piątek, 29 września 2017

Azarath- In Extremis (Agonia Records 2017)

Azarath wypluł w tym roku swoje szóste dzieło, płytę rzekłbym arcypotężną. Żaden Death Metalowy album ostatniego czasu nie powalił mnie tak jak "In Extremis", warto było czekać te sześć długich lat na kolejną ich płytę i dostać coś takiego.
Uważam, iż Azarath przez wszystkie te lata od swojego powstania nie nagrał ani jednego słabego krążka, bez wyjątku. Wszystkie, co do jednego, reprezentowały najwyższy możliwy poziom bezkompromisowej, nieświętej, Death Metalowej sztuki. Mimo ciągłego i konsekwentnego trzymania się własnego wyrobionego stylu, z każdym wydawnictwem potrafili huknąć z taką siła, że zwalało z nóg, zawsze był to kolejny krok naprzód do perfekcji w swoim fachu. Najnowsze dzieło zespołu zdaje się wszystko to potwierdzać. Azarath to wciąż ta dobrze znana, nieokiełznana bestia obracająca w perzynę wszystko co stanie jej na drodze. Tyle, że tym razem nieco mniej obskurna i surowa na rzecz mięsistego, potężnego i klarownego brzmienia. Nigdy wcześniej piekło rozpętywane przez tą grupę nie wypadało tak walcowato. Olbrzymi szacun należy się Inferno, który stworzył tu istną perkusyjną kanonadę najwyższej próby. Kolejne gratulacje lecą do Necrosodoma za wściekłe, opętańcze wokale nadające całości tej niepohamowanej agresji. Wielka szkoda, że drogi jego i Azarath rozeszły się niedługo po nagraniu płyty. Zarówno za wiosłem jak i mikrofonem odwalał kawał dobrej roboty. No i czas na gitary, riffy jak zwykle chłoszczące, ostre, odegrane tak jakby jutro miała nastąpić apokalipsa, to w nich tkwi serce tej jedynej w swoim rodzaju brutalności jaką szczyci się grupa. Już sam początek płyty to salwa ze wszystkich dział i zwiastun tego, że albo poddasz się tej bluźnierczej bestii albo zostaniesz przez nią rozszarpany na kawałki. Te najjaśniej płonące momenty "In Extremist" to zakumplowany nieco z Behemoth "The Slain God", następujący po nim, karkołomny i morderczy "At the Gates of Understanding" oraz jego bratni czart w postaci "Let My Blood Become His Flesh". Miazga, mogę słuchać do upadłego!
Od początku wiedziałem, a teraz tylko przekonuję się, że tej płyty długo nie będę miał dość, o ile w ogóle. Osobiście uważam, że na obecną chwilę, jak i przez parę dobrych lat wstecz, Azarath siedział na tronie polskiego, oldschoolowego Death Metalu. "In Extremis" tego tytułu nie zabrał, a wręcz przeciwnie, pokazał, że słusznie im się należy i że nie mają najmniejszego zamiaru nikomu go odstąpić. Bezapelacyjnie moja płyta roku 2017!

https://www.agoniarecords.com/
http://azarath.pl/


czwartek, 28 września 2017

Profanatism- Hereticon (Under the Sign of Garazel/ Putrid Cult 2016)

Z Profanatism stykam się po raz pierwszy i muszę powiedzieć, że wrażenia mam pozytywne. Z pewnością nie jest to Black Metal jaki można spotkać wszędzie i nie skierowany do każdego odbiorcy. Tutaj podejście do tematu jest nie dość, że ambitne i z pomysłem to jeszcze z kompozycyjną odwagą, która ma tak samo wielu przeciwników jak i zwolenników. Wspólne mianowniki zespół ma tu zwłaszcza z Emperor i Limbonic Art, gdzie domena to nieco techniczne i zawiłe kawałki, a w wykonaniu Prfanatism jest to jeszcze bardziej widoczne, bo nie ma tu miejsca na wyróżniające się, klawiszowe ozdobniki. No i melodyjne to nie jest, to kolejna sprawa. Może gdzie nie gdzie mniej zajadłe, ale wciąż zalatujące surowizną i bardziej tradycyjnym w brzmieniu podejściem do Black Metalu, bardziej agresywnym, niż to nastawione na melodyjność. Bardzo mocną stroną albumu są partie wokalne. To totalnie oddzielna i niepodległa bajka, nie idą pod muzykę, a razem z nią. Są ścieżką, która kroczy własnym torem nadając materiałowi niezwykłego klimatu. Natomiast, w samej warstwie instrumentalnej sporo jest naprawdę ciekawych i nietuzinkowych riffów, które prowadzą nas przez tą połamaną, mroczną ścieżkę. Od złowieszczych i galopujących, po bardziej stonowane, zahaczające nawet o Black/ Heavy Metalową stylistykę. Robi się z tego naprawdę fajny chaos.
Muzycy Profanatism stworzyli album, który tak naprawdę siedzi na swym własnym tronie i głęboko w poważaniu ma tendencje i trendy. "Hereticon" to płyta, której w ramach Black Metalu nie da się zaszufladkować, można szukać odnośników, inspiracji, ale to nigdy nie odda dokładnie charakteru tej sztuki. Niby podstawy siedzą w brzmieniach grup z drugiej połowy lat 90-tych, lecz w szerszym aspekcie to wciąż dzieło wyróżniające się na tle czegokolwiek co do tej pory można było usłyszeć w tym temacie. Swoiste połączenie mroku, brutalności, i agresji z zawiłymi kompozycjami i oryginalną linią wokalną. Prawdziwy chaos! I to jest chyba domena Profanatism i to właśnie możecie znaleźć na "Hereticon". Polecam!

http://www.putridcult.pl/


niedziela, 24 września 2017

Darkstorm- The Oath of Fire (Putrid Cult 2017)

Na samym początku nie wiedziałem co mam o tej płycie myśleć, ale im dłużej jej słuchałem tym bardziej uśmiechała mi się morda. Lord Darkstorm dał tutaj totalny upust swoim muzycznym fascynacjom, przez co powstała płyta totalnie inspirowana przede wszystkim Bathory oraz Mercyful Fate (widać już po okładce, która zdaje się być mieszanką "9" oraz "Don't Break the Oath"). Ten drugi wiedzie tu prym, riffy, kompozycje totalnie pod pierwsze, kultowe płyty tego zespołu. Nawet wokal jest tutaj bardzo zbliżony do tego którym włada King (nawet słynne falsety!). Różnica jest tylko taka, że brzmienie jest tu bardziej brudne i obskurne niż u Mercyful Fate, bardziej pod Bathory właśnie. Skoro jesteśmy już przy zespole Quorthona to wśród numerów z płyty znalazł się też hołd dla jego twórczości w postaci "Song of Ice and Fire". Kawałek nagrany w stylu z czasów "Hammerheart". Na koniec krążka natomiast dostajemy dwa utwory w Pagan Black Metalowym stylu ("The Time of the Wolf" oraz "The Power of Świętowit"). Drugi ze wspomnianych bardzo przypomina mi swoim klimatem pierwszy album Behemoth, także na finał odjazd od heavy/ black metalowej klasyki w rejony pogańskiego metalu lat 90-tych.
Jak widzicie płyta jest wypełniona różnymi klimatami zebranymi na jednym krążku, a spoiwem jest nic innego jak po prostu tribute dla sztuki którą się wielbi. Co po niektórzy mogliby zadawać pytanie po co nagrywać płyty, które są powielaniem bardzo dobrze już znanych brzmień, pomysłów, klimatu. W wielu przypadkach to pytanie jest jak najbardziej zasadne, bo pełno jest bezczelnego kopiowania podpisanego jako twórczość własna. Ale w przypadku Darkstorm to nie razi, do tej płyty trzeba podejść zupełnie inaczej. Podczas jej słuchania ten dystans i luz do tematu przychodzi sam, bo przez te dźwięki i podejście przebija jej faktyczny przekaz oraz to o co w tym graniu chodzi. To zaplanowany zabieg cofnięcia się w czasie i nawiązanie do zespołów, których dziedzictwo nigdy się nie zestarzeje i nigdy nie zostanie zapomniane. "The Oath of Fire" to nic innego jak pasja i radość z grania! Warto się w tą podróż w czasie z Darkstorm zabrać.

http://www.putridcult.pl/


sobota, 23 września 2017

Persecutory- Towards the Ultimate Extinction (Godz ov War 2017)

Dawno przy żadnym innym albumie tak skutecznie nie rozładowałem stresu i jakiś tam swoich wewnętrznych frustracji. Długogrający debiut Panów z Persecutory pokazuje, że zespół ma w sobie jakąś bliżej niekreśloną lekkość w tworzeniu niesamowitej wręcz, muzycznej furii. Jest w tym autentyzm spotykany na nie tak znowu dużej ilości płyt, najprawdziwszy choas i zniszczenie zaklęte w dźwięki. Na krążku przychodzi nam się mierzyć z piekielną hybrydą Black, Death i Thrash metalu, bo do jednego stylu tego nijak nie da się zaliczyć, z resztą po co. Persecutory wylewa tu wszytko co we wspomnianych stylach odpowiedzialne jest za agresję i mrok. Nie wiem jak oni to zrobili i nie wiem jakimi słowami to opisać, ale to jest zadziwiające i mi po prostu opadała kopara już po pierwszych dwóch utworach, a zwłaszcza po tytułowym, aż 11-sto minutowym, który był drugim w kolejności. Było tu wszystko, konkretny nakurw, majestatyczność, klimat i obłędne wręcz wokale. I ta aura niczym z "De Mysteriis Dom Sathanas"... Podobnie jest z pozostałymi zawartymi tu kompozycjami, bo słabego kawałka się tu nie uświadczy. Ciekawym smaczkiem jest tu, zapewne nieświadomy (a może i nie), podział na bardziej "klimatyczną" pierwszą połowę albumu, i drugą wypełnioną bardziej intensywnymi i krótszymi utworami. Fajny, nieschematyczny zabieg. Po odsłuchaniu płyty nie miałem już żadnych pytań, ani wątpliwości, że jest to jeden z najlepszych debiutów jakie ostatnio słyszałem. Serio! Totalnie opętańczy materiał, który nie nudzi przez ani jedną sekundę swojego trwania. Jeżeli stawia się na energię, intensywność i ładunek emocjonalny to mamy tu pierwszą ligę w temacie. Po raz kolejny muszę stwierdzić, że nasze Godz ov War ma nosa do naprawdę dobrych hord. Tak trzymać!

http://godzovwar.com/


piątek, 22 września 2017

Running Wild- Pile of Skulls (1992/ 2000 Noise/ Nems Eterprises)

Od tej płyty zacząłem niegdyś swoją przygodę z Running Wild, i choć moim numerem jeden jest u nich "Death or Glory", to do "Pile of Skulls" mam największy sentyment. Wciąż, nieprzerwanie słucham jej z wypiekami na twarzy, ani jednego słabego utworu, ani jednego zbytecznego dźwięku, dzieło kompletne i tak niesamowicie nośne, że nie sposób po przesłuchaniu nie nucić pod nosem tych numerów, czy nawet śpiewać je razem z zespołem podczas słuchania.
Po genialnym "Blazon Stone" (czy właściwie Running Wild nagrał jakąś kiepską płytę między swoim powstaniem, a 2000 rokiem?) nastąpiła drobna zmiana w składzie, nie tyle co odszedł AC (zmieniony przez znanego już dobrze Schwarzmanna), ale na stanowisku basisty w miejsce Jensa Beckera pojawił się Thomas Smuszyński. I wpasował się znakomicie. Zawsze uważałem Beckera za jeden z filarów Running Wild- jego partie basu to istna poezja na każdej z nagranych z nim płyt, ale Thomas okazał się godnym następcą i też pokazał klasę.
"Pile of Skulls" jest kolejnym krokiem naprzód w brzmieniu Running Wild, mamy tu większy nacisk na sekcję rytmiczną, mocarniej, zadziorniej, ale i bardziej melodyjnie za jednym zamachem. Wszystko sprawia, że mamy tu same metalowe hiciory oraz olbrzymi klasyk w postaci "Treasure Island". Niesamowity, bardzo klimatyczny (cała płyta mogła by być ścieżką dźwiękową do jakieś dobrego filmu o korsarzach, a sama okładka autorstwa Marshalla wieńczy temat, atmosfera jest tu nie do podrobienia) drugi po "Battle of Waterloo" tak rozbudowany utwór w repertuarze zespołu. Jest to także ich najbardziej naszpikowane piracką tematyką dzieło. Czego można chcieć więcej? Grupa pokazała, że w zdominowanych Death i Black Metalem latach 90-tych wciąż powstawały potężne heavy metalowe dzieła, a niestety docenione dopiero po latach. Dla mnie bezapelacyjnie pierwsza trójka Running Wild i płyta na której zespół jest w szczytowej formie!
Poniżej reedycja "Pile of Skulls" wydana przez argentyńską Nems Eterprises w 2000. Poza bardzo smacznymi bonusami min. z singla "Lead or Gold" na plus działa fakt, że ów wznowienie w niczym nie odbiega jakościowo od wydań europejskich, a nawet pokuszę się o stwierdzenie, że biorąc pod uwagę reedycje wyszło lepiej (a cena niższa). Także jeżeli ktoś napotka wydania Nems chcąc skompletować sobie dyskografię Running Wild, to bardzo polecam sięgnąć właśnie po nie.


czwartek, 21 września 2017

Hell Patrol- From Ruins Into Ashes (Tales from Crematoria 2016)

Wreszcie po 8 latach od istnienia Hell Patrol mamy ich debiutanckiego długograja. Czy warto było tyle czekać? Myślę, że tak, chociaż fajerwerków się nie spodziewajcie. Piekielny Patrol serwuje dobrą i emanującą energią dawkę, Black/ Thrashowego łojenia. Niemniej jednak niespecjalnie wyróżniającego się czymkolwiek na tle ogółu. Mi osobiście, mimo pozytywnych emocji podczas słuchania, gdzieś to po odstawieniu na półkę ginie. Obiektywnie rzecz biorąc to jest bardzo dobry materiał, świetnie brzmiący, z konkretnym kopem, ale mnie nie zatrzymał na dłuższą chwilę. Mam jakiś tam swoich faworytów w tego typu graniu i niestety Hell Patrol się u mnie nie przebił. Także to kwestia tylko i wyłącznie subiektywna. Mniemam, że spora liczba osób, która łyka Black/ Thrash tonami będzie z pewnością w piekło wzięta i "From Ruins Into Ashes" zagości w ich zbiorach i odtwarzaczach. Jest w tym spora dawka thrashowej klasyki, odniesień do tuzów gatunku, szczypta Death Metalowej furii ala Possessed nadająca riffom mocy, oraz ten mroczny pierwiastek i wściekłość z pierwszych płyt Venom. All in all, jest czego posłuchać, ale czy na dłużej i czy będzie się do tego krążka wracać to już kwestia każdego z osobna. Jeden powie, że wtórne, drugi, że nudne, trzeciemu, tak jak mi, śmignie bez echa, a czwarty pokocha za zabój i będzie katował płytę do upadłego. Także sięgajcie po debiut Hell Patrol i przekonajcie się sami! Mimo swojego stanowiska, uważam, że osoby w temacie powinny dać im szansę, jeżeli jeszcze się z tym materiałem nie zapoznały. Solidne grańsko i na poziomie!


środa, 20 września 2017

Warfist- Metal to the Bone (Godz ov War 2016)

W przypadku Warfist, to mówiąc szczerze nie jest potrzebna żadna recenzja, bo ta nazwa mówi sama za siebie. W przypadku gdy ktoś nie miał z zespołem do czynienia to wystarczy rzucać hasłami, ludzie w temacie będą już wiedzieli o co chodzi. Łańcuchy, skóry, ćwieki, gwoździe, oldschool, dźwięki żywcem wyrwane z lat 80-tych i klasyków mrocznego grania spod znaku Destruction, wczesnego Kreator, Bathory, Venom, Sodom... To wszystko co tu padło to domena sztuki Warfist. Ta Black/ Thrashowa nawałnica, aż kipi wspomnianymi starociami, istny kult lat 80-tych i oldschoolowego grania. Gdyby nie wiedzieć, że "Metal to the Bone" (prowokacyjnie, ale totalnie w punkt) to płyta wydana w ubiegłym roku, to można by ją śmiało wcisnąć między wczesne dzieła wspomnianych prekursorów tego grania. Tak jak w tytule, to metal do szpiku kości i pasja, pasja do tematu i to jak nie wiem co! Nie trzeba się długo wsłuchiwać żeby stwierdzić ten fakt. Załoga Warfist najnormalniej w świecie tym żyje. Każdy dźwięk z tej płyty to totalne oddanie tworzonej muzyce, która zagrana jest tu z niesamowitym luzem, jakby była tworzona na bieżąco, w momencie gry, to po prostu płynie. Warfist nie dzieli włosa na czworo, nie kombinuje, a wali prosto z mostu- chaos, ogień i piekielne czeluści! Jazda na samo dno Hadesu, bez biletu powrotnego! I w przypadku tego grania o to właśnie chodzi, nic dodać nic ująć! Panowie grają to co najbardziej lubią, bazują na tym co zapewne zainspirowało ich swojego czasu do założenia zespołu, i właśnie na takim podejściu i oddaniu sprawie buduje się jakość sztuki. Tutaj ta jakoś niechybnie jest. Jeżeli ktoś nie słyszał jeszcze Warfist, a powyższe słowa nie wystarczyły mu za rekomendację to spójrzcie na samą płytę ;) 100% Metalu w Metalu!

http://godzovwar.com/


poniedziałek, 18 września 2017

Sacrilegium- Anima Lucifera (Pagan Records 2016)

Jak dobrze, że zdarzają się tak kapitalne powroty jak ten Sacrilegium. Chociaż nie, powrót to nie do końca adekwatne określenie. To ponowne narodziny, ale z namiastką pamięci z poprzedniego życia. "Anima Lucifera" to już kompletnie inna bestia niż "Wicher", ale nacechowana świadomością przeszłości. Ta płyta to nowe oblicze zespołu, chociaż utwory, które się tu znalazły powstawały na długo przed jej wydaniem. Mimo nowego, dopracowanego już brzmienia, odejścia od pogańskiej tematyki oraz leśnego klimatu, którym emanował "Wicher", wciąż jest tu obecny duch tamtego czasu, mamy tutaj atmosferę oraz klawiszowe tła, które wyraźnie niosą ze sobą odległe nawiązania do tamtego okresu w ich sztuce. Następujące po intrze "Preludium" "Heavenwings Shrugged" oraz "Angelus" to najlepsze przykłady wspomnianego stanu rzeczy. Oczywiście to Sacrilegium obecnych czasów, ale Panowie tak totalnie nie zostawili swoich korzeni za sobą. Muzyka na "Anima Lucifera" jest dojrzała, przemyślana w każdym calu (od strony technicznej bardzo podobna do drugiego długograja Emperor), pełna świeżości, z nowym intensywnym brzmieniem. Królują tu bardziej agresywne i rozpędzone riffy, ale duchem to wciąż jest Sacrilegium, a nie jakiś biegunowo odmienny twór, przynajmniej ja odnoszę właśnie takie wrażenie. Zespół w moim mniemaniu odnalazł złoty środek i swą mroczną sztukę przekuł w kolejne , siejące zniszczenie ostrze. Dla mnie to płyta niesamowicie inspirująca z niebagatelnym ładunkiem emocji, który udaje się wytworzyć tylko nielicznym. Od pierwszych dźwięków były ciary, a dla mnie to zawsze najlepszy z możliwych wyznaczników jakości.
Niniejszy album jest dowodem na to, że stara gwardia oraz zespoły z pozoru przypięte już do czasów minionych wciąż mogą zaskoczyć, ponownie zawładnąć podziemiem i sięgnąć po dawną chwałę. I takiego właśnie scenariusza życzę Sacrilegium, bo niechybnie na to zasługują. Z niecierpliwością oczekuję kolejnej płyty!

https://sacrilegium.bandcamp.com/



niedziela, 17 września 2017

Nekkrofukk- Bestial Desekkration of Holy Whore & Morbid Abominations EP (Putrid Cult 2017)

Pomorska, jednoosobowa horda (a tak, jeden człowiek, a robi za kilku!) Nekkrofukk zdążyła już wymościć sobie miejsce w naszym metalowym podziemiu i ma się dobrze. Ba, i mieć się będzie! Formuła przyjęta przez Lorda K. to nic innego jak przeogromny hołd dla dawnych piewców mrocznej sztuki spod znaku cięższych i wolniejszych, toczących się niczym taran kompozycji takich jak Hellhammer/ Celtic Frost, wczesny Samael, Goatlord, czy chociażby Bathory z czasów "Under the Sign of Black Mark". Jednym słowem sprawa musowa dla każdego wyznawcy oldschoolowego grania. Na niniejszej Epce Nekkrofukk nie serwuje nowości, to wciąż to samo surowe, siarczyste brzmienie (no może tu akurat nieco bardziej klarowne niż na poprzednich wydawnictwach), kawałki gęste niczym smoła z czarciego kotła i bezkompromisowe podejście do tematu. Może ktoś mógłby stękać, że jest to powtarzalne, ale w przypadku tego zespołu nie jest to minus, a wręcz przeciwnie, ogromny atut. Takie jest tu założenie, taka idea, tak ma po prostu być i koniec! Konsekwencja i wierność obranemu stylowi od pierwszych dźwięków po te ostanie! Mamy tu nieco ponad 20 minut mrocznego misterium ubogaconego niesamowitą atmosferą (brzęczące łańcuchy, kruki, wycie wiatru, dzwony i co tylko) oraz klawiszowym tłem nadającym tym mocarnym, kroczącym utworom dodatkowej, złowieszczej głębi. To jest tak potężne i autentycznie genialne grańsko, że choćby nie wiem jak się starać to nie da się przejść koło niego obojętnie. Po prostu miazga! Nawet jak się do tej pory nie miało do czynienia z twórczością Nekkrofukk to wystarczy sobie spojrzeć na grafiki zdobiące te dzieła, wszechobecne bluźnierstwo, pasy z nabojami, maski p-gaz i koźlęcina rodem z pierwszych płyt Venom i Bathory, to mówi o zawartości aż nadto dosadnie. Piekielną ucztę w starym, dobrym stylu serwowaną przez ten zespół polecam każdemu! Nie lubię nadużywać tego określenia, ale tutaj nie sposób go nie użyć- jest Kult!

http://www.putridcult.pl/


sobota, 16 września 2017

Dagorath- Glare of the Morning Star (Under the Sign of Garazel 2017)

No i mamy kolejny, soczysty kawał Black Metalowego mięcha z naszej rodzimej sceny, kanonadę mrocznych dźwięków obracających w perzynę wszystko co święte. Czekałem na ten album jak tylko zobaczyłem o nim newsa i nie zawiodłem się ani trochę! Dagorath idzie ścieżką wytyczoną przez starą gwardię, ale robi to w bardzo adekwatny sposób dodając do tego swoje trzy grosze i całe mnóstwo kipiącej energią pasji do uprawianej sztuki. Słychać tu mocne wpływy Gorgoroth, i to nie tylko tego starego, wczesnego Graveland z czasów dem i pierwszego albumu oraz Darkthrone z okresu ich klasycznych płyt. A nawet Watain gdzieś mi tam śmignęło przez chwilę. Wszystko to podbite jest mocnym, gęstym brzmieniem, miejscami sekcja rytmiczna jest tak mocarna, że rozwaliłaby swym dźwiękiem wszystko co pojawi się na jej drodze, istna nawałnica z najgłębszych czeluści piekła! Mamy tu do czynienia nie tylko z rozpędzonymi kawałkami, wypełnionymi masą zajadłych riffów, ale i wolniejszymi pasażami, nieco transowymi spowolnieniami wypełnionymi rytualną aurą. Bardzo dobrym przykładem może być tu zestawienie "Delilah" oraz wieńczącego płytę "Black Magic Covenant" (trwający aż 12 minut!), oba świetnie obrazują to o czym wspomniałem. Z jednej strony furia chaosu, a z drugiej mroczny rytuał.
Może i nie ma na tej płycie jakieś specjalnych nowości, ale Dagorath śmiało można zapisać do grona tych zespołów, które dawną klasykę przekuwają w nową jakość, dając tym brzmieniom nowe życie i wskazując kolejnym pokoleniom metalowej braci, gdzie to wszystko miało swój początek i komu w pierwszej kolejności należy się szacunek i laury. Takie zespoły to nadzieja obecnej sceny BM i dowód na to, że ta sztuka wciąż świetnie się trzyma i trzymać się będzie. Na tym polu wciąż jeszcze jest sporo to powiedzenia i nie dam sobie wmówić, że jest inaczej. Dagorath są na to dowodem!



"(...) Przekaz był jeden- blasphemy (...)"- wywiad z Suclagusem (Sacrilegium)

1. Witaj Suclagus! Dzięki, że zechciałeś poświęcić trochę czasu i odpowiedzieć na kilka moich pytań. Zatem do rzeczy. Na początek opowiedz proszę coś o początkach Sacrilegium. Co spowodowało, że zespół powstał i podążyliście ścieżką Black Metalu, co was wtedy inspirowało do działania? Kiedy po raz pierwszy zetknąłeś się z tą muzyką i jak wpadłeś na Nantura?

Witam…Z Nanturem poznałem się dość wcześnie,, 88? 89 rok? W tamtych latach było łatwiej rozpoznać ludzi, którzy mieli podobne zainteresowania. Pierwsze próby, jeszcze z Nanturem na basie, miałem na dłuższy czas przed powstaniem Sacrilegium, lecz stworzony w tym czasie zespół nie utrzymał się długo, nazwy w zasadzie nie pamiętam, tyle że przekaz był jeden- blasphemy, chwile po tym był kolejny zespół w którym szlifowałem swoje umiejętności i przyznać muszę że zbierałem dość ciekawe doświadczenie jako młody muzyk, na lokalnych scenach. Z końcem lat 80 i początkiem 90, pojawiało się także sporo nowych produkcji .. Docierały do nas ciekawe materiały takich grup jak „ Mayhem, Rotting Christ, Darkthrone itp. i nie ukrywam faktu, że ich przekaz plus cała nasza zgłębiana wiedza w tamtym okresie miała duży wpływ na podjęcie decyzji o założeniu Sacrilegium, tym bardziej że po pierwszej naszej nieudanej próbie, wiedzieliśmy już czego tak faktycznie chcemy.

2. Cofając się w czasie do okresu waszego dema "Sleeptime", jaki był wtedy w podziemiu odzew na waszą sztukę, byliście zaprzyjaźnieni z jakimiś hordami z naszej sceny? Jak duży wpływ miały wtedy na was zespoły z Norwegii?

„Sleeptime”, z tego co pamiętam był bardzo dobrze odebrany, oczywiście spotkał się też i z krytyką, która raczej odnosiła się do porównań właśnie z Norweskimi grupami o które pytasz, jednak to nie stanowiło dla nas żadnej przeszkody aby kontynuować prace nad następnym materiałem. Z resztą sam fakt podpisania kolejnej umowy z Pagan Rec. był potwierdzeniem zainteresowania naszą działalnością, a wybory których dokonywaliśmy tylko nas w tym utwierdzały.
Zaprzyjaźnione hordy? Oczywiście że były, jak np. Ostródzki MARHOTH czy NORTH, oczywiście kontakty utrzymywane były również z innymi zespołami, a może bardziej z ich liderami. Tak na marginesie, dobrze wspominam te czasy, w szczególności pobyty w Osródzie - próby Sacrilegium i imprezy po ;)

3. Z tego co mi wiadomo, w latach 90-tych, mieliście "przyjemność" wylądowania na tzw. liście wrogów Black Metalu. Masz jakieś wspomnienia apropo tego wydarzenia, ktoś przyjeżdżał was straszyć czy pisał listy z pogróżkami? Wtedy też zrezygnowaliście chyba z typowo Black Metalowego wizerunku, mam tu na myśli tzw. corpse paint, była jakaś konkretna przyczyna takiego ruchu czy stało się to naturalnie?

Nie przypominam sobie takich sytuacji bezpośrednio dotyczących Sacrilegium, a tym bardziej nic mi nie mówi „lista wrogów” Balck Metalu…Jak coś było, to przeszło to obok mnie…
Co do samego wizerunku, to ewoluuje on do dziś ;)

4. 1996 rok przyniósł wasz pełnowymiarowy album "Wicher", ponadczasowy i dla wielu bardzo ważny album naszej rodzimej sceny. Był to czas kiedy waszą twórczość spowił Pogański pierwiastek. Jak ważna była to dla was tematyka, co sprawiło, że po nią sięgnęliście?

W tamtych czasach, wiedzę zgłębialiśmy na każdym możliwym podłożu egzystencji i doktryn…jedną z nich była tematyka Słowian, ich wierzeń i obrzędów. Tak też narodził się pomysł na tą płytę. Wraz z Nanturem nie zastanawialiśmy się długo nad tą myślą, w wielkim skrócie, oddaliśmy hołd Bogom i Ludom panującym na naszych ziemiach, za nim chrześcijaństwo ich wyparło, w rezultacie w dość krótkim czasie stworzyliśmy ten materiał, który jak sam go określiłeś jest ponadczasowy.
Co do samej tematyki uważam, że powinna być ważna dla nas wszystkich, jest to poniekąd kawał dobrej historii którą każdy z nas powinien poznać i ewentualnie odnieść się do faktów które były…

5. Jak wspominasz czas nagrywania i powstawania powyżej wspomnianej płyty, współpracę z Tomaszem Krajewskim i Pagan Records? Jakieś ciekawe historie z tamtego czasu? Czy coś szczególnie zapadło Ci w pamięć czym mógłbyś się podzielić?

Jak już wspomniałem, okres był zajebisty. Mieliśmy pełną świadomość że będziemy jednym z pierwszych zespołów w Polsce, który pójdzie w tym kierunku, riffy same składały się w całość a do tego kontrakt z Pagan w zasadzie był w kieszeni, niczego więcej nie potrzebowaliśmy.
Z Tomaszem był i jest dobry kontakt do dziś, zawsze dbał o dobry wizerunek zespołu, a kiedy powstawał „Wicher” był to czas szczególny i trudno jest wybrać „coś”… wszystko było wyjątkowe, za dużo się działo.

6. Słyszałem, że były podobno plany na waszą wspólną, krótką trasę razem z Darkthrone. Jeżeli faktycznie miało to miejsce to kto bym inicjatorem i dlaczego ostatecznie nie udało się tego przedsięwzięcia wcielić w życie? Trochę to zadziwiające bo Darkthrone w tamtym czasie raczej nie palił się do gry na żywo.

Ogólnie w tamtych czasach bardzo mało hord pokazywało się na żywo, a tym bardziej Darkthrone.
Ponoć i była taka wzmianka, że mamy zagrać z nimi i byliśmy z nimi w kontakcie, jednakże żaden z nas nie dostał oficjalnej propozycji zagrania koncertu. Może był to temat do dyskusji po wydaniu „Sleeptime”, dla niektórych organizatorów… nie wiem… gdybam… :) My jednak nie zwracaliśmy na to uwagi. Robiliśmy swoje. Być może zdementowałem plotki na ten temat… :)

7. Po wydaniu "Wicher" mieliście także koncertować razem z Behemoth i Helheim, co się stało, że ostatecznie nie ruszyliście z nimi w tą trasę, wszystko zdawało się być dopięte na ostatni guzik?

Tu odniosę się do złamanego obojczyka (złamanej ręki gitarzysty – różnie opisywanej w różnych magazynach i przy różnych koncertach). Nantur w tym czasie, fakt grał na basie i faktycznie złamał obojczyk, lecz nie na tym polegał problem, musiałem szukać zmiennika. Próbowałem coś zrobić z gitarzystą Hefeystos, lecz czasu było zbyt mało na opanowanie materiału. W sumie musieliśmy zrezygnować, tyle że i w tym przypadku jeżeli był prowadzony dialog na ten temat to nie ze mną…
Okazało się że dogadana trasa na 100% to była, ale z Behemoth i Helheim – szkoda, czas nie do nadrobienia…

8. Po wydaniu kolejno w 98' i 99' dem "Recidivus" oraz "Embrace the Darkness" praktycznie słuch po was zaginął aż do 2015 roku. Co było przyczyną zawieszenia zespołu w tamtym czasie, co się stało, że zaniechaliście wtedy dalszego, wspólnego grania?

Po nagraniu „Embrace…” dostaliśmy jedyną propozycję z Niemieckiej wytwórni Last Episode późniejszym Last Epitaph czy jakoś tak. Jednakże kontrakt nie został podpisany. Stagnacja w tamtym czasie, która dopadła większość hord black metalowych dopadła także i nas, nie pozwalała na normalne funkcjonowanie, kompletnie żadnych propozycji wydawniczych i koncertowych, trudno było to sobie wytłumaczyć… Gotowy materiał odwiesiłem na kołek, a drogi członków zespołu rozeszły się.


9. Dwa lata temu ponownie połączyłeś siły z Nanturem i znów uderzyliście z Sacrilegium. Czy były jakieś konkretne powody tego powrotu? Nie ukrywam, że sprawiło mi to wiele piekielnej radochy widząc, że wracacie i wydajecie nową płytę, że znowu gracie, wielu innym fanom waszej sztuki z pewnością też.

Założeniem było tylko nagrać nowy album i w zasadzie nie interesowało mnie to, czy zostanie wydany i przez kogo. To, że trafił do Pagan Rec. niewątpliwie pomogło nam w dotarciu do większej ilości odbiorców, recenzentów itp., za co jestem Tomaszowi wdzięczny. W szczególności zależało mi na tym, aby dać szansę temu materiałowi, który leżał na półce jakieś 15 lat. To że będziemy dalej grać razem, też nie było takie pewne, z paru powodów, których nie chcę rozwijać. Ostatecznie udało się nam wydać płytę i zagrać parę koncertów.

10. "Anima Lucifera" to konkretny Black Metalowy cios prosto w pysk, co prawda diametralnie inny od "Wicher", bardziej intensywny, siarczysty, esencjonalny, ale równie klimatyczny i otulony w jakąś mistyczną głębię. Prace nad nim rozpoczęliście na rok przed wydaniem, czy materiał ten powstawać zaczął jeszcze na długo przed waszym oficjalnym powrotem? Jakie inspiracje i emocje mu towarzyszyły? Ta płyta zdaje się być kolejnym początkiem, ponownymi narodzinami waszej twórczości.

Jak już wspomniałem, materiał nie jest zupełnie nowy, powstał za czasów „Embrace…” W tamtym czasie mieliśmy gotowy Staff na kolejny album, jednak nie udało się go nagrać. Jak zauważyłeś album ten jest zupełnie inny i taki miał być. Inspiracją dla mnie jak zawsze buło i jest Sacrilegium… jako przestępstwo godzące bezpośrednio lub pośrednio w świętość…, interpretację emocji jakie temu towarzyszą pozostawiam Tobie.

11. Jak udały się wasze koncerty promujące "Anima Lucifera"? Wiem, że graliście też za granicą. Któryś szczególnie wspominasz?

Powiem tak…Pracujemy nad tym, aby każdy następny był bardziej zapamiętany i wspominany przez naszych fanów. Jako muzyk najlepiej wspominam Sinister Howling V. Stwierdzić muszę, że brakuje takich festiwali w Polsce, nawiązując do ewoluowania wizerunku, to właśnie w tamtym miejscu Sacrilegium wróciło do tzw corpse paint.

12. Niedawno szeregi zespołu opuścił Nantur i obecnie to na Twoich barkach spoczywa dowództwo na pokładzie Sacrilegium. Jakie są wasze obecne plany, kiedy możemy spodziewać się kolejnego albumu i koncertów? EP "Ritual" zdaje się zwiastować coś naprawdę nietuzinkowego.

„Ritual” wskazuje nową drogę, którą będziemy podążać, uważam iż ten temat bardziej ujawnia skąd czerpać będziemy siłę, aby zaspakajać naszych fanów. Nowej płyty możemy spodziewać się w roku 2018. Po trasie „Za ćmą w dym” gdzie będziemy towarzyszyć Furii, którą zaplanowano na drugą połowę listopada 17-19.11.2017 Warszawa, Bydgoszcz, Poznań i 23-25.11.2017 Wrocław, Kraków, Katowice, - siadamy do częściowo utworzonego już materiału i skupiamy się na tym aby jak najszybciej go zarejestrować. Wszystkie niezbędne informacje, w miarę na bieżąco, będę udostępniał na naszej stronie.

13. To by było na tyle. Czekam z niecierpliwością na kolejną płytę i szansę posłuchania was na żywo! Raz jeszcze ogromne dzięki za ten krótki wywiad! Ostanie słowa pozostawiam Tobie.

Toast za wszystkich naszych fanów, Dzięki za wsparcie i do zobaczenia na najbliższych koncertach.

rozmawiał: Przemysław Bukowski

piątek, 15 września 2017

Misanthropic Rage- Gates no Longer Shut (Godz ov War 2016)

Już dłuższy czas nie miałem okazji słuchać płyty tak złożonej i tak bogatej stylistycznie, tak autentycznie ambitnej. Jest tu cała gama różnych klimatów, poprzez typowo Black Metalowe, które są tu podstawą, po awangardę, elementy progresywne, czy nawet epickie namiastki, co kawałek to miks różności. W kwestii brzmienia od pierwszych dźwięków przywodzi na myśl Thorns, ale Misanthropic Rage jest mniej surowy i trzeszczący w porównaniu do Norwegów. Płyta nie jest łatwa do przyswojenia i trzeba nad nią przysiąść w skupieniu, ale powiem wam, że warto. Warto chociażby dla samego faktu doświadczenia tej stosunkowo rzadko spotykanej różnorodności, zespół potrafi tu zaserwować konkretne, piekielne łojenie, a za chwilę zaatakować nastrojowymi, klimatycznymi akustykami czy czystym, melancholijnym wokalem (a i teksty mamy zarówno po polsku jak i po angielsku!). Na nudę i powtarzalność nie ma tu miejsca, co chwilę mamy zmiany tempa, nastroju, zawiłe solówki, połamane riffy, w cholerę tego wszystkiego. Jedyną rzeczą, którą można znaleźć w każdym z utworów to okalająca go aura mroku, niepokoju i posępności, to swoisty motyw przewodni. Żeby zobaczyć w czym rzecz warto posłuchać sobie po kolei trzech ostatnich utworów, czyli "Nihodowalny", "Cross Hatred" oraz "I Took the Fate in My Hands". W tym ostatnim to nawet zrobili sobie, krótką wycieczkę w rejony znane z "Hammerheart" Bathory. Kawał totalnie niepodległej sztuki, która idzie swoją własną, osobistą ścieżką nie oglądając się na nikogo i na nic. Jak widać takie nastawienie popłaca. Misanthropic Rage namalowało swoją muzyką obraz na którym otwierają się wrota piekieł, z których wypełza zagłada i strach we wszystkich swoich możliwych obliczach, pejzaż iście apokaliptyczny, ale piękny w swym ładunku trwogi. Tutaj należą się także brawa za okładkę zdobiącą album, która w pełni oddała to co dzieje się na tym skażonym czartem dziele. Panowie postawili sobie poprzeczkę wysoko i mocno liczę na to, że przeskoczą ją na nadchodzącym albumie, a po takim debiucie nie wyobrażam sobie aby mogło być inaczej. Warto mieć w swoich zbiorach!

http://godzovwar.com/


czwartek, 14 września 2017

Nekron- Psychosis (Putrid Cult 2017)

No jest tu czego posłuchać, oj jest, pierwsze dźwięki i już wiem, że to kupuję i że będą do tej sztuki powroty. "Psychosis" to nastrojowe, majestatyczne, czasem nostalgiczne pełne mroku granie. Gitara rzęzi w tle proste wolne riffy, w tle miarowo chodzi perkusja, a nad wszystkim unoszą się genialne, budujące atmosferę partie klawiszy, niosące też główną melodię danej kompozycji, oraz zawodzące, chrypiące wokale. Bardzo to wszystko przypomina Burzum z czasów "Filosofem", trochę drugi Beherit, może także wczesne Summoning, ale różni się tematyką i ładunkiem emocji, swoistym wydźwiękiem. Jest bardziej rytualnie, posępnie, tajemniczo, po prostu piekielnie w przeciwieństwie do tego co np. stworzył Varg. I co więcej, tutaj broni się powiedzenie, iż w prostocie piękno. Co prawda kawałki są tu do siebie podobne, zbudowane na konkretnym schemacie, ale za to cechuje je spójność i cały materiał po prostu płynie i gdy się kończy ma się ochotę na tzw. powtórkę z rozrywki, a to świadczy, że ma to "coś", że jest to dzieło skończone i wciągające słuchacza w swą otchłań. Nie owijając w bawełnę, kapitalny materiał z niesamowitym klimatem! Brać i słuchać, to dzieło, jak i cała sztuka Nekron na to zasługuje!
Mam tylko jedno ale co do grafiki- nieco jaśniej, bo chyba nie chodzi o to żeby przyglądać się płycie pod światło żeby zobaczyć co tam booklet prezentuje ;). Poza tym zero zastrzeżeń, wydawnictwo pierwsza klasa. Takiego Black Metalu nigdy za mało!

http://www.putridcult.pl/


środa, 13 września 2017

Satanic Might- Arrival of the Winterwinds (Putrid Cult 2016)

Wspominałem wam już kiedyś o dwóch typach powtarzalności. Pierwszy to ten który najzwyklej w świecie nudzi, nic nie wnosi i w ogóle nie warto tego tykać, oraz drugi, który przy zauważalnym powielaniu pewnego klimatu i schematu muzycznego wchodzi bez popitki i jest świetnym przykładem dobrego i udanego hołdowania czyjejś twórczości. I właśnie w ten drugi przykład świetnie wpasował się olsztyński Satanic Might. Rzecz jasna mamy tu do czynienia z kultywowaniem tradycji Black Metalu lat 90-tych, jest tu sporo odniesień do starego Gorgoroth, Darkthrone, pierwszych dwóch płyt Immortal, a nawet dem i debiutu Behemoth czy nawet pierwszego albumu Burzum (udręczone wrzaski w warstwie wokalnej łudząco przypominają te nagrane swego czasu przez Varga), a outro kończące demo to oczywisty odnośnik do wczesnych dokonań Mortiis czy Summoning. Żadnych nowości się tu nie znajdzie, wszystko już było, ale słucha się tego piekielnie dobrze. Sztuka Satanic Might to wycieczka w czasie do lat świetności sceny i myślę, że o to zespołowi chodziło. Chcieli przede wszystkim odtworzyć tamtego ducha, brzmienie, atmosferę i naprawdę w sporym stopniu się im to udało. Cover Satanic Warmaster też całkiem przyzwoicie wyszedł. Jednym słowem jest to bardzo poprawny materiał niosący ze sobą sporo nostalgii. Mimo siedzenia w Black Metalu już ładnych parę lat, nie ziewałem przy tym materiale, a wręcz przeciwnie, z ciekawością się w niego wsłuchiwałem, i powiem szczerze byłem kontent. Powodem do zadowolenia jest fakt, że dobrze widzieć, że komuś się jeszcze autentycznie chce wchodzić w ten, dla wielu już wyeksploatowany, konkretny typ Black Metalowego grania, kultywować tą spuściznę. Tacy ludzie z pasją do tematu są wciąż potrzebni, tym bardziej, że oddanie sprawie to już towar deficytowy. Polecam sięgnąć po "Arrival of the Winterwinds" każdemu komu w jego czarnej duszy gra stary, dobry BM pierwszej połowy lat 90-tych. Zawodu nie będzie!
Oryginalnie materiał ukazał się na taśmie, a nie tak dawno na cd (w limicie 500 sztuk) z ramienia Putrid Cult.

http://www.putridcult.pl/


poniedziałek, 11 września 2017

Warlock- Burning the Witches (Vertigo/ Phonogram 1984)

Chyba mało kto zaprzeczy, że najlepszy heavy metal lat 80-tych to ten wywodzący się z Niemiec. Helloween, Warlock, Running Wild, Accept, Blind Guardian, Grave Digger, Stormwitch czy właśnie Warlock to chyba najbardziej trafione tego przykłady. Chyba nikt wtedy nie miał sceny tak płodnej w ten gatunek. I w tym heavy metalowym kotle zrodził się Warlock, najprawdopodobniej pierwsza z grup parających się ciężkim graniem z wokalistką na pokładzie, która odniosła znaczący sukces. Rok 1984 to ich pierwszy album, najbardziej surowy i agresywny wśród tych które nagrali- "Burning the Wiches". Owa płyta w przeciwieństwie do kolejnych trzech utrzymana jest w klimacie bliskim pierwszym dwóm longplay'om Running Wild. Jest pazur, chropowate, surowe brzmienie, chwytliwe riffy i przemykający tu i tam diabelski akcent. Nie jest to co prawda moment w którym Doro pokazała w pełni swą wokalną klasę, ale już dała znać, że będzie rywalką niemal nie do przegonienia dla pozostałych Pań w temacie. Jak przystało na generalnie wszystkie płyty z logiem Warlock mamy tu zarówno konkretne, szybkie i ciężkie numery, ale także szczyptę ballad, w których Królowa Metalu może pokazać się z odrobinę innej, bardziej subtelnej strony. Nie ma tu słabego kawałka i dla mnie jest to płyta-klasyk, na miarę "Restless and Wild" Accept czy "Heavy Metal Breakdown" Grave Digger. Po prostu ścisła czołówka klasycznego heavy metalowego grania. Niektórych może odrobinę bawić na wpół bajkowa okładka płyty, ale jak to mówią "don't be fooled by the name" (w tym przypadku "cover"), bo skrywa ona dynamiczne, pełne mocy granie, które przenigdy się nie zestarzeje. Ma w sobie to wszystko co w heavy metalu najważniejsze, pasję i oddanie!
Nie będę owijał w bawełnę i powiem, że Warlock jest dla mnie osobiście jednym z najważniejszych zespołów jakich słucham, szczerze uwielbiam każdą płytę bez wyjątku, przez to może jestem mało obiektywny, ale przynajmniej szczery. Jeżeli ktoś jeszcze nie miał okazji sięgnąć po Warlock lub potraktował ich materiały po macoszemu, niech raz dwa nadrabia temat i sięga po "Burning the Witches" jak i pozostałe płyty tego zespołu. Tak zaczynała Doro i był to jej najlepszy czas!

niedziela, 10 września 2017

Loathfinder- The Great Tired Ones (Godz ov War 2017)

No i mamy kolejną debiutującą na naszej scenie grupę, która naprawdę nieźle rokuje. Mowa tym razem o krakowskim Loathfinder parającym się tzw. Blackened Doom Metalem. Często niestety bywa, że tego typu granie pozbawione jest oryginalności, pełno w nim dłużyzn i najnormalniej w świecie po parunastu minutach słuchania zaczyna ogarniać nuda powtarzalności. W przypadku tego zespołu nie ma o tym mowy. Jak na przystało na miks Black Metalowego mroku i Doom Metalowego ciężaru oraz posępności, dostajemy kompozycje które toczą się niczym walec rozsiewając wszechogarniający, niepokojący, wręcz transowy klimat. Nie brak tu także pewnych drobnych urozmaiceń w postaci okazyjnych akustyków i autentycznie dobrego wokalu, który dryfuje poprzez grobowe, niskie growle po złowieszcze Black Metalowe akcenty. Niewątpliwie został tu odwalony kawał dobrej roboty, jak na debiutanckie wydawnictwo (póki co mamy do czynienia z Epką, a nie pełnym albumem) wszystko jest dopracowane i przemyślane, słychać to w każdym dźwięku tej płyty. Wystarczy sprawdzić sobie takie kompozycje jak "Scents of Regression" oraz tytułowy "The Great Tired Ones", dzieje się! Całość spaja potężne, wręcz duszne brzmienie tak w tego typu graniu charakterystyczne. W sztuce Loathfinder można doszukać się wpływów wczesnych materiałów Katatonii, My Dying Bride czy majaczących gdzieś po zakamarkach odniesień do pierwszych płyt Black Sabbath, a nawet i jakieś pierwiastki Death Metalowe przemykają tu niczym cienie. Jest w tym wszystkim spory potencjał, ogrom autentycznych emocji oraz dojrzałość, nic tyko oczekiwać pełnego wydawnictwa. Jak na razie jest dobrze, a nawet bardzo dobrze i z twórczością tej grupy jak najbardziej warto się zapoznać. Godz ov War miało nosa!
A, no i okładka. Jeden rzut oka i już wiadomo z czym będzie się miało do czynienia.


czwartek, 7 września 2017

Demonic Temple- Chalice of Nectar Darkness (Putrid Cult 2017)

Czerń duszy, okowy ciemności,
wejrzałem w jej otchłań,
zawładnęła mną, w ostępy bezkresu
popychając, na ścieżkę jedynego światła,
mrocznego blasku.

Mijałem gwiazd tysiące, istnień mnogość,
korytarzami istnienia podróżując,
Zewsząd szepty dawnych istnień słysząc,
Prawdy nie doświadczając.
Tylko ów mrok, czerń niezmącona, wszechobecna,
Majestatyczna i nieodgadniona,
ścieżką moją przez nicości bezkres.

Takim oto krótkim lirykiem pragnę oddać pokłady emocji jakie wzbudziło we mnie najnowsze dzieło Demonic Temple. W tym przypadku typowo recenzenckie podejście to byłoby po prostu za mało, niedostatecznie oddałbym przesiąknięty mrokiem i mistycyzmem charakter tej płyty, to jakieś iście piekielne, wyższe wtajemniczenie. Z pełną odpowiedzialnością stwierdzam, że jest to Black Metal najwyższych lotów i jeden z najlepszych przykładów esencji tej sztuki! Chylę czoła wobec twórców takiego materiału!  Dawno nie miałem okazji słuchać płyty o tak niezwykłych pokładach mroku i która jest w stanie tak oddziaływać. Jest majestatyczna, pełna patosu, a jednocześnie niepokojąca i przeszywająca swą magią na wskroś. Sięgajcie po "Chalice of Nectar Darkness" jeżeli tylko nadarzy się okazja. Jeżeli to co tu napisałem nie dostatecznie was zachęci, to się poddaję. Z pewnością będzie to jedna z trzech moich płyt roku!


sobota, 2 września 2017

Blasphemy- Gods of War/ Blood Upon the Altar (Osmose Produsctions 1993/ 2016)

Blasphemy ciężko jest zawsze rozpatrywać i oceniać ściśle pod muzycznym kątem. To chaos, zło i najgłębsze piekielne czeluści przekształcone w metalowe dźwięki. Ten zespół to przede wszystkim autentyzm w wykonywanej sztuce, bezkompromisowość i niepodrabialny klimat, którymi w pełni zasłużyli na swój status grupy legendarnej i kultowej.
Wydany w 1993 przez Osmose "Gods of War" to chyba najsłabiej oceniany materiał w ich dorobku, dla wielu asłuchalny, ja natomiast skory jestem twierdzić, że całkiem nieźle sobie radzi jako następca wychwalanego "Fallen Angel of Doom". To wciąż ta sama surowizna, brutalność i agresja gnająca na złamanie karku. Album jest o prawie połowę krótszy od poprzednika i mniej rozbudowany (o ile w przypadku Blasphemy można o czymś takim mówić) oraz może odrobinę mniej dopracowany, ale nadal spuszcza z łańcucha te same rozwścieczone, dźwiękowe bestie mające urwać słuchaczowi łeb. Tym razem pełno tu krótkich budujących atmosferę intr i szybkiego zwartego łojenia. I o to tak naprawdę tu chodzi, ich muzyka z założenia taka jest i taka ma być. Oni nie muszą nikomu niczego udowadniać, czy starać się zaskoczyć czymś nowym, to nie te rejony. Blasphemy ma serwować prostą i bezpośrednią Black/ Death metalową chłostę z piekła rodem i to właśnie robi, niczego więcej tu nie trzeba.
Co się tyczy dema "Blood Upon the Altar", cóż to własnie od tej taśmy wszystko się zaczęło. To był pierwszy materiał w stylu, który Blasphemy zapoczątkowało, mieszanka Black i Death Metalu w swojej najbardziej surowej, chaotycznej i złowieszczej formie. Bez tych nagrań prawdopodobnie nie byłoby takich grup jak Archgoat, Bestial Warlust czy chociażby Beherit, nie wspominając już o całej reszcie im podobnych. I pomimo faktu, że jest to demo, to jakościowo wypada ono świetnie, wszystko jest wyraziste, czytelne i pełne mocy. No i ten klimat, intro otwierające demo po prostu rozwala i w bardzo krótkim czasie buduje klimat całości- wiatr, bijące dzwony, zawodzący chór... Aż ciary idą po plecach. Potem otwierają się już wrota Tartaru i nie ma miejsca na litość. "Blood Upon the Altar" to bez wątpienia najbardziej wyróżniające się wydawnictwo Blasphemy i z pewnością najlepsze jakie nagrali. To klasyk gatunku, którego nie można nie znać!
Poniżej przedstawiam wydaną rok temu przez Osmose, kolejną już reedycję "Gods of War/ Blood Upon the Altar". Przyznać muszę, że jeżeli chodzi o wersję cd (o winyl w sumie też) to jest to najbardziej okazała i dopracowana pod względem wizualnym wersja z tych które się dotychczas ukazały, warto ją mieć na półce. Dobrze brzmi, w booklecie pełno fot, szkoda może, że nie pokuszono się o jakieś liner notes czy coś, ale co tam, nie zawsze można mieć wszystko prawda? W każdym bądź razie polecam!