sobota, 30 maja 2020

Impure Declaration - Mind Upheaval, Unclear Signs (Old Temple 2019)


Gdzieś na dalekim, górskim odludziu jest opuszczony kościół. Zewsząd okala go las. Budynek od wieków stoi pusty i popada w ruinę. Już dawno nie ma nic wspólnego z niegdysiejszą "świętością". Ale czy istotnie jest pusty, czy żyją w nim tylko wiatr i natura? Podobno tak. Jednak gdy zapada noc, budowlę okala złowrogi cień. Ludzie z okolicy mawiają, że lęgnie się tam zło, nienazwana groźba. Gdy nadchodzi pełnia, podobno dzieją się tam przerażające rzeczy. Ciemność jest wtedy nieprzenikniona, przytłaczająca, a górski wiatr niesie ze sobą krzyki. Czy ludzi, czy bestii - nikt nie potrafi powiedzieć. Był kiedyś śmiałek, który się tam zapuścił, ale już nigdy potem go nie widziano. Światło dnia odsłoniło wtedy ślady krwi i znaki jakiegoś przerażającego rytuału. Miejsce odcięto od ludzkich oczu, zamknięto, zabito deskami, wejście zawalono. Nastała zmowa milczenia. Nikt nigdy nie potrafił wyjaśnić tego, co się tam działo, nikt nie chciał więcej wspominać przeklętego kościoła. Czas zrodził zapomnienie, acz groza pozostała... Na zawsze.
Tak, "Mind Upheaval, Unclear Signs" mógłby być ścieżką dźwiękową do podobnej historii. Wraz ze swoją duszną, złowrogą atmosferą, smolistym brzmieniem i niepokojącymi kompozycjami snuje historię grozy, a jego atmosfera jest wyjątkowa. Jeżeli szukacie Death/Doom Metalu, który przyprawi was o dreszcze, którego dźwięki nacechowane są iście diabelską aurą, to nie mogliście lepiej trafić!


English translation:

Somewhere in a remote, mountainous wilderness is an abandoned church. A forest surrounds it from everywhere. The building has been standing empty for centuries and is falling into ruin. It has had nothing to do with old-time "sanctity" for a long time. But is it really empty, is it just wind and nature that live there? Supposedly, yes. However, when night falls, the building is surrounded by a sinister shadow. People in the area say that evil grows there, an unnamed threat. When the fullmoon comes, scary things are said to happen there. The darkness is then impenetrable, overwhelming, and the mountain wind carries screams. Whether it's people or beasts - no one can say. There was once a daredevil who went there, but he has never been seen again. The light of day exposed bloodstains and signs of some terrifying ritual. The place was cut off from human eyes, closed, boarded up, the entrance collapsed. There was a conspiracy of silence. No one could ever explain what was going on there, no one wanted to remember the cursed church again. Time has created oblivion, but the terror remained... Forever.
Yes, "Mind Upheaval, Unclear Signs" could be a soundtrack for a similar story. Along with its stuffy, sinister atmosphere, tarry sound and disturbing compositions, it tells a horror story, and its atmosphere is unique. If you are looking for Death/Doom Metal that will give you a shiver, which sounds have a devilish aura, you couldn't have found a better one!




piątek, 29 maja 2020

Rotting Kingdom - A Deeper Shade of Sorrow (Godz Ov War Productions 2020)

Po trzech latach przerwy i EPce, Rotting Kingdom powraca, serwując nam swój pierwszy pełny album. I muszę otwarcie powiedzieć, że przeskoczył ich pierwszy materiał o głowę, a było to już dzieło bardzo dobre. Zespół już wie, jaką drogą chce kroczyć i szlifuje tu swój unikalny styl, to kawał dojrzałej i świadomej muzyki. 
To, co znajdziecie na "A Deeper Shade of Sorrow" to oryginalna wypadkowa starego Paradise Lost, My Dying Bride, Cemetary, Anathemy, Amorphis z czasów "Tales from the Thousand Lakes" oraz Tribulation z okresu "The Formulas of Death". Mieszają się tu cechy charakterystyczne dla brytyjskiej i szwedzkiej sceny. Zatem mamy tu ciekawe melodie, odrobinę przebojowości, growl w warstwie wokalnej, sporo ciężaru (więcej niż na EPce), ale i czasem nastrojowy, gotycki klimat, który za moment ustępuje konkretnemu łojeniu. Jest to bogaty, wielowarstwowy album, który nie daje się zaszufladkować i ucieka od schematów. Ta płyta momentalnie odkrywa przed słuchaczem całą paletę swych mrocznych barw, ale mimo to nie jest krążkiem na jeden czy parę odsłuchów, a na znacznie więcej. Dzieje się tu mnóstwo ciekawych rzeczy, które mają zadatki na ciągłe odkrywanie ich przez słuchacza i samo to świadczy już mocno o jakości "A Deeper Shade of Sorrow". Panowie z Rotting Kingdom nagrali album, który nie jest ani jednoznacznie doom, ani death metalowy, nie jest też do końca okrzepłą już klasyczną hybrydą obu tych gatunków. Moim zdaniem to coś znacznie więcej. Naprawdę warto się z tą płytą zapoznać i zostać przy niej na dłużej.

https://www.facebook.com/rottingkingdom/
https://rottingkingdom.bandcamp.com/album/a-deeper-shade-of-sorrow
http://godzovwar.com/shop/pl/

English translation:

After three years of break and an EP, Rotting Kingdom is back, serving us its first full-length album. And I must say openly that their first material was already a very good work, but this one beats it. The band already knows which way it wants to go and forges its unique style, here we have a piece of mature and conscious music. 
What you will find on "A Deeper Shade of Sorrow" is the original mixture of old Paradise Lost, My Dying Bride, Cemetary, Anathema, Amorphis from the time of "Tales from the Thousand Lakes" and Tribulation from the period of "The Formulas of Death". Characteristic features of the British and Swedish scene are being joined here. So here we have interesting melodies, a bit of hit stuff, growl in the vocal layer, a lot of heaviness (more than on EP), but also sometimes a moody, gothic atmosphere, which in a moment transforms into fast fierce parts. It is a rich, multi-layered album that cannot be put into one genre and escapes the possible schemes. This album immediately reveals the entire palette of its dark colors to the listener, but it is not a record for one or several listenings, but for much more. There are a lot of interesting things happening here that can be constantly discovered by the listener and this only strongly testifies the quality of "A Deeper Shade of Sorrow". The gentlemen from Rotting Kingdom recorded an album that is neither unequivocally doom, nor death metal, nor is it a solid classic hybrid of both genres. In my opinion, it is much more than that. It's really worth checking this material and staying with it for some serious amount of time.




czwartek, 28 maja 2020

Iku-Turso - Pakana (Wolfspell Records 2020)

Ostatnio fińska scena black metalowa nie przestaje mnie pozytywnie zaskakiwać. Co chwila natrafiam na jakiś nowy album, przy którym zostaję na dłużej lub który w jakiś sposób robi na mnie wrażenie. Ostatnio był to chociażby Werwolf, Warmoon Lord, Faustian Pact, Goats of Doom (o tych dwóch będę jeszcze Wam pisał), a teraz Iku-Turso. Przyznam, że ich poprzedni krążek (a konkretnie EP) "Storm Over Isengard" niezbyt mnie zaciekawił i przeszedł u mnie bez echa, niczego z niego nie zapamiętałem. Kolejny pełny album, omawiany tutaj "Pakana", to już klasa sama w sobie! Niesamowity skok jakościowy i kompozycyjny. Przynajmniej ja mam takie wrażenie. Płyta jest może odrobinę bardziej pogańska niż poprzednie materiały, bardziej "leśna", ale to tylko działa na jej plus. Usłyszycie tu wpływy starych płyt Satyricon (niektóre melodie i chóry), Limbonic Art, Emperor (klawisze), Ulver (elementy folkowe) czy Burzum lub Windir (brzmienie gitar i riffy). Pomimo tych norweskich naleciałości płyta jest wciąż typowo fińskim dziełem, ma ten unikalnych klimat i złowieszczość, jaką charakteryzują się tamtejsze zespoły. To jest ten sam poziom rozpoznawalności, jaki towarzyszy Satanic Warmaster, Thy Serpent, Moonsorrow czy Hornie. "Pakana" wprowadza nas w świat mroku, melancholii, fińskiej natury, czuje się w niej atmosferę tamtejszych lasów i jezior, szamaństwa i mistycyzmu. Wszystko to wrzucone jest w lekko surowe brzmienie i rozbudowane, przestrzenne utwory. Ta płyta to bardzo duży krok dla zespołu i ma szansę przenieść ich w grono najlepszych ekip ich sceny. Mi album spodobał się na tyle, że z pewnością wyląduje w mojej pierwszej piątce najlepszych wydawnictw tego roku. Ogromny szacunek dla Iku-Turso i wydawcy, czyli naszego rodzimego Wolfspell Records!

https://iku-turso.bandcamp.com/
https://www.facebook.com/ikutursobm/
https://wolfspell.pl/

English translation:

Recently, the Finnish black metal scene does not stop to surprise me positively. Every now and then I come across a new album with which I stay for longer or which somehow impresses me. Recently it was Werwolf, Warmoon Lord, Faustian Pact, Goats of Doom (about these two I still need to write about), and now Iku-Turso. I admit that their previous album (EP, to be precise) "Storm Over Isengard" did not interest me very much and went unnoticed in my case, I did not remember anything from it. The next full album, discussed here - "Pakana", is already a class in itself! An amazing qualitative and compositional leap. At least I have such an impression. The album is maybe a little more pagan than the previous materials, more "forest-like", but this only works in favour of it. Here you will hear influences of old Satyricon records (some melodies and choirs), Limbonic Art, Emperor (keyboards), Ulver (folk elements), Burzum or Windir (guitars and riffs). Despite these Norwegian influences, the album is still a typical Finnish stuff, it has this unique atmosphere and ominous character that can be found only among Finnish bands. This is the same level of recognition that accompanies Satanic Warmaster, Thy Serpent, Moonsorrow or Horna. "Pakana" introduces us to the world of darkness, melancholy, Finnish nature, you can feel the atmosphere of the local forests and lakes, shamanism and mysticism. All this is thrown into a slightly raw sound and extensive, spatial compositions. This album is a very big step for the band and has a chance to move them to the group of the best acts of their scene. I like the album so much that it will definitely land among my top five best releases of this year. Huge respect for Iku-Turso and the publisher - our Polish Wolfspell Records!




środa, 27 maja 2020

Pathogen - Obscure Deathworship (Old Temple 2019)


Przyznam się, że Pathogen poznaję wraz z tą płytą. Nigdy wcześniej o nich nie słyszałem, mimo faktu, że siedzą w katalogu Old Temple już od 2012 roku, czyli od ich trzeciej płyty "Forged in the Crucible of Death". I żałuję, że nie usłyszałem ich wcześniej. To, co dzieje się na "Obscure Deathworship" to czyste złoto. Nie spodziewałem się, że jakaś podziemna ekipa z Filipin wysmaży taki kapitalny kawał Death Metalu (a może bardziej Death/Thrashu, bo i wpływów tego drugiego nie da się momentami nie zauważyć). Takiego, który będzie pięknym ukłonem w stosunku do szlachetnych i kultowych już materiałów, a jednocześnie dobrze - jak na podziemne możliwości - wyprodukowanym. "Obscure Deathworship" przynosi skojarzenia z demami wielkiego Nihilst czy naszego rodzimego Vader, tylko w pozbawionej tej demówkowej chropowatości formie. Brzmienie jest mocne i soczyste, przez co słucha się tego wyśmienicie. Te wszystkie mocarne, a jednocześnie chwytliwe riffy, jakie znajdują się na tym krążku, mają szansę wybrzmieć i pokazać się słuchaczowi w pełnej krasie. A jest tu czego słuchać i z czego wybierać. Płyta wciąga w swą czeluść już z pierwszym odsłuchem i już nie wypuszcza. Gdybym poznał ten krążek w ubiegłym roku, to z pewnością bym go wyróżnił, bo jakoś nic z ubiegłorocznych nowości w temacie nie zostało ze mną na dłużej (no może poza Morbid Stench), a "Obscure Deathworship" z pewnością byłby tu wyjątkiem. Musicie tej płytki posłuchać! Potężny oldschoolowy Death Metal pełną gębą!


https://www.facebook.com/Pathogen-PH-177645992334222/
https://oldtemple.bandcamp.com/album/pathogen-obscure-deathworship
https://www.shop.oldtemple.com/

English translation:

I admit that I'm getting to know Pathogen with this album. I have never heard of them before, despite the fact that they have been in the Old Temple catalog since 2012, that is from their third album "Forged in the Crucible of Death". And I wish I had heard them before. What happens at "Obscure Deathworship" is pure gold. I didn't expect that some underground band from the Philippines will create such a great piece of Death Metal (or maybe more Death/Thrash, because the influence of the latter can't be missed). One that will be a beautiful nod to the already noble and iconic materials, and at the same time well produced for underground possibilities. "Obscure Deathworship" brings associations with the demos of the great Nihilst or our Polish Vader, only in the form without this demo-like roughness. The sound is strong and thick, which makes the listen really enjoyable. All the mighty and at the same time catchy riffs that are on this album have a chance to resound and show themselves to the listener in all their greatness. And there is something to listen to and choose from. The album draws you into its abyss with the first listening and does not let you out. If I got to know this album last year, I would definitely write about it, because somehow nothing from last year's novelties in the subject stayed with me for a long time (well, except Morbid Stench), and "Obscure Deathworship" would certainly be an exception here. You must listen to this album! Powerful, oldschool Death Metal!




sobota, 23 maja 2020

Odraza - Rzeczom (Godz ov War Productions 2020)

Po sześciu latach powraca z kolejnym albumem Odraza. Nadal odrażająca, brudna, bezczelna, nieschematyczna i jeszcze lepsza niż na debiucie, a przede wszystkim dojrzalsza. "Rzeczom" to już nie tylko Black Metal. Poza blastami i szaleństwem podobnym do tego, jakie rozpętuje na swoich płytach na przykład Infernal War lub Marduk (chociażby następujący po jakby ambientowym wstępie "Schadenfreude" czy "Bempo"), mamy tu przytupankę z akordeonem, trochę romantyzmu, sporo klimatu, nastroju i posępności, ale i na melodyjność znalazło się tu miejsce - "Ja Nie Stąd". Są tu również echa takich zespołów jak szwedzki Shining czy nawet francuskie Peste Noire. Przez to wszystko płyta może do najłatwiejszych w odbiorze nie należy, ale w tym jest jej urok. Jest nieokrzesana, magiczna w tej swojej wulgarności, a zarazem bardzo kompleksowa, o niebagatelnym ładunku emocji. Może i negatywnych, ale wciąż emanujących niesamowitą energią, która wyłuskuje ze słuchacza cały wkurw, jaki może w nim w danym momencie drzemać i wchłania go w swą muzyczną otchłań. Jest niczym czyściec. "Rzeczom" nie jest też płytą na jeden, dwa odsłuchy. To nie jest coś, co jednym uchem wpada, a drugim wypada. To album, który będzie można w pełni poznać oraz rozgryźć dopiero po czasie - i jest to kolejny jego atut oraz dowód oryginalności i wyjątkowości.
Dobrze, że zespół nie poprzestał na jednym krążku i kontynuuje swą muzyczną krucjatę, wszczepiając odrazę w naszą scenę black metalową. Płytę z pewnością wymieni się na koniec roku w niejednym zestawieniu, wyróżniona w jakiś sposób będzie na pewno. Ja o niej nie zapomnę. "Rzeczy" przeskoczyło "Esperalem Tkane" i to już jest konkretna rekomendacja!

http://godzovwar.com/shop/pl/
https://www.facebook.com/GodzOvWar/
https://godzovwarproductions.bandcamp.com/album/rzeczom

English translation:

After six years, Odraza returns with another album. Still disgusting, dirty, not schematic, insolent and even better than on the debut, and above all more mature. "Rzeczom" is not just Black Metal. In addition to blasts and madness similar to the one being unleashed on albums of, for example, Infernal War or Marduk (starting with an ambient introduction "Schadenfreude" or "Bempo"), we have here a touch of accordion, a bit of romanticism, a lot of atmosphere, mood and gloom, but there is also a place for melodies - "Ja Nie Stąd". There are also echoes of such bands as Swedish Shining or even French Peste Noire. Because of all this, the album may not be the easiest to get on with, but here lies its charm. It is rough, magical in its vulgarity, and at the same time very comprehensive, with a considerable load of emotions. Maybe negative, but still emanating with amazing energy, which squeezes out of the listener all the anger that he hides and absorbs it into its musical abyss. It is like purgatory. "Rzeczom" is also not a record for one or two listening sessions. This is not something that leaves you indifferent without a will to return to it. It is an album that you will be able to fully explore and figure out only after some time and this is another of its advantages and proof of originality and uniqueness.
It's good that the band did not stop after one material and continues its musical crusade, implanting disgust into Polish black metal scene. The record will certainly be mentioned at the end of the year in more than one year-summing-up, it will be honored in some way for sure. I will not forget about it myself. "Rzeczom" overhelmed "Esperalem Tkane" and this is a strong recommendation!




środa, 20 maja 2020

Armagh - Cold Wrath of Mother Earth (First Wave Only 2019)


Tak oto dostajemy pierwszy długograj od naszego rodzimego Armagh. Po stosunkowo obiecującej EPce Panowie powrócili ze zdwojoną siłą i można śmiało powiedzieć, że w chwili obecnej są jedną z czołowych polskich ekip parających się hołdem dla tzw. pierwszej fali Black Metalu. W muzyce Armagh znajdzecie nie tylko naleciałości Venom, Bathory czy Mercyful Fate, ale również (i może przede wszystkim) Running Wild z czasów "Gates to Purgatory" i "Branded and Exiled", Kata i ich "666" oraz pierwszych dwóch albumów Living Death - a zatem zespołów z łatką Heavy/Speed w tej bardziej mrocznej odsłonie. I nie ma co czarować, w tym graniu nie ma nowości ani specjalnego zróżnicowania, to stary, dobry, organiczny metal, który jedzie według tradycyjnego nań przepisu. Po prostu czysty oldschool. "Cold Wrath of Mother Earth" to przede wszystkim porywające kompozycje i zapadające w pamięć riffy, które po chwili zaczyna się nucić pod nosem. Tutaj leży siła tej płyty, w energii, prostocie i gitarowym łojeniu. Tylko tyle i aż tyle. Mi płytka weszła bez popity (nawet o siódmej nad ranem!) i udowodniła, że Panowie znają się na swojej robocie, mają pasję do grania i że na ten zespół trzeba zwrócić uwagę, a na kolejne płyty czekać warto. Dla wszystkich fanów wspomnianych wyżej klimatów - to dla Was mus! Tyle w temacie!

https://www.facebook.com/armagh.band/
Armagh on youtube

English translation:

That's how we get the first full-length from the Polish Armagh. After a relatively promising EP, the gentlemen returned double-barrelled and it can be safely said that at present they are one of the leading Polish bands paying tribute to the so-called first wave of Black Metal. In the music of Armagh you will find not only the influences of Venom, Bathory or Mercyful Fate, but also (and maybe above all) Running Wild from the times of "Gates to Purgatory" and "Branded and Exiled", Kat and their "666" and the first two albums of Living Death - so bands with the Heavy/Speed ​​patch but in its darker version. And there is no need of a further talk, there is no novelty or special diversity in this playing, it is an old, good, organic metal that goes according to a traditional recipe for it. Simply pure oldschool. "Cold Wrath of Mother Earth" is based on catchy compositions and memorable riffs, which after a while you begin to croon. Here lies the strength of this album, in energy, simplicity and guitar stuff. No more, no less. The album caught my attention instantly (even at 7 o'clock in the morning!) and proved that the gentlemen know their work, have a passion for playing and that this band needs attention and it is worth waiting for next albums. For all fans of the above-mentioned stuff - this is a must for you! That's all!




wtorek, 19 maja 2020

Solium - Urwerk (Old Temple 2020)

Po dłuższym czasie mamy kolejny materiał od Solium i tym razem EPkę. Na tym materiale poza głównodowodzącym projektem Motor Immobillis (znany ze swojego głównego zespołu, jakim jest Throneum) udzielili się Diabolizer (perkusja i teksty) oraz Bloodwhip (miksy i mastering), czyli muzycy znani z niejednego zacnego projektu naszej sceny podziemnej.
Jak na Solium przystało, jest ciężko, smoliście i oldschoolowo ponad miarę. Płyta brzmi niemal jak nagrywana na setkę, co tylko dodaje jej uroku i tego piwnicznego charakteru. Słuchać tu wyraźnie echa np. Christ Agony z czasów demówek czy Samael z okresu "Worship Him" i również kaset demo. Materiał w całości utrzymany jest w wolnych tempach i dominującym, rzężącym dźwiękiem basu. I, mówiąc szczerze, brzmi właśnie bardzo demówkowo. Niemniej w tym właśnie jest cały piekielny urok i metoda "Urwerk". Niemal dwadzieścia minut obskurnego, zatęchłego materiału o posępnej, dusznej atmosferze. Zadowolony jestem z faktu, że jest to EPka. Tego typu granie, przynajmniej w moim odbiorze, jest mniej przystępne w dłuższej formie, no chyba że byłoby tu nieco więcej różnorodności. Ale to takie tam moje fanaberie. Po prostu nie każdą dawkę smoły trawię tak samo, a często dłuższe dzieło w tej estetyce potrafi mnie zanudzić lub po prostu zmęczyć. Solium wyszło tu obronną ręką i każdemu fanowi oldschoolu mogę ten materiał z czystym sumieniem polecić.

https://oldtemple.bandcamp.com/album/solium-urwerk
https://www.shop.oldtemple.com/

English translation:

After a long time we have another material from Solium and this time it is an EP. On this one, besides the commander-in-chief Motor Immobillis (known for his main band, Throneum), there is also Diabolizer (drums and lyrics) and Bloodwhip (mixes and mastering) - musicians known from many worthy projects of our underground scene.
As befits Solium, it is heavy, dense and oldschool beyond measure. The album sounds almost like recorded live in the studio, which only adds it charm and that basement character. Here you can hear clearly echoes of, for example, Christ Agony from the time of demos or Samael from the period of "Worship Him" ​​and also their demo tapes. The whole material is kept in slow tempos and the dominating, croaking bass sound. And to be honest, its sound is very demo-like. Nevertheless, this is how the charm of "Urwerk" works, there is a method in it. Almost twenty minutes of dingy, musty material with a bleak, stuffy atmosphere. I am pleased with the fact that this is an EP. This type of stuff, at least in my view, is less accessible in a longer form, unless there was more variety here. But these are my frills. I just don't digest every dose of tar the same way, and often a longer work in this aesthetics can bore me or just tire me out. Solium came out unscathed and I can recommend this material with a clear conscience to any oldschool fan.




niedziela, 17 maja 2020

Wywiad z Arturem „Evilem” Zagoździńskim (Sauron, Narrenwind, Weresoul)

Po zdaje się dwóch latach przerwy pojawia się na blogu kolejny wywiad. Tym razem jest to niemal wywiad-rzeka. A z kim to sobie tak pogadałem? Ano z Arturem „Evilem” Zagoździńskim (Sauron, Narrenwind, Weresoul). Będzie trochę o starych dziejach zespołu Sauron, o ostatniej EPce zespołu, o kulisach powstawania Narrenwind itd. Poniżej cześć pierwsza długiej rozmowy, jaką odbyliśmy na wymienione tematy.

Cześć, Arturze! Żeby nie owijać w bawełnę i od razu przejść do konkretów, opowiedz, proszę, jak to się wszystko zaczęło z Sauronem, przybliż trochę odległą historię i to, jak się zeszliście do wspólnego grania.

Dość zamierzchłą przeszłość wspominasz. Wszystko zaczęło się od radomskiego zespołu Tomb. To było trzech chłopaków grających mocno pod stary Venom. Klasyczny skład – gitara, bas, perkusja. Fajny, brudny rock ‘n’ roll. Zobaczyłem ich na którymś przeglądzie muzycznym czy innym koncercie. To było w czasie, kiedy kończyłem podstawówkę. Jak się okazało, do tej samej szkoły średniej, do której zacząłem uczęszczać, chodził również gitarzysta Tomb. Nie pamiętam już, w jakich okolicznościach, ale udało nam się zaznajomić. Mi jako świeżakowi ciężko było dotrzeć do tych starszych metalowców, no ale się udało. Niebawem okazało się, że Tomb się rozleciał, a Rafał, bo tak ów gitarzysta miał na imię, szuka ludzi do nowego składu. Zostałem zaproszony na coś w stylu przesłuchania. Wziąłem swój 15-watowy piecyk LaBoga, gitarę pod pachę i przeszedłem te dwa kilometry, jakie dzieliły Michałów (gdzie mieszkałem) od Gołębiowa. Spodobało się to, co zagrałem i tak założyliśmy zespół, który nazywał się Cardiac. Na tym samym osiedlu mieszkali też goście z Saurona. Chodzili też do tej samej szkoły. Jako że lokalne zespoły się znały, to wzajemnie odwiedzaliśmy się na próbach. Zakumplowaliśmy się po czasie, ja zwłaszcza z Bzykiem, znanym jako PW, czyli basistą i wokalistą, oraz z Walcem. Tak oto przez granie w Cardiac dotarłem do chłopaków z Saurona. Okazało się, że mamy bardzo zbliżone gusta, jeżeli chodzi o granie. Z Bzykiem mieliśmy założyć wspólnie oddzielną kapelę i grać inspirowany Norwegią Black Metal, ale po dwóch, trzech próbach stwierdził, że to nie ma sensu i że po prostu trzeba to robić w Sauronie. I tak generalnie stałem się częścią zespołu. Byli już wtedy po nagraniu pierwszego dema i to wtedy na stałe zagościłem w szeregach grupy, było to w okolicach 1994/95 roku.

Czyli pojawiłeś się już na demie „The Baltic Fog” i to był właśnie ’95 rok. I tutaj rodzi się kolejne pytanie, bo jest to bardzo płodny rok dla naszej sceny. Prężnie działają Graveland, Behemoth, North, Veles, Sacrilegium itd. itp. Jak Wy się odnajdujecie w tym wszystkim, co się wtedy działo? Wiesz, jakieś kontakty, wymiany.

Tak, dokładnie. Staraliśmy się nawiązywać kontakty, było trochę korespondencji z obiema stronami sceny, północą i południem. Geograficznie to jakoś tak bliżej nam było do Wrocławia, Opola, ale wszystkie kontakty dosyć szybko się skończyły. Nie wiem, możne nam brakowało trochę więcej zaangażowania, samozaparcia, żeby jakoś kontynuować te korespondencje. Nie mieliśmy też zbytnio kasy, żeby jeździć po koncertach czy odwiedzać chłopaków z innych miast poza naszym okręgiem radomskim. Ja osobiście miałem poczucie, że egzystowaliśmy w jakimś oderwaniu od tego wszystkiego, mimo prób integracji. Byliśmy tak sami sobie, kisząc się w tym radomskim kisielu.

W sumie tak jak poznawałem zespoły ówczesnej sceny, to jakoś mocno się nie przewijacie po zinach czy w opowieściach ludzi.

Wiesz, jak próbuję teraz myśleć, jak to wtedy wyglądało, to większa część sceny budowała się poprzez bezpośrednie kontakty. Ludzie jeździli do siebie w takich czy innych celach, albo się wymieniali kasetami, zinami itd. My nie mieliśmy kasy, żeby aktywnie uczestniczyć w tapetradingu. Mieliśmy paczkę kumpli tu na miejscu i to nam w zupełności wystarczało. Nie czułem potrzeby, żeby wybierać się dalej niż do tych miejscowości, które były obok, tj. Pionki czy Zwoleń. Tak to nasze życie wyglądało. Koncerty graliśmy lokalnie i to dosyć sporo, głównie właśnie Radom i okolice. Z takich dalszych wypraw, to zaniosło nas kiedyś do Białegostoku i to był dla nas mega stres. Tłukliśmy się z instrumentami pociągiem przez całą noc przez pół Polski. Nocleg mieliśmy w tamtejszym centrum kultury na podłodze w jakieś sali gimnastycznej. W sumie fajny wyjazd i przygoda, no ale i sporo stresu. Reasumując: to, co mieliśmy na miejscu nam wystarczało, nie szukaliśmy przyjaciół poza naszą klitką. I to poniekąd się na nas zemściło. Zostaliśmy w tym swoim gronie i tyle.

W tamtym czasie, muszę powiedzieć, i stylem i estetyką byliście podobni do Sacrilegium. Wiesz, tematyka pogańska, malowania twarzy nie stosowaliście, brzmieniowo też podobne rejony, no i Sacrilegium, tak jak Wy, też tak nieco na uboczu stało, na swoim terenie. Suclagus i Nantur mieli jakieś swoje kontakty, ale wydaje mi się, że jakoś bardzo żywo w tym wszystkim nie uczestniczyli, na miarę Behemoth czy Graveland.

Rzeczywiście, biorąc pod uwagę te fakty, to istotnie stali tak nieco z boku tych wszystkich wydarzeń. Jednym z kontaktów, które wtedy miałem był właśnie z Nanturem. Któregoś razu napisał do mnie z propozycją wymiany taśm. Byliśmy już wtedy po nagraniu i wydaniu „The Baltic Fog”. Wsadziłem kasetę w kopertę i mu wysłałem. On aktywny trochę był, bo szukał zespołów i kontaktów. To była jedna z bardzo niewielu znajomości, jakie wtedy mieliśmy. Ja jeszcze ze swojej własnej inicjatywy napisałem do Blasphemousa z Veles z propozycją wymiany taśm. Chyba nawet z marszu wysłałem demo, nie czekając na odzew. W odpowiedzi dostałem kasetę z krótkim liścikiem, że nie ma ochoty z nikim korespondować i to chyba ostatni list, jaki napisał w życiu i nara. Cała reszta informacji, która do nas docierała, docierała z opóźnieniem. Wiedzieliśmy, że jest jakiś konflikt między Graveland i Behemoth, ale nie znaliśmy żadnych szczegółów. Behemotha znaliśmy tylko z dem. Z Wrocławia dotarło do nas kilka zinów. Swojego czasu Rob wydawał zina Menhir i ten tytuł mieliśmy. I to w sumie tyle. Także reasumując, nagraliśmy wtedy materiał, który wpisywał się w to, co się na scenie działo. Mentalnie czuję się jej częścią, to była moja młodość, na swój sposób to wszystko przeżywałem. To, co się działo w Norwegii przeżywaliśmy z resztą chłopaków i dziewczyn w temacie, ale o tym, co działo się na naszej mam bardzo nikłe pojęcie. Siedzieliśmy w swoim Radomiu, graliśmy koncerty, piliśmy wino i to tyle.

Dobra, to zostawmy już temat zamierzchłej przeszłości i idźmy dalej. Sauron po latach powraca, wydaliście płytę „Wara!”. Powiedz mi, proszę, jak się ponownie zeszliście, może podczas nagrywania tego materiału było coś godnego wspomnienia, zapamiętania, a czym mógłbyś się podzielić. No i okładka! Koncept był tu genialny! Wykorzystaliście (jeśli się nie mylę) stary plakat z 1939 roku.

Jakoś to się wszystko zaczęło na Facebooku. W tym roku mija jedenaście lat od czasu, gdy wyemigrowałem z Polski, a do tego trzeba dodać jeszcze ładnych parę wiosen, od kiedy wyjechałem z Radomia. Wtedy właśnie straciłem niejako kontakt z chłopakami z Saurona. Będąc już tutaj, w Norwegii, przyszedł taki moment, kiedy dzieciaki na tyle podrosły, że mogłem chwilę odetchnąć i wygospodarować tę godzinę czy dwie czasu dziennie dla siebie. To się zbiegło w czasie z momentem popularności Facebooka. Zaczęły powstawać te wszystkie fanpage’e itd. W pewnym momencie zobaczyłem zdjęcie Rzeczego z koleżką z Saurona (z Łowicza). Tak przy okazji wtrącę, Sauronów było w Polsce przynajmniej trzy. Nawet któregoś razu jedni z nich napisali do nas pełen złości list, żebyśmy zmienili nazwę, bo to oni byli pierwsi. Oczywiście nic sobie z tego nie zrobiliśmy i nie kontynuowaliśmy przepychanki. No ale wróćmy do tematu. Zobaczyłem to wspomniane zdjęcie Rzeczego, grał wtedy w jakimś zespole Christhole, czy coś w tym stylu, nie pamiętam dokładnie. Wtedy właśnie dawali koncert z formacją, w której udzielał się kolega ze starego składu Saurona, tego innego Saurona. Zdjęcie było podpisane w stylu „Spotkałem Rzeczego, fajny koncert, ale nasz Sauron i tak był pierwszy”. To mnie trochę zapieniło, bo wcale tak nie uważam. Wtedy założyłem fanpage Saurona. Wrzuciłem tam wszystkie nasze stare foty, które miałem poskanowane; to, co było na Myspace też przerzuciłem na Facebooka. Przy okazji wrzuciłem coś na YouTube z planami szerszego, codziennego udostępniania. To wszystko obudziło wspomnienia. Rzeczy i Bzyk również byli na Facebooku obecni, także wspólnie daliśmy się ponieść nostalgii. Powspominaliśmy sobie, jak to kiedyś było, jak się wspólnie robiło hałas. I tak od słowa do słowa postanowiliśmy coś stworzyć wspólnie w takim składzie i totalnie zdalnie. A nuż się uda, nie mieliśmy nic do stracenia. To wszystko, co sobie w domu grałem, tworzyłem, zacząłem zgrywać z myślą o nowym materiale Saurona, a żeby temat przyspieszyć, zdecydowaliśmy, że głównie odegramy stare kawałki. W sumie „Wara!” to taka kompilacja starych odświeżonych utworów, plus dwa nowe, plus cover Bathory. Od tego numeru niegdyś zaczęła się nasza współpraca z Rzeczym. No i okazało się, że jakoś da radę tak pracować. Było trochę problemów z miksem i masteringiem. Pomagał nam człowiek, który mógł pracować tylko w weekendy, także wszystko szło powoli. Na korekty czekało się ze dwa tygodnie. Dzięki Facebookowi dowiedziałem się o Haldorze i to jemu postanowiłem podesłać materiały do obróbki, żeby zrobił chociaż fragment, abyśmy mogli zobaczyć, jak to wszystko by wyszło, czy jest on w stanie pracować na źródłach od nas, czy jest to wystarczająca jakość. Zgrał nam krótki fragment naszego coveru Bathory, a nam szczęki opadły, tak dobrze to wyszło. Po dwóch miesiącach pracy z pierwszym realizatorem wysłaliśmy wszystko Haldorowi i on to pięknie zmiksował i wykończył. W międzyczasie kombinowałem, jak to wszystko spiąć ze sobą, żeby się nie gryzło, aby pasowało do Saurona i samego materiału jako takiej kompilacji.
Pierwszym pomysłem na tytuł były „Klechdy”. Dobrze, że pomysł umarł, bo za chwilę Thy Worshipper wydał płytę o takim tytule. Co się tyczy projektu, który znalazł się na płycie, nie pamiętam, czy pierwsze było słowo czy ten plakat, o którym wspominasz. Chyba plakat i jest on raczej sprzed wojny, jakoś z 1938, zdaje się. Słowo „Wara!” to takie swoiste staropolskie „Fuck off!”. Stwierdziłem, że to jest to, pasuje jak ulał. Odzwierciedlało to, co czułem w tamtym momencie, spodziewając się, że odbiór płyty będzie dość mieszany. Sam pomysł przerobienia plakatu na wersję słowiańską był już zabiegiem oczywistym. Oryginalny plakat ma określony przekaz i musieliśmy przenieść go w świat Saurona i tematyki tekstów, jakie znalazły się na „Warze!”. Robert von Ritter wyrysował to wszystko genialnie! Chwycił od razu, o co chodzi i chyba fajnie wyszło, nie?

No bardzo fajnie! Zresztą, jakiej grafiki się Robert nie podejmie, to dobrze mu wychodzi. Idąc dalej, czy masz obecnie jakieś plany związane z Sauronem? Może coś jeszcze planujecie wydać?

Na razie się nie zanosi. Moje poszukiwanie muzyczne, stylistyczne są podobne do tego, co działo się w Sauronie. Przesz ostatnie dziesięć lat pracuję nad tym, aby być muzycznie jak najbardziej samowystarczalnym, a nie być zależnym od innych ludzi, tak jak było przy miksie „Wary!”, czekać tygodniami na odpowiedzi. Jak tak sobie podsumowałem, ile doby poświęcam na swoje muzyczne hobby, to wychodzi tak około czterech godzin dziennie. Słuchanie muzyki, poprawki miksów, ogarnianie grafik, layoutów – bo i to już robię sam – wideo, które robimy z Klimorem. To wszystko wymaga czasu. Oczywiście nie narzekam, nic z tych rzeczy. Cieszę się, że mam możliwość robienia tego wszystkiego. I to jest hobby, nie zarabiam na tym, a wręcz inwestuję. I w tym układzie jak coś lub ktoś zaczyna mi działanie utrudniać, czymkolwiek związanym z procesem tworzenia, to mnie to cholernie boli, a taki stres nie jest mi kompletnie potrzebny. Tym bardziej, że nie jest to praca, a coś, co ma mi dawać radochę i satysfakcję. Także efekt jest taki, że wszystko, co mogę, staram się obecnie ogarniać sam. Wszystkie instrumenty, grafiki, miksy. W przypadku Saurona boję się, że przy ewentualnej pracy nad kolejnym materiałem miałbym zbyt dużo stresu; czekać na coś, co mógłbym ogarnąć sam.

Rozumiem Cię doskonale. Mam podobnie, jeżeli chodzi o jakiekolwiek projekty. Zanim przejdę do wypytywania Cię o Narrenwind, to chciałbym poruszyć pewną kwestię, która już nam się w rozmowie pojawiła, a mianowicie Bathory. Wiem, że jesteś ogromnym fanem. To słychać nie tylko w Sauronie, ale i w Narrenwind. Pamiętam też, że któregoś razu wrzucałeś na Facebooka nagranie, na którym pokazujesz między innymi swój oprawiony egzemplarz pierwszego winylowego wydania „Hammerheart”, no i wielką reprodukcję „Dzikiego Gonu” na ścianie, a zdobi ona jak wiadomo okładkę „Blood Fire Death”. Zakładam, że Ty bardziej idziesz w te wikingowe klimaty Bathory, ja natomiast jestem fanem „płytki z kozłem”, czyli debiutu. Kult totalny i jedna z pierwszych z ekstremalnym graniem, jakie niegdyś trafiły w moje ręce. Także opowiedz, proszę, jak to u Ciebie jest z tą fascynacją Bathory.

Ja długo nie byłem świadomy, jak ważne są to dla mnie płyty. Tak jak wspomniałeś, jak bardziej łykam te wikingowe klimaty, głównie „Hammerheart” i „Twilight of the Gods”, chociaż często wracam też do „Blood on Ice”, ale to by było na tyle. Reszty płyt jakoś nie potrzebuję, i tak jak wspomniałem, długo nie zdawałem sobie sprawy, jak istotne są to dla mnie albumy, jak bardzo nimi nasiąkłem. „Hammerheart” poznałem jakoś w okolicach 1992/93 roku i to była kolejna płyta, która jakoś tam przypadkowo do mnie dotarła. W tamtym czasie słuchało się konkretnych zespołów, każdy metalowiec miał ten swój ulubiony, przypisany zespół. Pisklak słuchał Slayera, Nowaczek Venomu, Diamond Kinga Diamonda, Sebek Exodusu, Szpinak słuchał Metalliki… Każdy miał swoją kapelę. Mi z racji tego, że nic innego nie było, dopisano Kreatora, mimo iż nigdy nie byłem fanem specjalnie. No, ale okej. Po prawdzie wtedy moim ulubiony zespołem był Iron Maiden, ale to była dyskoteka i obciach. Trzeba było coś przynajmniej thrashowego. Także przez to, że byłem młodszy, to chcieli mnie ustawić do porządku. No, ale nieważne. Kontynuując temat Bathory, dostałem ten „Hammerheart”. Na początku myślałem, że to jest płyta koncertowa, bo te szumy morza z intra wydawały się jakby szumami z sali koncertowej. Także świadczy to o jakości kopii, jaką posiadałem. Pamiętam, że już wtedy lubiłem ją sobie puścić do czytania książek, jakichś Thorgali itd. Teraz kwestia obrazu, o którym wspomniałeś. W galerii narodowej w Oslo wystawiony jest „Dziki Gon”. Część wystawionych dzieł można kupić w formie plakatów w sklepiku muzealnym, ale tego akurat nie ma. Skontaktowałem się z nimi malowo, czy mają to dzieło formie cyfrowej, żebym mógł je nabyć i powiesić sobie w domu. Dostałem odpowiedź, że nie mają takowej, ale mogą mi przesłać za dwa tysiące koron niekomercyjną wersję cyfrową, którą mogę wykorzystać w dowolny sposób pod warunkiem, że nie będzie to cel komercyjny. Kupiłem od nich ten plik i sam sobie owe dzieło wydrukowałem. Z kolei „Pogrzeb Wikinga” zdobiący „Hammerheart” zamówiłem sobie z muzeum w Manchestrze, bo tam jest ten obraz ad oculos wystawiony i można nabyć reprodukcję. Są to jedyne obrazy, jakie posiadam. To był etap, gdy chciałem je mieć bardziej podświadomie, jeszcze nie zdawałem sobie sprawy z ich znaczenia dla mnie. Dopiero później dotarło do mnie, czym dla mnie jest Bathory i ta muzyka. Jestem o nią wręcz zazdrosny. Jak ktoś wrzuca na Facebooka jakiś kawałek z „Hammerheart”, to się czuję, jakby mi wręcz dziewczynę obmacywał. To jest wręcz intymny stosunek do tych utworów. Siedzą te numery na tyle głęboko we mnie, że czuję się, jakby były częścią mnie, mojej rodziny. To wszystko wychodzi w graniu. Qurthona wbrew pozorom nie jest tak łatwo podrobić. Jest parę takich charakterystycznych zagrywek, które używane są przez kapele uważające się za spadkobierców Bathory i chcą nawiązywać do tej twórczości Quorthona. Utwory z „Hammerheart” nie są oczywiste i kwadratowe, nie powtarza się w nich patent na to, jak zrobić Viking Metal. Ja, choćbym chciał, nie potrafię zagrać tak jak Quorthon. Chciałem pójść w tę stylistkę na płycie „Ja, Dago”. Po pierwszej płytce Narrenwind pewne aranże ludzie zaczęli kojarzyć z Bathory, a wbrew pozorom jest tam tego Bathory mało. Może brzmienie się trochę kojarzy, może klimat. Na jednej i drugiej płycie po prostu uderzyliśmy w podobną strunę.

Ciąg dalszy nastąpi…

Rozmawiał: Przemysław Bukowski

czwartek, 14 maja 2020

Werwolf (The True) - Devil Crisis (Werewolf Records 2020)

Tak jak z polskiej sceny zauroczyły mnie ostatnio nowe materiały Czorta i Nurtu Ognia, tak z zagranicznych wydawnictw pochłonął mnie totalnie m.in. najnowszy krążek od Werwolf (The True Werwolf). Generalnie przemawia do mnie wszystko, co tworzy Pan Lauri Penttila, ale ten album jest totalnie wyjątkowy i stawiam go zaraz obok takich jego dzieł jak "Fimbulwinter" oraz "Strength & Honour" Satanic Warmaster. To, co stworzył tu wraz z Grondem za perkusją to czysty majstersztyk. Poza odwołaniami do klasyki Black Metalu (np. wczesny Immortal, Hades czy Horna), z której Werwolf czerpie garściami, pojawiają się też drobne odniesienia do Heavy Metalu w stylu Accept oraz melodyjnego, lekko symfonicznego grania, jakie zaprezentowało niegdyś Dimmu Borgir na płycie "For All Tid" czy też "Stormblast". Takie utwory jak "0373", "Magic Fire" oraz "Chi No Namida" aż nadto dają temu dowód. Oczywiście razem z tym charakterystycznym, jakby średniowiecznym klimatem. Warto też wspomnieć, że kawałek "Chi No Namida" jest black metalową przeróbką kompozycji autorstwa Kenichiego Matsubary pt. "Bloody Tears", który pojawił się w grze "Castlevania II: Simon's Quest" z 1987 r. Nie spodziewałbym się adaptacji czegoś, co pojawiło się w grze wideo, byłem zaskoczony, ale efekt jest naprawdę świetny. Wracając do samej płyty. Dla mnie osobiście jest istnym rogiem obfitości, jeżeli chodzi o to, co w Black Metalu cenię i lubię najbardziej, zarówno w kwestii brzmienia, jak i samych kompozycji. Jest ta odrobina surowości, melodii i momentów, które da się autentycznie zapamiętać. No i ten duch dawnych czasów. Wszystko to tutaj jest. Ten album z pewnością trafi na szczyt mojej listy najlepszych krążków tego roku. To już absolutnie pewne. To, jak te wszystkiej wpływy są tu ze sobą połączone i wykorzystane, to po prostu dowód kunsztu w temacie, pasji i zdolności, świadomości w ramach tworzonej muzyki. Lepiej chyba nie można! Sztos!

https://werewolfrecords.bandcamp.com/album/devil-crisis
https://www.facebook.com/werewolf.rex/
https://www.facebook.com/thetruewerwolf/
https://werwolf.bandcamp.com/album/devil-crisis

English translation:


Just as from the Polish scene recently I have been fascinated by new materials by Czort and Nurt Ognia, from foreign stuff I was totally absorbed by the newest album from Werwolf (The True Werwolf). Generally speaking, everything that Mr. Lauri Penttila creates appeals to me, but this album is totally unique and I put it right next to such of his works as "Fimbulwinter" and "Strength & Honor" under the Satanic Warmaster banner. What he created here with Grond behind the drums is a pure masterpiece. In addition to references to the Black Metal classics (e.g. early Immortal, Hades or Horna), from which Werwolf draws a lot, there are also minor references to Heavy Metal in the style of Accept and melodic, slightly symphonic playing, which Dimmu Borgir once presented on the album "For All Tid "or" Stormblast ". Songs like "0373", "Magic Fire" and "Chi No Namida" simply prove it. Of course, along with these comes characteristic, medieval-like atmosphere. It is also worth mentioning that the song "Chi No Namida" is a black metal rework of the composition by Kenichi Matsubara entitled "Bloody Tears", which appeared in the game "Castlevania II: Simon's Quest" from 1987. I would not expect adapting something that appeared in a video game, I was surprised, but the effect is really great. Coming back to the record itself. For me personally, it is a real cornucopia when it comes to what I value and like most in Black Metal, both in terms of sound and composition. There is a bit of rawness, melodies and moments that can be authentically remembered. And the spirit of the old times. Everything is here. This album will definitely hit the top of my list of the best ones of this year. It's absolutely certain. How all these influences are combined and used here is simply proof of craftsmanship in the subject, passion and ability, awareness within the music being created. It can't be better! Cream of the crop!





wtorek, 12 maja 2020

Vosbud - Almannagja (Wolfspell Records 2019)

Po raz pierwszy piszę tutaj o materiale pochodzącym z Islandii. Vosbud to jednoosobowy black metalowy projekt mierzący w jego przestrzenne, majestatyczne rejony, wciąż mieszając to z odrobiną surowości i chaosu. Album "Almannagja" można postrzegać jako chęć przekazania patosu i nietypowego krajobrazu Islandii, natury tej wyspy, gdzie łączy się wulkaniczna groza z pięknem krajobrazu poprzez właśnie Black Metal. Może nie ma tu specjalnie zapadających w pamięć motywów, riffy i kompozycje bliższe są przeciętności w temacie niż czemuś wyraźnie się wyróżniającemu, ale jak na debiut jest to dobry, solidny album z predyspozycjami na coś znacznie lepszego. Z pewnością takim jasnym punktem jest jego atmosfera i wykorzystanie do tego najlepszych środków w ramach black metalowej sztuki (chociażby odrobina melodyjnego podejścia podana w formie ścian gitar); połączenie wspomnianych już na początku cech z mrokiem i chaosem tego gatunku. W tych dźwiękach walczą ze sobą światło i ciemność, dzień i noc, natura w swym łagodnym obliczu, jak i w tym władczym i destrukcyjnym. Warto też wspomnieć spójność płyty i stylistyczną konsekwencję. To czyni ją zapowiedzią czegoś wyjątkowego, początek jest obiecujący i liczę, że Vosbud dalej będzie kontynuował swą islandzką sagę, racząc nas kolejną dawką swej muzyki w jeszcze ciekawszej odsłonie. Na razie jest dobrze i z czystym sumieniem zachęcam do zapoznania się z albumem "Almannagja". Większość z Was powinien on zaciekawić.

https://vosbud.bandcamp.com/releases
https://wolfspell.pl/

English translation:

I am writing about the material from Iceland for the first time here. Vosbud is a one-man black metal project aimed at its spatial, majestic areas, still mixing it with a bit of rawness and chaos. The album "Almannagja" can be seen as a desire to convey the pathos and the unusual landscape of Iceland, the nature of this island, where volcanic horror connects with the beauty of the landscape through Black Metal. Maybe there are no especially memorable themes, riffs and compositions are closer to mediocrity in the subject rather than something distinctive, but for the debut it is a good, solid album with predispositions for something much better. Certainly such a bright spot is its atmosphere and the use of the best means in the context of black metal art (even a bit of melodic approach given in the form of guitar walls); the combination of the features mentioned at the beginning with the darkness and chaos of the genre. In these sounds there is a struggle between light and darkness, day and night, there is nature in its gentle form, as well as in its imperious and destructive one. It is also worth to mention the album's consequence and stylistic consistency. This makes it an announcement of something special, the beginning is promising and I hope that Vosbud will continue its Icelandic saga with a new dose of its music in an even more interesting way. For now, it's good and with a clear conscience I encourage you to check the album "Almannagja". Most of you should get interested.




piątek, 8 maja 2020

Czort - Apostoł (Under the Sign of Garazel 2020)

Kolejny znakomity black metalowy materiał tego roku, idący ramię w ramię z najnowszym dziełem The Devil's Sermon. "Apostoł" to drugi pełny album od Czorta. Po debiucie zespół nie pozwolił o sobie zapomnieć, gdzieś tam w głowie tliła się ta muzyka razem z oczekiwaniem na to, co pokażą wraz z kolejną płytą. Nie zawiodłem się! Dostajemy solidny kawałek atmosferycznego Black Metalu z polskimi tekstami, notabene bardzo dobrymi, i... sporą dozą przebojowości! Jest tu dużo mrocznych, acz melodyjnych riffów i motywów, które momentalnie wrzynają się w pamięć, nie tylko ich melodia, ale i tekst. Sztandarowymi są tutaj bez wątpienia "Manifest Niepodległej Woli" oraz "Grając w Szachy z Diabłem". Co więcej, moim zdaniem są to dwie najlepsze kompozycje Czorta z tych, które do tej pory stworzyli. Pierwszy odsłuch i zapamiętałem je z marszu. Poza cechami typowymi dla Black Metalu i gdzieniegdzie przebiegającymi echami starej sceny, Czort stworzył swój własny styl, który "Apostoł" ugruntowuje. Łączy mrok, bluźnierstwo i ekstremę z odrobiną melodii, przebojowości, momentami nostalgii, co czyni tę muzykę bogatą w brzmienia i emocje. W sumie coś takiego udało się kiedyś naszej legendzie, czyli zespołowi Kat. Produkcyjnie, jak na zespół podziemny, jest naprawdę na wysokim poziomie, co ma również swój wkład w odbiór płyty. Dostajemy czterdzieści siedem minut wciągającego materiału, który osobom w temacie na pewno się nie znudzi, a i uważam, że nie przebiegnie bez echa i uwagi. To zbyt udana płyta, żeby ją olać. Ze swojej strony bardzo, ale to bardzo polecam! Posłuchajcie tego koniecznie!

https://www.utsogp.pl/
https://www.facebook.com/utsogp/
https://www.facebook.com/czortbluznierca/
https://czortbluznierca.bandcamp.com/album/aposto

English translation:

Another great Black Metal material this year, going hand in hand with the latest work of The Devil's Sermon. "Apostoł" is the second full album from Czort. After the debut, the band did not let the public forget about themselves, somewhere in the head this music was smoldering along with the expectation of what they will show along with the next album. I was not disappointed! We get a solid piece of atmospheric Black Metal with Polish lyrics, very good ones, and... quite a bit of a hit-like! There are a lot of dark, but melodic riffs and pieces that immediately sunk into memory, not only their melody, but also the lyrics. The most sigificant tracks here are undoubtedly the "Manifest Niepodległej Woli" and "Grając w Szachy z Diabłem". What's more, in my opinion these are two of Czort's best compositions from those they have created so far. The first listening and I remembered them immediately. In addition to the features of typical Black Metal and echoes of the old scene, Czort created their own style, which "Apostoł" consolidates. It combines darkness, blasphemy and extreme with a bit of melody, clarity, moments of nostalgia, which make this music rich in sounds and emotions. All in all, something like that has once been achieved by our Polish legend, Kat. Production, as for an underground band, is really at a high level, which also contributes to the listening of the record. We get forty-seven minutes of addictive material that people in the subject will definitely not get bored of, and I think that it will not go unnoticed and without attention. It is too good to ignore it. I highly recommend it! You have to check it out!




wtorek, 5 maja 2020

Vader - Solitude in Madness (Nuclear Blast 2020)


Chyba najbardziej wyczekiwane przeze mnie wydawnictwo tego roku. Zapowiedzi były bardzo obiecujące, a sam krążek dosłownie zniszczył i zamiótł. Pozostał tylko pył, kurz i zgliszcza!

"Solitude in Madness" to powrót Vader w pełnej krasie i jedna z ich najcięższych, najbardziej intensywnych i energetycznych płyt zaraz obok debiutu, "De Profundis" czy "Black to the Blind". Zespół zapowiadał, że będzie to też ich najbrutalniejszy materiał od czasów "Litany" i to też prawda, tak istotnie jest (swoją drogą, bardzo kontrastujący z mocno thrashującym poprzednikiem - "The Empire"). Generał i jego armia nie wzięli jeńców! Płyta trwa niespełna pół godziny, a nie wiem, czy jakikolwiek inny materiał anno 2020 - z tych, co były i tych, co będą, będzie w stanie zrobić na mnie takie wrażenie jak "Solitude in Madness". Nie popełnię błędu stwierdzając, że to kwintesencja stylu Vader, swoista kompilacja brzmień i riffów tak bardzo ich charakteryzujących. Jest w tym ta thrashowa energia i pazur, pewna chwytliwość, jaką znamy z takich numerów jak "The Final Massacre", "The Code" czy "Triumph of Death" przewijająca się przez całą twórczość zespołu, ale i przede wszystkim ten death metalowy walec i ekstrema. Coś pięknego! Produkcyjnie i kompozycyjnie jest to majstersztyk, i nie da się temu zaprzeczyć. Wystarczy posłuchać takich kawałków jak "And Satan Wept", "Emptiness" (przynosi na myśl "Wyrocznię" Kata) lub "Final Declaration" (tak się składa, że następują na płycie jeden po drugim), aby przekonać się na własnej skórze (a właściwie uszach), że Vader długo jeszcze nie powie ostatniego słowa, a także poczuć autentyczną dumę, że mamy w Polsce taki zespół. Warto jeszcze wspomnieć, że grupa pokusiła się o nagranie coveru Acid Drinkers "Dancing in the Slaughterhouse", który odegrali jak swój własny utwór. Takie podejście do coverów lubię i szanuję - własna interpretacja i we własnym stylu. Całość albumu wieńczy znakomita okładka autorstwa Wesa Benscotera, który jest również autorem tej zdobiącej "De Profundis". Przypadek? Nie sądzę!

Dostaliśmy od Vader płytę, moim zdaniem idealną, pełną tego wszystkiego, za co od tylu lat kocha się ten zespół. Album nie wymaga dodatkowej zachęty, każdy fan metalu po prostu powinien się z nim zapoznać. W tym roku mamy Vader i potem długo nic do kolejnego miejsca na podium wydawnictw. Sztos!

http://www.vader.pl/
https://www.facebook.com/vader/
https://vader-store.com/
https://www.facebook.com/VADERLegionsSince1983/

English translation:

For me probably the most awaited release of this year. The announcements were very promising, and the album itself literally destroyed and swept away. All that is left is dust and ashes!

"Solitude in Madness" is the return of Vader in all its glory and one of their heaviest and most intense, energetic albums next to their debut, "De Profundis" or "Black to the Blind". The band announced that it would also be their most brutal material since "Litany" and that is also very true (by the way, very contrasting with the strongly thrashing predecessor - "The Empire"). The general and his army did not take prisoners! The album lasts less than half an hour, and I do not know if any other anno 2020 material from those that have been and will be released will impress me like "Solitude in Madness". I will not make a mistake by stating that it is the quintessence of Vader's style, a kind of compilation of sounds and riffs characterising them. It includes this thrash energy and claw, a certain catchiness that we know from such tracks as "The Final Massacre", "The Code" or "Triumph of Death", running through the whole discography of the band, but above all - this extreme attitude and death metal heaviness. Something beautiful! It is a masterpiece in terms of production and composition, and it cannot be denied. All you have to do is listen to such songs as "And Satan Wept", "Emptiness" (the main riff can be associated with "Wyrocznia" by Kat) or "Final Declaration" (they appear one after another on the album) to feel it on your own skin (or actually in your own ears) that Vader is not about to say their last word, and also feel the real pride that we have such band in Poland. It is also worth mentioning that the group recorded the cover of Acid Drinkers "Dancing in the Slaughterhouse", which they played as their own song. I like and respect this cover approach - of own interpretation and style. The whole album is crowned with an excellent cover art by Wes Benscoter, who is also the author of "De Profundis" cover. Coincidence? I don't think so!

In my opinion we have received a perfect album from Vader, full of everything for which this band has been loved for so many years. The album doesn't require additional encouragement, any metal fan should check it. This year we have Vader and then a long blank space til the second place on the podium.