sobota, 12 maja 2018

Dimmu Borgir- Eonian (Nuclear Blast 2018)

Po 8 latach przerwy powraca z kolejnym albumem Dimmu Borgir. Czy to powrót warty uwagi, czy warto było nań czekać aż tyle lat? Myślę, że tak. Ekstremalnych zachwytów uskuteczniać nie będę, ale album z pewnością pozytywnie mnie zaskoczył. Uważam, że jest na prawdę bardzo dobry i reprezentuje z pewnością coś więcej niż tylko trzymanie poziomu. Dimmu Borgir już od wielu lat robi swoje i nie ogląda się na boki. Wypracowali swój własny charakterystyczny styl i nadal się go trzymają, nie pomyli się ich z nikim innym. "Eonian" jest płytą urozmaiconą, ambitną, uważam, że nieszablonową, pełną ciekawych rozwiązań, a jednocześnie wciąż podążającą tą samą ścieżką którą wytyczyły poprzednie produkcje. Jak na Dimmu Borgir przystało napakowany jest symfoniką, melodyjnością, pewną dozą przebojowości ("Interdimensional Summit"), ale i fajnie balansuje ze sobą wolniejsze i szybsze tematy, a nawet koresponduje co nieco ze stylistyką znaną już poniekąd z płyt Satyricon ("Aetheric"), czy elementami o rytualno, szamańskim zabarwieniu ("Council of Wolves and Snakes"). Jest także puszczone oko do nieco, nazwijmy to umownie i na wyrost, odrobinę bardziej tradycyjnych brzmień gatunku ("The Empyrean Phoenix") oraz dawka podpartej melodią epickości i patosu ("Lightbringer"), nawet gdzieś mi w tym estetyka Ghost śmignęła. Także jednym słowem sporo się tu dzieje i w moim własnym odbiorze jest czego posłuchać, nudy się nie doświadczy. Nie ukrywajmy jednak pewnego znaczącego faktu. Metalowym ortodoksom, purystom ten album nie przypadnie do gustu i to jest raczej pewne. Natomiast tym którzy lubią symfonikę, chóry, eksperymentowanie płyta powinna jak najbardziej podpasować. I żeby było jasne, Black Metal sam w sobie nie jest tu na pierwszym planie, to jedynie podstawa pod całą resztę. Przytaczając ponownie ocenę z początku recki, uważam "Eonian" za płytę solidną i nieprzeciętną, jednym słowem bardzo dobrą, mającą sobą coś do zaoferowania. Jak to się mówi, może dupy jakoś specjalnie nie urwała, ale zostawiła sporo pozytywnych wrażeń, dzięki którym prawdopodobnie nie raz sobie do tego krążka wrócę, po prostu jest do czego.
A, byłbym zapomniał, szacun za okładkę albumu (ukłony dla Zbyszka Bielaka!). Z wyjątkiem "In Sorte Diaboli", najlepsza od czasów "Stormblast"!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz