środa, 24 października 2018

Sabbat- Karisma (Iron Pegasus Records 1999)

Eksplorując japońską scenę podziemną nie wolno pominąć Sabbat, którzy są i byli jej najprawdopodobniej najważniejszą podporą (zaczynali już 1981 jako Evil). Zespół można nie tylko ochrzcić mianem japońskiego Venom, którzy to byli największą inspiracją dla Gezola i spółki, ale także rekordzistami w ilości wydawnictw jakie wypuścili w swojej karierze. Do tej pory nie udało mi się zliczyć ile było tych wszystkich wersji danej płyty, nie wspominając już o tonach splitów, kompilacji, materiałów live i to na wszystkich trzech nośnikach.
Do przybliżenia twórczości tego zespołu wybrałem, moim zdaniem, ich czołowe wydawnictwo "Karisma" z 1999, które jest swoistym pomostem między Sabbat zakorzenionym w brzmieniu Pierwszej Fali, a jego bardziej Thrashowym, ale wciąż mrocznym i diabelskim obliczem. Materiał świetnie łączy obskurne riffy towarzyszące zespołowi już od czasów Epek i dem, poprzez takie albumy jak "Envenom" czy "Disembody" z kompleksowymi kompozycjami okraszonymi świetnymi gitarowymi solówkami. Tutaj pełną paletę swoich umiejętności prezentuje Tamis Osmond, wygrywając w każdym utworze zawiłe, acz kunsztowne pasaże.
Album, jak to na Sabbat przystało, jest bluźnierczy, mroczny i niepokojący. Płytę otwiera budujące atmosferę folkowe intro utworu "Samurai Zombies", mojej ulubionej obok "Charisma" kompozycji z całej twórczości grupy. Lepszego początku być nie może. Kawałek zwiastuje, że zespół zaprasza nas w pełne grozy otchłanie nippońskiego piekła pełnego demonów, diabłów, czarnej magii i umęczonych dusz. Kolejnymi killerami są tu "Orochie", "Okiku Doll of the Devil" oraz zamykający płytę "Japanese Revelation". Warto wspomnieć też o pracy jaką odwala tu sekcja rytmiczna Gezol- Zorugelion. Masjstersztyk! Zawsze w Sabbat położony był mocny nacisk na słyszalność basu i jego osobne, złożone linie, ale od kiedy w zespole została tylko jedna gitara, bas stał się równoważnym instrumentem i jego linie wyraźnie pomrukują przez całą płytę wspomagane świetnie brzmiącą kanonadą perkusji. Zaskakuje tez fakt, że każdy kawałek trwa tu średnio 7-8 minut, także trio Sabbat przyjęło tu nieco bardziej ambitną strukturę swoich utworów (co już nie raz im się zdarzało, przypomnijmy chociażby płytę "The Dwelling"- to jeden godzinny utwór) wyczerpując ich formułę oraz robiąc stosowne miejsce na gitarowe popisy Tamisa. Wychodzi z tego arcyciekawy album o atmosferze tak charakterystycznej dla japońskiej sceny, której to zespoły ekstremalnego podziemia potrafią zaszczepić w swoje dzieła ten piekielny pierwiastek wywodzący się z ich własnej mitologii i demonologii. Płytka mus dla każdego zainteresowanego japońskim, metalowym grańskiem!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz