyki, przyzwoite solówki. Z nimi jak z AC/DC czy niegdyś Motorhead, wiadomo, że dostanie się kawał muzyki jakiego się od nich oczekuje. Rzecz jasna, nie znajdzie się tu momentu przy którym można popaść w zachwyt, czy muzycznego podmuchu urywającego łeb. To już chyba nie te czasy. To w sumie jest jedyny minus, ale nawet nie wiem czy do końca można to tak nazwać. Ważnym jednak jest, że wciąż do Unleashed można wracać po solidną dawkę Śmierć Metalowej Szwecji, gdy inni zawiodą. To zdaję się nigdy nie ulegnie zmianie, a "The Hunt For White Christ" tylko mnie w tym dodatkowo utwierdza.


czwartek, 13 grudnia 2018

Goathrone- The Black (Putrid Cult 2018)

Wiadomo, jak w jakimś projekcie paluchy macza Lord K. to z pewnością będzie to coś wyjątkowego.Tym razem w sojuszu z Diabolizerem za garami i Bloodwhipem na gitarze powołał do życia Goathrone, plugawą, diabelską Black/ Death, czy też War (jak zwał tak zwał) Metalową bestię. I po raz kolejny mamy cholernie dobry oldschool w tym temacie, materiał który poniewiera i niszczy, dosłownie. Słychać tu zarówno stary dobry Gorgoroth, czy Bathory z czasów "Under the Sign of the Black Mark" (nie sposób nie zauważyć jak niesamowicie inspirująca jest ten album Quorthona, nie wiem który już raz słyszę z głośników hołd dla tej konkretnej płyty), jak i dwa pierwsze krążki Bestial Warlust lub jakże kultową rogaciznę spod znaku Blasphemy/ Proclamation. Pewnie dobrze znacie takie nazwy jak Nekkrofukk, Revelation of Doom, czy ostatnio Sacrificulus, także dobrze wiecie o co w tej muzyce chodzi i jaki czeka nas strzał gdy Lord K. bierze się do roboty. To ma być bezkompromisowa esencja swojego stylu gdzie króluje diabeł, zniszczenie i ogólna pożoga. Ta muzyka ma chłostać dźwiękiem, być bezkompromisowa, i nie jest inaczej. Brzmienie "The Black" jest duszne, smoliste niczym z piekielnych kotłów Hadesu, niemal każda kompozycja to kanonada Black/Death metalowych pocisków największego kalibru (posłuchajcie sobie chociażby "Demonpriest of Impurity"!). Niemal pół godziny bez wytchnienia! Warto jeszcze wspomnieć o coverze "Sacrifice" z debiutu Bathory. To chyba najbardziej szaleńcza wersja tego utworu jaka mogła powstać. Zabrzmiało to niemal tak jakby to był kawałek Goathrone. Reasumując, jak ktoś lubi właśnie takie granie, to ciężko doszukiwać się w tym jakichkolwiek minusów. W swojej lidze to jest esencja. Jestem pewien, że po paru latach to będzie jeden z wielu klasyków naszego undergroundu. Jeszcze tylko brakuje żeby Panowie zaczęli grać na żywo. To dopiero będzie zniszczenie, kluby zamienią się kupę gruzu hehe. Goathrone to jeden z potężniejszych ciosów jeżeli chodzi o tegoroczne wyziewy z podziemnej sceny ekstremalnego grania. Solidne wydawnictwo od początku po ostatni dźwięk!

https://www.facebook.com/PutridCult/
https://www.putridcult.pl/


wtorek, 11 grudnia 2018

Sodom- Partisan EP (SPV/ Steamhammer 2018)

Mam przeczucie, że jesteśmy właśnie świadkami odrodzenia się tej legendarnej niemieckiej grupy. Niby "Partisan" to tylko trzy nowe utwory, ale za to jakie, po prostu wyrywające z miejsca. W zespół wstąpiła nowa, pierwotna siła i energia. Dojście do grupy Stefana Huskensa na perkusję (Desaster, Asphyx), Yorck'a Segatza (Beyondition) oraz powrotu do niej Franka Blackfire'a (Sodom po raz pierwszy w historii staje się kwartetem!) wpuściło w jej krwiobieg nową posokę, która tchnęła w zespół nowe życie. Tom od lat nie miał takiego składu. Dwa pierwsze utwory, czyli tytułowy "Partisan" i następujący po nim "Conflagration" to istne szarżujące na złamanie karku petardy. Już od dawna Sodom nie brzmiał z taką mocą i szaleństwem. Tego trzeba posłuchać, bo żaden opis w pełni tego odczucia nie odda. Jestem prawie pewien, że Ci weterani teutońskiego thrashu swoim nadchodzącym albumem rozłożą nas na łopatki, że dostaniemy taki Sodom jak kiedyś w latach 80-tych, a może nawet lepszy! Epkę zamyka puszczenie oka w kierunku chlubnej przeszłości w postaci "Tired and Red" z albumu "Agent Orange". I tutaj już w jakimś stopniu możemy sobie posłuchać jaką siłę ma ów nowy skład. Mam wrażenie, że chemia jest szczególna. Nie dziwię się, że Tom wypowiada się o nowej sytuacji w samych superlatywach, to słychać. Przyznam się wam, że nigdy jakoś szczególnie za Sodom nie przepadałem. Jedynymi dwoma ich albumami które autentycznie zatrzymały mnie na dłużej był właśnie wspomniany "Agent Orange" oraz "Persecution Mania" (w sumie "Patrisan" to w jakieś części powrót do tamtych czasów), później dopiero "Decision Day", ale biorę na poprawkę fakt, że nigdy z klasycznym thrashem zbyt mocno się nie kumplowałem, z resztą dobrze już o tym wiecie. Zawsze był gdzieś na uboczu. Teraz po usłyszeniu "Partisan" chyba pierwszy raz w życiu czekam z niesamowitą niecierpliwością na nowy, thrashowy album, na nadchodzący album Sodom. A to do tej pory jeszcze nigdy mi się nie zdarzyło. To już o czymś świadczy!
Poniżej obie wersje tego wydawnictwa (tak mi się spodobało, że i winyl zgarnąłem)- na cd w formie digipaku oraz 10'' winyl.

https://www.facebook.com/sodomized/
http://www.sodomized.info




niedziela, 9 grudnia 2018

Uada- Cult of a Dying Sun (Eisenwald Tonschmeide 2018)

Jeden z najlepszych strzałów tego roku jeżeli chodzi o melodyjne granie. Uada parająca się właśnie taką odmianą Black Metalowego łojenia wypuściła album, który ma szansę stać się kiedyś klasykiem w temacie. Dawno nie słyszałem tak wyrazistych kompozycji jeżeli chodzi o riffy, zapadające w pamięć refreny, czy po prostu same melodie właśnie w tym nurcie grania wzorowanego u swoich podstaw na zespołach pokroju Dissection. Uada w jakiś sposób koresponduje również w swoich strukturach z tym co tworzy nasza Mgła, ale zarówno tematyka jak i sam wydźwięk kompozycji i nacisk na melodyjność jest tu dosyć różny. Może pierwszy krążek badał jeszcze teren, przynajmniej w moim odczuciu (choć to wciąż jeden z lepszych debiutów jakie znam), tak drugi pokazuje jak zespół dojrzał i wypracował swój własny rozpoznawalny styl w którym drzemie ogromny potencjał. Pierwsze co tak bardzo spodobało mi się na "Cult of a Dying Sun" to to, że riffy wiodące w każdym z utworów podparte są nad wyraz silną sekcją rytmiczną. Uderzają w nas niczym burza z piorunami, swoisty tajfun. Łącząc to z melodyjnością i znakomitym brzmieniem dostajemy naprawdę robiący wrażenie efekt i dźwiękowy rozmach. Kolejna sprawa to fakt, że mimo obranego stylu gry Uada potrafi zachować odpowiednią dawkę mroku, mistycznej aury. Diabeł stąd nie ucieka, a wręcz przeciwnie siedzi sobie wygodnie. Co do samych utworów to największą robotę robi tu pierwsza połowa materiału, czyli otwierający "The Purging Fire" (motyw przewodni potęga!), "Snakes and Vultures", tytułowy "Cult of a Dying Sun" (brawa za świetne video do tego utworu) oraz przełamujący nieco schemat, instrumentalny "The Wanderer". Ten ostatni jest wyrwany niczym z soundtracku do jakiegoś westernu z ostatniej dekady połączonym z inspiracją muzyką pokroju Fields of the Nephilim. Pomysł był tu naprawdę ciekawy.
Co tu dużo mówić, jak lubi się takie melodyjne klimaty w Blacku to łyka się ten album bez popity. Jest to kawał solidnej, zapadającej w pamięć muzyki. Jest odpowiednie pierdolnięcie, pomysł i klimat. Bardzo chłopakom kibicuję i jak tak dalej pójdzie to daleko zajdą. Czekam na kolejny krążek!

https://www.facebook.com/OfficialUADA/
https://uada.bandcamp.com/


piątek, 7 grudnia 2018

Black Altar- Suicidal Salvation (Darker Than Black 2013)

Black Altar jest jednym z tych zespołów Black Metalowego podziemia, które szanuję najbardziej i których słucham najdłużej. Niemal każdy materiał nagrany przez Shadowa do mnie przemawia, chyba do tej pory nie było wyjątku, a EP "Suicidal Salvation" cenię sobie szczególnie. Z racji tego, że już w styczniu, po 5 latach od wydania, zbliża się jej reedycja postanowiłem napisać o niej kilka słów i zwrócić na nią waszą uwagę, przedstawić nieco tym którzy nie mieli jeszcze szansy posłuchać tego materiału.
Przede wszystkim Black Altar na "Suicidal Salvation" to bardzo wysoki poziom wykonawczy, brzmienie, produkcja. Wcale nie trzeba być mega znaną grupą o jakimś tam światowym statusie żeby odwalić kawał solidnej roboty, a tutaj widać, że jest praca i jest chęć, a przede wszystkim pasja i oddanie swojej sztuce. Co więcej, Shadow zarówno tu jak i w całym swoim dorobku nie szedł na łatwiznę. Na niniejszej Epce mamy zajebisty przykład tego jak można zagrać z furią, agresją, a przy okazji sprawić aby riffy były czytelne i zapadały w pamięć- zadaję tu pracę domową odsłuchania utworu tytułowego! Użyty jest w nim również efekt żeńskiego chóru, który podbija klimacik. Szczególnie ciekawie wypada też instrumentalny "Journey to the Astral Realm". Budująca niepięcie, przestrzenna kompozycja z orkiestralnymi motywami o ewidentnie astralnym, ale również apokaliptycznym charakterze. Słuchając go mamy wrażenie jakby zwiastował nadejście jakieś mrocznej potęgi niosącej zagładę. Pragnę wyróżnić jeszcze "666 Megabeast", którego refrenu za nic w świecie nie da się zapomnieć hehe i który nosi sobie znamiona zarówno elementów Immortal z czasów "Pure Holocaust" jak i, mam wrażenie, późniejszego Behemoth. Riff jaki otwiera ten kawałek po prostu miażdży. Piękna ściana Black Metalowego dźwięku stworzona z tnących jak brzytwa riffów i perkusyjnej kanonady. Pieruńsko esencjonalne i konkretne wydawnictwo. Jeńców nie bierze!
Przy okazji wspomnę wam co wejdzie w skład nadchodzącej w drugiej połowie stycznia reedycji. Jako bonus będzie dodany do niej materiał ze splitu z Varathron i Thornspawn. Płyta wydana będzie zarówno na cd jak i na winylu (250 sztuk) oraz w formie limitowanego, drewnianego box'u z dużą ilością dodatków takich jak winyl w wersji splatter, koszulka, naszyjnik, naszywka czy metalowa przypinka (nie będę wymieniał tu wszystkiego). Także, jak to mówią, full wypas, podobnie jak to było w przypadku splitu z Beastcraft. Zamówienia można już składać na oficjalnym sklepie Odium Records: http://www.odiumrex.com/webshop/
Poniżej pierwsze wydanie z Darker Than Black. Tak na marginesie, oprawa graficzna tego wydawnictwa... Już sama muzyka powala, ale i tutaj naprawdę ogromny szacun!

http://www.black-altar-horde.com/
https://www.facebook.com/blackaltar/


czwartek, 6 grudnia 2018

Gehenna- Seen Through the Veils of Darkness (The Second Spell) (Cacophonous Records 1995)

To co wyczyniała Gehenna na swoich pierwszych płytach to była po prostu magia, jedyna i niepowtarzalna! "Seen Through the Veils of Darkness" uznaję za ich najwybitniejsze dokonanie ze względu na to z jakim kunsztem i wyczuciem połączyli bogactwo kompozycyjne i mroczną melodykę z surowym brzmieniem nadając płycie niezrównanego klimatu. Nie da się ukryć jak duże znaczenie miały tu klawisze Sarcany połączone z siarczystymi, odznaczającymi się swoistym "piachem" w brzmieniu, riffami Dolgara oraz Sanrabba (apropo gitar, podoba mi się też jak wyeksponowany został w miksie bas, cudo!). Obie sekcje potrafiły zespalać się w jeden byt tworząc atmosferyczne, raz melancholijne, raz pełne furii pasaże zachowując stale w swej muzyce odpowiednią dawkę agresji i złowieszczości. W kwestii osiągnięcia tego właśnie efektu, zachowując wciąż czytelne melodie, byli w tamtym czasie na scenie jedyni. Ktoś mógłby zapytać "A Emperor, wczesne Dimmu Borgir?". Tak poniekąd się zgadza, ale w tamtym czasie Emperor był lekko uśpiony twórczo, jako, że Ihsahn został chwilowo sam na posterunku (poza tym Emperor miał tej melodyki mniej, a o wiele więcej, intensywności zmian klimatu i tempa swoich utworów, uderzał w bardziej progresywne rejony), natomiast dla Dimmu Borgir atmosfera, nostalgia, spora dawka melodii były celem samym w sobie, co nie miało w takiej skali miejsca w twórczości Gehenna. Zespół wciąż zostawiał wyraźne pole dla tych czysto Black Metalowych elementów znakomicie przy tym balansując i urozmaicając kompozycje.
Z powstawianiem "Drugiego Zaklęcia" wiąże się dosyć ciekawa historia. Płyta zaczęła powstawać (a chyba nawet była już gotowa) jeszcze przed wydaniem przez Head Not Found epki "First Spell". Przez różnego rodzaju poślizgi została ukończona i wydana dopiero ponad rok później. Pod skrzydła Nihila i jego Cacophonous Records trafili dzięki koncertowi jaki dali w maju 1994 w Lusa Lottes Pub w Oslo (wraz z Enslaved, Marduk oraz Dissection). Tak się złożyło, że właśnie dzięki temu wydarzeniu i zobaczeniu Gehenna na żywo Nihil zainteresował się zespołem na poważnie co zaowocowało kontraktem na dwie kolejne płyty jakie zespół miałby nagrać. Tak oto w 1995 objawiła się pierwsza z nich, a jednocześnie debiutancki długograj, "Seen Through the Veils of Darkness".Warto na koniec wspomnieć o tym, że w utworze "Vinterriket" gościnnie głosu udzielił Garm z Ulver.
Podsumowanie krótkie i zwięzłe, trzeba brać i trzeba słuchać! Mimo odrobiny różnic, mam wrażenie, że gdyby Gehenna powstała wcześniej i spiknęła się z dobrym producentem, tak jak Emperor przy swoim "In the Nightside Eclipse", to mogliby stawać z Cesarzem w szranki jak równy z równym!


wtorek, 4 grudnia 2018

Ancient- Svartalvheim (Listenable Records 1994/ Soulseller Records 2018)

Jedyna taka płyta w całym dorobku Ancient. Nie ma jeszcze elementów wampirycznych, gotyckich, nadmiaru klawiszy i, nie oszukujmy się, tego całego lekkiego kiczu w wizerunku grupy. Tak jak szanuję i lubię "The Cainian Chronicle" czy "Mad Grandiose Bloodfiends" tak niestety, mimo wszystko żadna z nich, ani jakikolwiek inny późniejszy krążek nie może równać się z debiutanckim "Svartalvheim". Nie ta liga. Potem już było inne brzmienie, estetyka, klimat. Zorientowani wiedzą do czego tu piję. Kompletnie inna przestrzeń muzyczna, chociaż niby wciąż Black Metal, ale taki trochę naciągany, jak późny Dimmu Borgir, Siebenburgen czy chociażby dobrze znane Cradle of Filth.
"Svartalvheim" to chropowaty, lekko surowy materiał na którym obecne są wszelkie dobre cechy Black Metalu tamtych lat oraz aury jakie wniosły zespoły pokroju Ulver czy Gehenna. Mamy trochę klawiszy, jakiś budujący klimat akustyk przemknie w kilku miejscach (zwłaszcza na początku utworów), są atmosferyczne zwolnienia i wstawki, trochę melodii, a przede wszystkim cała masa mocnych, szorstkich, piłujących riffów i siarczystych wokali Grimm'a, które nie odbierają materiałowi tej wspomnianej odrobiny melodyjności. Takie utwory jak "The Call of Absu Deep", "Det Glemte Riket" (najlepszy na płycie i suma wszystkich smaczków jakie można na niej znaleźć- epickość, akustyczne gitary, kapitalne riffy, budujące nastój elementy jak skowyt wichru), szeptany, nastrojowy "Ved Trolltjern" czy "Early Howling Winds" to mówiąc szczerze klasyka norweskiego BM  połowy lat 90-tych, tego nie da się pomylić z niczym innym. Takie płyty jak właśnie debiut Ancient budowały to charakterystyczne brzmienie i strukturę kompozycji jakimi praktycznie charakteryzowały się tylko zespoły ze Skandynawii. Muzyka zawarta na "Svartalvheim" jest również pięknym przykładem tego jak można zakląć w kompozycjach ten wyjątkowy mrok, te posępne lasy, jeziora, ciemną, niepokojącą stronę natury jaka budzi się po zmierzchu. Głównie dlatego ten materiał jest tak wyjątkowy, dlatego chce się do niego wciąż wracać.
Poniżej zakupiona przeze mnie ostatnio reedycja z Soulseller Records. Wzorowana jest totalnie na pierwszym wydaniu, dzięki czemu oddaje ducha pierwszego bicia tej płyty. Żadnych dodatkowych kawałków, ani materiałów graficzno- tekstowych tu nie ma. Jest to standardowe wznowienie oparte na pierwowzorze. Jak ktoś nie ma ciśnienia na łowienie wydania z Listenable śmiało może sobie sprawić właśnie to, różnice nieznaczne.


niedziela, 2 grudnia 2018

Darkthrone- Panzerfaust (Moonfog Records 1995/ Peaceville 2018)

Obok "Transilvanian Hunger" to najsurowszy album Darkthrone, a i jeden z czterech najsłynniejszych w ich dorobku i definiujących ten gatunek oraz ową muzykę. Jest natomiast jedynym na którym nagrane zostały tak nienawistne, szorstkie, przepełnione chłodem wokale. Nocturno Culto, będący wtedy raczej gościem niż twórcą (w tamtym czasie Darkthrone praktycznie równał się Fenriz), położył tu jedne z najlepszych swoich linii wokalnych. Surowe nieokiełznane, takich nikt nie nagrał ani wcześniej, ani nigdy później. Całość kompozycji oraz nagranie wszystkich ścieżek instrumentów należała tu do Fenriza. Gościnnie, po raz drugi i już ostatni zagościł tu też Varg Vikernes w roli tekściarza. Mowa tu o ponurym, acz majestatycznym "Quintessence". Kolną cechą charakterystyczną "Panzerfaust" jest to, że chyba właśnie tu najbardziej słyszalne jest to jak zawsze ważną rolę w twórczości zespołu odgrywał Hellhammer/ Celtic Frost. Niemal każdy utwór jaki został tu zawarty zawiera pierwiastki i elementy struktur niesamowicie wyraźnie odnoszące się do wczesnych materiałów tej szwajcarskiej ekipy pod dowództwem Toma G. Warriora. Niezaprzeczalnym jest, że "Panzerfaust" wyznaczył wtedy nowe standardy jeżeli chodzi o Black Metal, a Darkthrone po raz kolejny pokazał kto tu rządzi. Swoją surowością, mizantropicznym charakterem i przeszywającym chłodem pokazał starą- nową ścieżkę powstającym wtedy jak grzyby po deszczu kolejnym zespołom. Warto również wspomnieć, że lata 94'-95' były dla Fenriza niesamowicie płodne jeżeli chodzi o jego muzyczne projekty jak i udzielanie się w innych zespołach. Prawdopodobnie dzięki temu "Panzerfaust" okazał się takim strzałem i tak inspirującym albumem. W owym okresie ukazała również druga płyta zarówno Isengard ("Hostmorke") jak i Neptune Towers ("Transmissions from Empire Algol"). Fenriz zagościł również na basie na "Kronet Til Konge" Dodheimsgard oraz zasiadł za garami jako Gribb na debiutanckim krażku Valhall "Moonstoned", o wspólnym projekcie z Satyrem jakim był Storm nie wspominając.
"Panzerfaust" w swojej estetyce pozostaje, moim zdaniem, albumem niedoścignionym jeżeli chodzi o wszechobecną piwnicę w brzmieniu i totalnie bezkompromisowy charakter kompozycji i poszczególnych jej elementów składowych. To kolejna karta księgi o tym czym niegdyś był Black Metal, co było jego pierwotną esencją.