środa, 19 kwietnia 2017

Graveland- Thousand Swords (Isengard Distribution 1995/ No Colours Records 2010)

"Thousand Swords" jest w dorobku Graveland klasykiem. Bardzo wielu fanów uznaje go za swój ulubiony album w dorobku grupy, a na pewno darzy go szczególnym szacunkiem i zalicza do wyjątkowych. Jest to ostatni czysto black metalowy twór w dyskografii Graveland, ale kończy ten etap z odpowiednim hukiem. Produkcja jest tu surowa podobnie jak przy wcześniejszej płycie i demach, ale na tym dowcip polega, na tym opiera się cały jej klimat. Mamy tu do czynienia z typowymi kompozycjami black metalowymi pierwszej połowy lat 90-tych kiedy ten gatunek królował na scenie i emanował niesamowitą atmosferą i mocą. Zauważymy tu wpływy starego Bathory jak i np. wczesnego Emperor, czyli jednym słowem klasa! Album jest bardzo spójny i nie ma tu znaczących zmian stylistyki czy tempa, całość jest równa, zwarta co sprawia, że ma się wrażenie słuchania jednolitej całości, a nie poszczególnych utworów po kolei. Płyta płynie.
Warto wspomnieć że na "Thousand Swords" zaczyna się w muzyce Graveland inspiracja folkiem i muzyką dawną co jest słyszalne w konstrukcji gitarowych riffów na całej płycie. Takie zabiegi staną się w przyszłości jedną z charakterystycznych cech kompozycji zespołu. Ta naleciałość w połączeniu z bardzo surowym brzmieniem daje ciekawy efekt. Ma się wrażenie zarówno obecności czystego, black metalowego łojenia z czymś bardzo świeżym, co w rezultacie jest kolejnym kompozytorskim krokiem do przodu ale i sporym ukłonem w stronę starej szkoły.
Album obraca się wokół tematyki przebudzenia, żeby nakłonić słuchacza do pewnych przemyśleń, żeby otworzyć oczy na zgubny wpływ sił które pociągają za sznurki na których wisi nasz świat. Szata graficzna albumu też zahacza o tzw. kult. Czarno biała grafika, las, członkowie zespołu w typowym bm-owym rynsztunku i corpse-paint'cie, jest moc..., ale i pewna nostalgia. Jest to swoisty dokument rebelii i bezkompromisowych postaw ówczesnej sceny BM na naszych ziemiach.
Płyta jest też, jak wszystkie starsze wydawnictwa Graveland, częścią mrocznej i pięknej historii polskiego black metalu. Na pewno jest jednym z dumnych pomników tamtych lat i przekazuje to co wtedy działo się w życiu i umysłach twórców. Warto napomknąć, iż album był jednym z niewielu wydawnictw spod szyldu Isengard Production założonej w tamtych latach przez Darkena. Na cd w 1995 wydało go Lethal Records, ale podobno była to fuszerka i chybiony układ.
Podsumowując jest to dzieło o wyjątkowej atmosferze i przesłaniu, jest też idealnym przykładem starego, black metalowego brzmienia i jednym z kamieni milowych w dorobku Graveland. Takie płyty nie tylko warto, ale i trzeba mieć w kolekcji!
Poniżej winylowa reedycja tego dzieła wydana w 2010 roku przez nikogo innego jak niemiecką No Colours Records. Jak widać wzorcem było stare oryginalne wydanie. W sumie nie wyobrażam sobie innej opcji przy tego typu materiale. Wykonanie pierwsza klasa!



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz