środa, 15 lutego 2017

Dimmu Borgir- For All Tid (No Colours 1995)


Jest północ. Delikatny wiatr rozsuwa połacie ciemnych chmur ukazując bladą, świetlistą taflę księżyca. Jego blask pada na ruiny starego zamczyska otulonego zewsząd borem skąpanym w ciemności nocy. Zamek zdaje się być opuszczony pozostawiając jedynie aurę minionych dni, lat dawnej świetności. Jeżeli wytęży się oczy jednocześnie wsłuchując się w szept wiatru, szum drzew, pieśń nocy to dostrzeże się przemykające po nim cienie. Te mury skrywają niejedną tajemnicę, nienazwaną groźbę, mistyczny pierwiastek. Witajcie w Mrocznej Fortecy- Dimmu Borgir!
"For All Tid" ukazał się w lutym 1995 roku nakładem niemieckiej No Colours Records. Black Metal jaki prezentowało Dimmu Borgir był w tamtym czasie bardzo oryginalny i postawił użycie klawiszy na równi z gitarami i perkusją, co wcześniej nie było praktykowane na taką skalę. U zespołów jak Emperor, Gehenna czy Enslaved były one bardziej tłem niż równoważnym, odgrywającym pierwszoplanową rolę instrumentem. Dimmu Borgir o wiele bardziej zależało na wszechobecnej mrocznej, nostalgicznej atmosferze wypełnionej echami średniowiecza, swoistą mistyczną i tajemniczą aurą, niż na konkretnym, ekstremalnym łojeniu jakim scena była już wypełniona. Albumu słucha się z przeogromną przyjemnością, wypełniony jest tak niesamowitymi dziękami, że po przesłuchaniu ma się ochotę powtarzać tą czynność wielokrotnie. W przeciwieństwie do pozostałych płyt za wokale (oraz gitary) był tu odpowiedzialny przede wszystkim Silenoz, Shagrath natomiast zasiadł za perkusją. Tjodalv pełnił rolę drugiego gitarzysty, Tristan śmigał na basie, a Stain nagrał wszystkie ścieżki klawiszy. Ten ostatni tak naprawdę nie był pełnoprawnym członkiem zespołu. Przychodził na próby oraz nagrania i po prostu grał co mu reszta zespołu zleciła. Potem wracał do swoich spraw. Niemniej jednak to co zrobił na pierwszych trzech albumach Dimmu Borgir zasługuje na podziw (no może poza drobnym plagiacikiem ze "Stromblast", ale o tym przy innej okazji). "For All Tid" nagrany został w dwóch terminach, które oddzielała trzy miesięczna przerwa (pierwsza sesja w sierpniu, druga w grudniu 1994). Spowodowane to było brakiem funduszy, aby zrobić wszystko w jednym podejściu, stąd też można dosłuchać się nieznacznych różnic w brzmieniu niektórych utworów. Najwspanialszymi opusami są tu nieco bardziej intensywny w stosunku do reszty "Under Korpens Vinger", który otwiera płytę zaraz po klimatycznym intrze, wizytówka całego materiału, czyli majestatyczny "For All Tid" oraz istna symfonia opustoszałych ruin i posępnych lasów w postaci ""Raabjorn Speiler Draugheimens Skodde". No mistrzostwo, klękajcie narody! Jakakolwiek rekomendacja zbyteczna, bo drugiej takiej płyty po prostu nie ma! W moim osobistym rankingu to jedna z 5 ulubionych płyt w metalu w ogóle i nie sądzę żeby kiedykolwiek miało się to zmienić.
Tak na koniec, w ramach ciekawostki, mogę powiedzieć, że fotografie zawarte we wkładce do oryginalnego wydania zostały wykonane latem 1994 w lasie Trandum, gdzie spoczywa sporo ofiar Drugiej Wojny Światowej. Miejsce ma podobnież niesamowitą atmosferę. Zespół pojechał robić fotki w 8-osobowej grupie będąc w pełnym rynsztunku z corpsepaintem na twarzach, umazani sztuczną krwią (może i prawdziwą, kto to wie), wszyscy ściśnięci ze sobą w małym samochodzie, przy tym upał, jednym słowem działo się haha.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz