poniedziałek, 12 grudnia 2016

Christ Agony- Unholyunion (Carnage Records 1993/ Witching Hour 2016)

Christ Agony intrygował mnie od kiedy pamiętam. Zespół bardzo nietuzinkowy, z niesamowitą aurą, niespecjalnie dający się zaszufladkować (i w sumie dobrze). Ich muzyka zawsze niesie ze sobą ogromny ładunek niezwykłej, mrocznej i mistycznej atmosfery, emocji, którym towarzyszy wszechobecny mrok.
"Unholyunion" to pierwsza, pełna płyta Christ Agony, którą wydał Carnage Records w 1993 roku. To na niej zaczął się w pełni kształtować charakterystyczny, niewątpliwie oryginalny styl grupy. Mimo tego, iż można się doszukiwać podobieństw, a może bardziej inspiracji, do wczesnego Samael, to black metal w wykonaniu tego zespołu z Olsztyna to żyjąca własnym życiem bestia, której nie da się pomylić z niczym innym. Muzyka jaką prezentują tu Cezar i spółka należy do tych nieco bardziej wymagających, jak generalnie w przypadku każdych ich późniejszych dzieł. Dzięki swojej strukturze (na album składają się cztery długie, rozbudowane kompozycje) wymaga nieco więcej skupienia podczas odsłuchu, więcej uwagi. Jeżeli zależy komuś na szybkości i prostocie przekazu to prawdopodobnie nie będą to jego klimaty. Zawartość "Unholyunion" mimo surowości brzmienia i wciąż dającym się dostrzec niedoskonałościom (ale komu to tak właściwie przeszkadza?), jest dziełem złożonym, klimatycznym, w którym sporo się dzieje. Posępne, złowieszcze wokale przeplatają się z ponurymi melodiami tworząc swoistą symfonię nocy. Podobnie jak w przypadku pozostałych wydawnictw Christ Agony, mamy do czynienia z materiałem bardzo spójnym, który, tak jak opowieść, należy czytać od początku do końca aby nie uronić żadnego słowa, nie pominąć żadnego wątku. To ponad 50 minut muzycznej narracji wiodącej słuchacza do najmroczniejszych otchłani świata i myśli.
Christ Agony bez wątpienia należy zaliczyć do kanonu naszego rodzimego black metalu. To grupa bardzo charakterystyczna, od lat konsekwentna i szczera w swojej sztuce. Ich dorobek znać, a przynajmniej kojarzyć, powinien każdy lubujący się w tego typu graniu. Jakakolwiek rekomendacja jest tutaj zbyteczna.
Teraz kilka słów o widocznej poniżej, tegorocznej reedycji. Cóż, kolejna solidna robota na którą warto było poczekać. Mimo, że Witching Hour nie zafundował nam jakiś smaczków w postaci archiwalnych zdjęć, czy chociażby niepublikowanych materiałów, to całość wygląda elegancko i z pewnością dobrze się będzie prezentować w każdej kolekcji. Teksty do wszystkich utworów w booklecie są jakby się ktoś pytał. Grafiki do płyty jak widać także odpowiednio wyeksponowane, a druk najwyższej jakości. Podsumowując, fajerwerków nie ma, ale jest naprawdę konkretnie i jak ktoś nie ma pierwszych wydań to śmiało można brać.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz