Są takie płyty, które niczym trylogię "Władcy Pierścieni" Tolkiena trzeba znać, poważać... Czy wielbić, to już indywidualna sprawa. Niemniej jednak ja "The Number of the Beast" wielbię i skłaniam się uważać za jedną z najwspanialszych płyt, jakie zrodziła metalowa scena. Nie mam tu na myśli tylko i wyłącznie lat 80-tych, a wręcz całokształt gatunku. Słuchając jej ma się wrażenie, że wciąż jest świeża, aktualna, że zniewala zmysł słuchu tak samo jak wtedy, kiedy się ukazała. Został w nią tchnięty jakiś nienazwany pierwiastek, który mami umysły metalowych wyjadaczy już od 37 lat i sytuacja bynajmniej nie ulega zmianie.
Wydany w 1982 roku "The Number of the Beast" był pierwszym krążkiem Maidenów, na którym zagościł Bruce Dickinson. Poprzedni wokalista, charyzmatyczny Paul Di'Anno, podobno miał notoryczne problemy z używkami i dźwignięciem rosnącej w błyskawicznym tempie popularności zespołu, przez co niestety musiał pożegnać się z grupą. Wielu uważało, że zmiana na miejscu wokalisty w takim czasie była bardzo niekorzystnym posunięciem, ale jak dowiodła historia był to strzał w dziesiątkę. Bruce pasował na swoje miejsce jak ulał i bez niego za mikrofonem Maideni nie byliby tym samym tworem.
Na "The Number of the Beast" składa się 8 kompozycji, z czego ponad połowa to do tej pory koncertowe hity na stałe zakorzenione w setliście. Mam tu na myśli singlowe "Run to the Hills" oraz tytułowy "The Number of the Beast", rozpędzający się z każdą minutą, epicki "Hallowed Be Thy Name", kontynuujący opowieść o Charlotte "22 Acacia Avenue" i potężny "The Prisoner". Z pozostałych na szczególną uwagę zasługuje "Children of the Damned", charakteryzujący się nieco balladowym zacięciem. Pozostałe dwa utwory, czyli "Invaders" oraz "Gangland" już tak nie zachwycają i w moim przypadku przechodzą bez specjalnego echa. Na pokazanej poniżej reedycji z 1998/2014 dodany został "Total Eclipse", który według obecnej opinii zespołu powinien był zastąpić niezbyt udany "Gangland" (zgadzam się tu w zupełności).
Od tej płyty historia Iron Maiden tak naprawdę zaczyna się od nowa, w tyle zostają dwa pierwsze albumy znaczące lata walki o pozycję na scenie i poszukiwanie własnego brzmienia oraz stylu. "The Number of the Beast" poszedł za ciosem bardzo dobrze przyjętego "Killers" i zaowocował pierwszą tak ogromną trasą koncertową (jedną z największych w karierze grupy), jaką była "The Beast on the Road", trwająca od końca lutego do początku grudnia 1982 roku. Składały się na nią 184 koncerty w 18 krajach. Wszystko w ciągu 10 miesięcy!
Podsumowując, trzeci krążek Maidenów to jeden z kamieni milowych metalowej sztuki i jeden z najbardziej rozpoznawalnych albumów, i to nie tylko za sprawą charakterystycznej okładki i samej postaci Eddiego, ale przede wszystkim muzyki na nim zawartej. Materiał niezaprzeczalnie ponadczasowy, w którym zasłuchiwać się będą kolejne pokolenia, to pewne!
English version:
There are such records, which status can be compared to "The Lord of the Rings" trilogy - you need to know it, respect it... Whether you worship it or not is an individual matter. Nevertheless, I adore "The Number of the Beast" and tend to consider it to be one of the greatest albums begotten by the metal scene. I do not mean only the 80s stuff here, but the whole genre. Listening to it gives the impression that it is still fresh, timeless, that it captivates the sense of hearing just as it did when it was released. An unnamed element has been enchanted in it, which has been possessing metalheads - for 37 years already, and the situation is not changing.
Released in 1982, "The Number of the Beast" was the first Maiden album to feature Bruce Dickinson. The previous vocalist, charismatic Paul Di'Anno, reportedly had notorious problems with stimulants and the leverage of the band's growing popularity, which unfortunately effected in him saying goodbye to the group. Many thought that the change at the singer's place, at that time, was a very unfavorable move, but as history has proved, it was a hit in the bull's-eye. Bruce fit into his place like a glove and without him behind the microphone, Iron Maiden would not be the same creation as it is now.
"The Number of the Beast" consists of 8 compositions, of which over half are concert hits to date, permanently rooted in the set list. I mean the single "Run to the Hills" and the title track "The Number of the Beast", speeding up by every minute, the epic "Hallowed Be Thy Name", "22 Acacia Avenue", continuing the story of Charlotte, and the powerful "The Prisoner". Also "Children of the Damned", with a bit of a ballad feeling, deserves special attention. The other two songs, "Invaders" and "Gangland" are not so impressive and in my opinion they pass without a special echo. On the version from 1998/2014 shown below, "Total Eclipse" was added as a bonus track. That one, according to the current opinion of the band, should have replaced the not very successful "Gangland" (I agree here completely).
From this album, the history of Iron Maiden starts all over again really, lagging behind the first two albums that marked the years of struggle for position on the scene and searching for their own sound and style. "The Number of the Beast" followed the success of the well-received "Killers" and resulted in the first huge world tour (one of the largest in the group's career), which was "The Beast on the Road", lasting from the end of February to the beginning of December 1982. It consisted of 184 concerts in 18 countries. All within 10 months!
To sum up, the third Maiden album is one of the milestones of metal art and one of the most recognizable albums, not only due to the characteristic cover and the character of Eddie, but above all, the music it contains. The material is undeniably timeless, to which the next generations will listen to, for sure!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz