niedziela, 31 marca 2019

Mortify- Abyssal/ The Calm Beyond (Thrashing Madness 2019)

Słupski Mortify to niegdyś czołówka naszej Death Metalowej sceny do spółki z takimi grupami jak Betrayer (warto wspomnieć, że Molly oraz Ryju udzielali się czynnie w również w tym zespole), Vader, Armagedon czy Imperator. Zespołowi udało się wypuścić dwa materiały, wydane własnym sumptem demo "The Calm Beyond" (1993) oraz album "Abyssal", który wydało na kasecie Morbid Noizz w 1996. Ogromna szkoda, że zespół przestał istnieć niebawem po nagraniu pełniaka. Death Metal jakim się parali był praktycznie na światowym poziomie. W ich graniu dało się słyszeć bardzo wyraźne wpływy ekip spod znaku Pestilence, Morbid Angel i przede wszystkim Deicide z czasów takich płyt jak debiut oraz "Legion". Już ich demko odznaczało się solidnością i wyczuciem obranego stylu, natomiast "Abyssal" to już była i jest klasa sama w sobie. Słychać na tej płycie jak wyraźne piętno odcisnął na grupie "Legion" Deicide. A i przemknie gdzie nie gdzie jakieś echo wczesnego Vader (albo już tak jestem tą grupą przesiąknięty, że wszędzie ich słyszę haha). Ogromna szkoda, że Mortify nie wydał więcej materiałów i nie usłyszano o nich szerzej, chociażby za granicą. Cóż, czasy były jakie były, przeciwności losu, warunki, możliwości itd. itp. Zarówno oni, jak i parę innych grup zasługiwali na konkretny sukces, a tu niestety los chciał inaczej.
Niemniej jednak sporo ludzi o nich pamięta, a tym co do tej pory nie mieli z materiałami Mortify do czynienia, Thrashing Madness funduje w tym roku lekcję historii wznawiając oba wydawnictwa zespołu na jednym cd. Co do jakości nie muszę się rozpisywać, bo już niejednokrotnie wspominałem jak Leszek wydaje płyty. To już konkretna marka. Dla maniaków Metalu Śmierci i entuzjastów naszej sceny to mus na liście zakupów oraz zespołów, które trzeba znać.

http://www.oldschool-metal-maniac.com/


środa, 27 marca 2019

Mystifier- Protogoni Mavri Magiki Dynasteia (Season of Mist 2019)

Czekałem na tę płytę czekałem, aż się wreszcie doczekałem! No i jest to druga konkretna petarda wydawnicza do spółki z najnowszym Abusiveness. Nigdy jakoś żadna z płyt Mystifier nie robiła na mnie jakiegoś nie wiadomo jakiego wrażenia, ale mimo to bardzo lubię i cenię tą ekipę. Natomiast to co usłyszałem na "Protogoni Mavri Magiki Dynasteia" przerosło moje najśmielsze oczekiwania co do tego zespołu. Próbki dwa miesiące temu zwiastowały, że będzie dobrze, a finał mamy fenomenalny. Śmiem twierdzić, że to najbardziej klimatyczny, mistyczny i tak czarująco (!) diabelski wyziew tej załogi. Aura płyty jest wyjątkowa, pełna złowieszczości, mroku w ktorym jarzą się tylko samotne świece. Mamy tu oczywiście nieco agresywnej nawałnicy garów i gitar, ale jest tego znacznie mniej niż tych wolniejszych, atmosferycznych części, miejscami podrasowanych klawiszami. Dzięki tej mieszance album nie jest do końca przewidywalny i każdy z numerów ma coś do zaoferowania. Rzecz jasna nie ujmuje to niczego ze spójności materiału. Wszystko co tu znajdziecie zespala mocne, klarowne brzmienie. Na płycie da się zauważyć sporo wspólnych elementów z takimi zespołami jak Sarcofago, Vulcano, Blasphemy, wczesny Melechesh (skojarzyli mi się od razu ze względu na pewne "wschodnie" naleciałości w niektórych obecnych tu kompozycjach) czy Archgoat, jednak zaznaczam, że są to tylko elementy i to w materii klimatu, piekielnego pierwiastka, pewnego brzmienia, niż stricte samej muzyki. Mystifier na "Protogoni Mavri Magiki Dynasteia" naprawdę genialnie zbalansowali i połączyli ze sobą w jedną całość agresję oraz atmosferę, co zrodziło, uważam, najlepszą płytę w ich dorobku. Tu wszystko współgra i nie ma niczego, do czego obiektywnie można by się przyczepić, to dzieło ewidentnie skończone, natchnione i przemyślane. No i jeszcze na koniec płyty ten totalnie bezpardonowy cios w pysk kleru i kościoła w postaci "Chiesa Dei Bambini Molestati", bezcenne! Bierzcie tę płytę w ciemno! Polecam każdemu maniakowi metalu, bez wyjątku!

https://www.facebook.com/mystifier666/
https://www.mystifier.com.br/





poniedziałek, 25 marca 2019

Abusiveness- Ignis Aurum Probat (Heritage Recordings 2019)

Pierwszy naprawdę potężny, płytowy strzał tego roku- najnowszy album od naszego rodzimego Abusiveness! Zespół ewidentnie stanął na wysokości zadania, bo wena twórcza wylewa się z każdym dźwiękiem. Powstała naprawdę potężna Pagan Black Metalowa płyta! Podniosła, pełna majestatu, masywna brzmieniowo, miejscami mam wrażenie podlana nawet Death Metalową agresją. Z drugiej strony, nie brakuje tu też nostalgicznych nastrojowych momentów. Piękny przykład to kompozycja tytułowa, która w całości koresponduje z folkowym graniem. wszystko to sprawia, że takie typy jak ja chłonąć będą tę płytę bez popity hehe. Dające się zapamiętać rozpędzone, gitarowe riffy, wstawki (sprawdźcie sobie "Natura Pierwotna", tam się dzieje!), no i teksty. Tu też chłopaki odwalili kawał dobrej roboty. Kawał świetnej, Pogańskiej sztuki!
Jakbym miał wymienić swoje faworyty z albumu to z pewnością byłby to wspomniany już "Natura Pierwotna", "Kowal Dziejów" (miejscami kłania się tu Bathory z czasów "Hammerheart" i "Twilight of the Gods") oraz "Wyzwolenie". Tych numerów po przesłuchaniu płyty nie da się zapomnieć. Pierwszych dwóch z nich za muzyczny kunszt (riffy, melodie, różne poboczne smaczki), natomiast trzeciego w wymienionych za tekst, a zwłaszcza refren. Posłuchacie to będziecie wiedzieli o czym mówię.
Podsumowując, na pewno najnowszy krążek Abusiveness skierowany jest do fanów takich ekip jak North, Bathory właśnie czy Sauron, ale i fani takiego na przykład Gorgoroth też znajdą tu coś dla siebie, bo i solidnych Black Metalowych elementów tu nie brakuje. Tak w ramach nawiązania, w utworze "Wyzwolenie" w pewnym momencie słychać bardzo podobny patent, który możecie znaleźć w "Profetens Apenbaring". Złapiecie temat w lot. Płytę polecam totalnie wszystkim! Takim dziełom nie wolno przejść bez echa, nie wolno pozwolić aby przemknęły ledwo zauważone. Tu jest pasja, serce i wyczucie! Gratulacje dla Abusiveness za tak kapitalny, wciągający album, a dla Heritage Recordings szacun za wydanie!

https://heritagerex.bigcartel.com/


sobota, 23 marca 2019

Pożoga- The Funeral Pyre (Self- released 2018/ 2019)

Debiutancki krążek Pożogi to poniekąd połączenie starej szkoły tego grania z nieco bardziej, nazwijmy to, współczesnym podejściem do tematu. "The Funeral Pyre" jest przesiąknięty do szpiku mrokiem i niekiełznanym wręcz pokładem agresji i diabelstwa. Ich granie niemal z marszu skojarzyło mi się stylem z takimi grupami jak Infernal War, Deus Mortem, Crepusculum, czy nawet Marduk. Nie pobłądzę stwierdzając, że i wczesne Blaze of Perdition gdzieś tu ukradkiem przemyka. Bądź co bądź płytka nie daje ani jednej minuty wytchnienia i przez całe swoje 41 minut trwania. Chłoszcze nas czarcimi batami wypluwając istną pożogę z każdym dźwiękiem i utworem (nazwa grupy idzie totalnie w parze z tym co prezentują swoim graniem). Żeby nie było, miejsce i na niebagatelne solówki też się tu znajdzie. Co do części należącej tu poniekąd do starej szkoły Black Metalu są struktury i estetyka riffów na tej płycie. Miejscami ma się nieodparte wrażenie, że wzorcem w tej kwestii mógł być dla Pożogi "De Mysteriis Dom Sathanas". Ostatnio dosyć często napotykam na swojej recenzenckiej drodze płyty, które odnoszą się w swojej zawartości do tego co stworzył na wspomniane płycie Euronymous i wcale źle na tym nie wychodzą. Ten styl świetnie buduje atmosferę i nadaje kompozycjom specyficznego charakteru. Tak dzieje się również w przypadku "The Funeral Pyre". Do tego dochodzi, dobre, czyste i wyraziste brzmienie.
Płyta jest bardzo równa, konsekwentna i dobrze się jej słucha. Może nie jest to materiał do którego przesadnie często będę wracał, ale może to ze względu, że przeładowany jestem muzyką i już bardzo, bardzo trudno mnie czymś zaskoczyć i zatrzymać na o wiele dłużej hehe. Obiektywnie jednak jest to kawał dobrej roboty i solidny materiał w swoim stylu, złego słowa nie powiem.

https://www.facebook.com/pozogabm
https://pozoga.bandcamp.com/


wtorek, 19 marca 2019

Mayhem- De Mysteriis Dom Sathanas (Deathlike Silence/ Voices of Wonder 1994)

Płyt tak niesamowicie ważnych dla ekstremalnego grania, a zwłaszcza Black Metalu, jak "De Mysteriis Dom Sathanas" nie ma wiele. O takim wydźwięku, wpływie na scenę i gatunek jest zaledwie kilka, a niniejsze dzieło Mayhem jest wśród nich tym niemal najważniejszym.
Pierwszy długograj w burzliwej i już praktycznie legendarnej historii Mayhem to zwieńczenie życia i twórczości Euronymousa, jego muzycznego geniuszu i świadectwo nieocenionego wpływu jaki miał na całą norweską scenę i nurt Black Metalu jak świat długi i szeroki. "De Mysteriis Dom Sathanas" to również portret tekstowego kunsztu Dead'a. Wszystkie tytuły kompozycji oraz połowa tekstów ("Funeral Fog", "Pagan Fears", "Freezing Moon" oraz "Buried By Time and Dust") to jego dzieło. Pozostałe cztery numery uformował w skończone liryki Snorre Ruch (Thorns) bazując na notatkach do nich jakie pozostawił po sobie Pelle. Warto zaznaczyć, że, w tamtym czasie nie powstał jakikolwiek bardziej złożony i pracochłonny album w gatunku (no może z wyjątkiem "In the Nightside Eclipse" Emperor). Pomijając fakt, że przez zdarzenia mające w tamtym czasie miejsce, płyta powstawała przez niemal dwa lata (nagrywana w latach 1992-93, wydana w 1994), z produkcją i nagrywaniem płyty związany był cały szereg prac i zabiegów jakie przeprowadziła trójca Pytten-Euronymous-Hellhammer.
Gitary na album nagrywane były z bardzo bliskiej odległości, techniką tzw. close-miking, gdzie mikrofon znajduje się mniej niż stopę od źródła. Usuwało to wszelakie poboczne naleciałości dźwiękowe, dając dokładny bezpośredni sygnał uwydatniając przy okazji bas. Perkusja natomiast z warunków stricte studyjnych przeniesiona została do hali koncertowej (również w Grieghallen) i tam zarejestrowana, podobnie jak wszelakie elementy pogłosu. Co ciekawe, wg. wspomnień Fausta, który był w stałym, bliskim kontakcie z zespołem, wyznacznikiem dla brzmienia perkusji na "De Mysteriis Dom Sathanas" było demo "Morbid Reich" Vader. W nagrywaniu albumu wzięli również udział Varg Vikernes oraz Attila Csihar (wtedy wokalista węgierskiego Tormentor). Attila doskonale wiedział jakim wokalem dysponował Maniac, a przede wszystkim Dead, niemniej nie chciał niczego powielać i po, nazwijmy to, teatralnym i bardzo ekspresyjnym podejściu wokalnym do utworu tytułowego, zaproponował Oysteinowi, aby resztę nagrać właśnie w takim niepowtarzalnym stylu. Euronymous się zgodził, był zachwycony efektem jaki to dało. Ponad to węgierski akcent Csihara dodał całości swoistego klimatu. Co się tyczy linii basu jakie nagrał Varg, to pozostały na płycie, chociaż nieco schowane w miksie. Po zabójstwie Euronymousa rodzina zmarłego naciskała na Hellhammera, aby ścieżki nagrane przez Vikernesa zostały usunięte, jednakże tak się nie stało, zostały tylko przytłumione.
Kolejna ciekawostka związana z płytą to jej tytuł. Wg. Necrobutchera takowy nosiła książka dotycząca satanizmu, którą jakoby niegdyś przeczytał Dead, i który to postanowił wykorzystać jako tytuł pierwszego długograja Mayhem. Rzeczony wolumin nigdy nie został odnaleziony, aby ten fakt potwierdzić.
Na deser pozostaje jeszcze okładka. Widnieje na niej poddane kilkukrotnej obróbce zdjęcie katedry Nidaros w Trondheim (nazwę Nidaros nosiło w średniowieczu całe Trondheim), którą to Arseth, Vikernes oraz Ruch zapożyczyli ze zbiorów Norweskiej Agencji Telegramów. Jak głosi plotka, bo ile jest w tym prawdy to już się nie dowiemy, Euronymous i Varg planowali ów obiekt wysadzić. Potwierdzać to niby miały spore ilości materiałów wybuchowych znalezione w mieszkaniu Varga po jego aresztowaniu.
Tak oto powstał album, który do tej pory jest pomnikiem i kamieniem milowym w swoim gatunku, jedną z płyt go definiującą. Dla mnie osobiście jest to absolutny numer jeden z pierwszej piątki w tym graniu. "De Mysteriis Dom Sathanas" nie jest tylko i wyłącznie albumem muzycznym, to historia, legenda, dziedzictwo, które żyć będzie wiecznie, o którym, śmiem twierdzić, fani nigdy nie zapomną, scena nigdy nie zapomni. To wzór i almanach Black Metalu!


niedziela, 17 marca 2019

Triumph, Genus- Na kom je nyni tolik z moji vule? (Under the Sign of Garazel 2019)

Niniejsze wydawnictwo jest kompilacją trzech ostatnich Epek tej czeskiej hordy. Może jakoś specjalnie mi to granie do gustu nie przypadło, ale nie mogę powiedzieć, że w jakimś stopniu mnie nie zaciekawiło, tak całkowicie obiektywnie. Triumph, Genus połączył ze sobą poniekąd czeską szkołę z bardzo mocnymi wpływami sceny norweskiej. Jest tu bardzo dużo ze stylistyki Gorgoroth i starego Mayhem, a jednocześnie unosi się nad tym duch Master's Hammer oraz Root, mimo, że to granie diametralnie różni się od tego co ten zespół reprezentuje. Zestawianie bardzo ciekawe i uważam mogące zaintrygować niejednego entuzjastę Black Metalu. Każdy z trzech przedstawionych tu materiałów zespala się z pozostałymi. Mimo tego, że są to osobne wydawnictwa to sprawiają wrażenie spójnych ze sobą i bardzo konsekwentnych w stosunku do wykonywanej muzyki. Ma to również swój dosyć unikalny klimat. Niby mamy tu patenty ze sceny skandynawskiej, ale bardzo mocno wybija się tu atmosfera jaka towarzyszy i towarzyszyła dziełom powstałym w Europie Wschodniej, ciężko to opisać, ale liczę, że wiecie o co mi chodzi. Pomaga w tym dodatkowo język czeski w jakim wykonywane są teksty. Najlepiej jest sobie odpalić utwór tytułowy tego cd i już wszystko będzie jasne i klarowne.
Mi może ten materiał nie trafił zbytnio w gust i w to czego szukam w Black Metalu, do czego najczęściej wracam, ale tak jak zaznaczyłem, jest on obiektywnie oryginalny i jak najbardziej ma prawo zainteresować. Także, kto chłonie bardzo szerokie spektrum kombinacji w tej muzyce, łącznie odległych wpływów, i lubi czeską scenę tego grania, to nie mogę nie zarekomendować do sprawdzenia.



sobota, 16 marca 2019

Urugia, F.Y.S.G., Misanthur- Impudens, Impurus, Inverecundissimus split (Self-released 2018)

Dziś robimy wycieczkę w odmęty rodzimego podziemia. Na warsztat idzie split trzech Black Metalowych chord- Urguii, F.Y.S.G. oraz Misanthur. Ten sam styl, a trzy różne podejścia do tematu, i to nie tylko w formie, ale i brzmieniu (nie bez tego, że każda z grup hołduje surowszym formom). Split rozpoczyna Urugia. Mamy tu do czynienia z oldschoolowym podejściem do tematu, które siedzi jeszcze jedną nogą w latach 80-tych i zasysa inspiracje od Bathory czy Venom zahaczając miejscami o niemal Black/ Thrashową formę. Dobre, chwytające granie, bardzo organiczne i nie pozbawione konkretnej dawki agresji i chaosu. Następni w kolejce są F.Y.S.G.. Tutaj z kolei brzmienie jest bardzo zakurzone, nieco "trzeszczące", a samo granie to bardziej tnąca, prymitywna forma Black Metalu, która kojarzy się z najbardziej ekstremalnymi ekipami sceny. Niemniej jednak zespół zaskakuje nieco Pogańską estetyką w utworze "Pesten", co w ciekawy sposób urozmaica ich cześć splitu i nadaje kontrastu. Tu warto zaznaczyć iż jest to pierwszy wydany na nośniku materiał tej ekipy. Na koniec mamy jeden utwór od Misanthur. Norweska szkoła jak się patrzy. Z jeden strony mamy te agresywne, przesiąknięte chłodem granie, a z drugiej odrobinę łagodniejszych, może nieco folkowych, przestrzennych motywów które przynoszą na myśl Ulver czy nawet wczesny Arcturus.
Podsumowując, niniejszy split jest całkiem fajnym przystankiem na drodze eksploracji podziemnej sceny i kto lubi sobie tu i ówdzie pozaglądać, posprawdzać co się na scenie aktualnie kroi, to myślę, że warto po tę płytkę sięgnąć. Tego typu wydawnictwa to zawsze trafiona forma jeżeli chce się słuchaczy zainteresować nowymi zespołami lub przybliżyć te mniej znane.

czwartek, 14 marca 2019

Belzebong- Light the Dankness (Self- released 2018)

W ubiegłym roku, w oparach i chmurach różnej maści diabelskiego zielska objawił się scenie trzeci pełniak naszego rodzimego Belzebong. Chłopaki dalej konsekwentnie podążają Stoner/ Doomową ścieżką serwując nam wraz z "Light the Dankness" kolejną porcję ciężkiego, smolistego, miejscami wręcz transowego materiału. Dla tych, którzy jeszcze się z zespołem nie zapoznali zaznaczę, że Belzebong tworzy materiały wyłącznie instrumentalne, wokalu brak. To wyróżnia ich na tle innych grup tworzących w tym stylu. Ktoś mógłby powiedzieć, że bez wokalisty to nie to samo, że to się nie uda, że będzie zbyt monotonne. Nic z tych rzeczy! Zespół udowadnia, że ich formuła jest totalnie w punkt i że tak można, że to działa! Na niniejszym, najnowszym krążku dostajemy kolejną porcję rytuału zagłady spowitego w zielonej poświacie. Walcowate, zadymione pasaże urozmaicają świetne motywy gitarowe oraz mówione sample zaczerpnięte ze starych filmów budujące klimat danego utworu. Cztery rozbudowane kompozycje jakie składają się na "Light the Dankness" przywodzą na myśl zarówno drobne elementy klasyki spod znaku wczesnych Black Sabbath, Reverend Bizarre, Saint Vitus, jak i nieco nowszego grania kolegów po fachu, czyli Electric Wizard, Sleep czy Dopelord. Także materiał skierowany jest w szczególności do zwolenników Stonera i Doom Metalu, ale, zaznaczam, nie tylko. To jest na tyle dobre i wciągające, że nawet Ci którzy na ogół stronią od tego typu muzycznych buldożerów z zielichem w tle, znajdą tu coś dla siebie. Prosta formuła, acz totalnie odjechana atmosfera. Belzebong ma w sobie coś oryginalnego, poza tym bije od tego projektu zaangażowanie i świadomość twórcza. Owocuje to tym, że się ich zapamiętuje, nie jest to kolejne, mdłe i nijakie odgrzewanie kotletów, a "Light the Dankness" jest tego niezbitym dowodem. Życzę załodze Belzebong, aby mieli coraz to więcej odbiorców, i to nie tylko za granicą, którą zdążyli już sobie zjednać, ale również na naszym podwórku. Czy polecam? Panie, panowie, jasne, że tak!

https://www.facebook.com/belzebong420/
https://belzebong.bandcamp.com/



niedziela, 10 marca 2019

Gorgoroth- Pentagram (Embassy Productions 1994/ Malicious Records 1996)

Kolejny klasyczny album ze słynnego Grieghallen i drugi mój ulubiony jeżeli chodzi o Gorgoroth (wraz z "Under the Sign of Hell"). Niepowtarzalna muzyka, klimat, no i zajadłe wokale Hata (te jego skrzeki i wrzaski są nie do podrobienia)  zawarte na tym półgodzinnym krążku to kanon Norweskiego Black Metalu. Tego co Infernus i spółka wyczarowali na tej płytce chyba już nikt inny nie powtórzył. Materiał na "Pentagram" łączył cechy starego Bathory oraz wczesnego Celtic Frost (mam tu na myśli "Morbid Tales") z tym wszystkim co do Black Metalu wniosła norweska szkoła tego grania. To perfekcyjny przykład na łączenie szlachetnych wzorców z nowym podejściem. Nawet samo brzmienie tej płyty jest niepowtarzalne.
W tamtym czasie poza Infernusem i Hatem załogę Gorgoroth tworzyli Samoth (którego Infernus poznał podczas jednej ze swoich sporadycznych wizyt w Oslo) oraz Goatpervertor. Ten ostatnio opuścił grupę zaraz po nagraniu "Pentagram", zastąpiony przez Frosta z Satyricon. I tu pojawia się taka drobna ciekawostka. Jak dobrze wiemy, pierwsze wydanie płyty ukazało się z ramienia francuskiej Embassy Productions w 1994. Zanim jednak zespół podpisał kontrakt na wydanie płyty chciał ich do siebie przygarnąć Satyr (do swojej mającej wtedy dopiero rok Moonfog Productions), Infernus jednak odmówił.
Nie ma co ukrywać, że tym krążkiem Gorgoroth zasłynął na Black Metalowej scenie lat 90-tych i do tej pory płyta ta traktowana jest z ogromnym szacunkiem i sentymentem, który uważam słusznie się jej należy. Do tego materiału zwolennicy tematu wracają regularnie. Jest to jeden z tych albumów które zbudowały norweską scenę i ukształtowały jej brzmienie i estetykę. Płyta absolutnie kultowa i rzekłbym ponadczasowa!


sobota, 9 marca 2019

Xarzebaal- II (Under the Sign of Garazel/ Putrid Cult 2019)

No i mamy dwójkę od Xarzebaal. Zespół nie kazał zbyt długo czekać na kolejny materiał. Co można powiedzieć z marszu to to, że sukcesywnie prą naprzód w obranym stylu i estetyce. Różnice są stosunkowo niewielkie, wręcz marginalne Wciąż mamy tu najgłębszą piwnicę, wszystko przenika wszechobecna, posunięta do granic słuchalności surowizna, niepokój, chaos i mrok. Zmieniła się tak naprawdę tylko jedna rzecz. Jest nieco bardziej przejrzyście (podkreślam- nieco). Spuszczono trochę tego brudu na rzecz uwydatnienia treści. Jest to wszystko wyraźniejsze. Łatwiej jest wybierać sobie różne smaczki z tego grania. Nie jest to, ponownie, moja bajka, gdyż wolę jak tej surowości jest nieco mniej, tyle żeby robić klimat, a u Xarzebaal jest niemal celem samym w sobie. Cóż, dzięki temu są z pewnością oryginalni i takie podejście mocno się wyróżnia. To ma być muzyczny zgiełk, prymitywizm i ekstrema, i tak właśnie jest! Co więcej, "II" ma moim zdaniem jeszcze więcej pokładów generującego się klimatu niż jej poprzedniczka. Zespół tak zatracił się w swojej pełnej siarki i plugastwa sztuce, że tworzy się tu swoiste drugie dno, pasaż do piekieł, który do tej pory odnalazłem chyba tylko na debiucie Abruptum. Te dwa zespoły, chociaż odmienne, mają ten wspólny mianownik chęci przekazania swoją sztuką korzeni zła i grozy. Wszystko to dopełniają bezimienne kompozycje (tracklisty brak) i wizerunek Diabła z okładki.
Tak jak wspomniałem wcześniej, aż takiej ekstremy już zbytnio nie szukam, ale cholernie doceniam to co Xarzebaal tworzą i co szlifują wraz z kolejną płytą. Szacun się należy, bo to chyba obecnie najbardziej ekstremalne i diabelskie granie w naszym Black Metalowym undergroundzie.



czwartek, 7 marca 2019

Kat & Roman Kostrzewski (Kat & RK 2019)

Kat & Roman Kostrzewski powracają po latach z nowym materiałem i to w wielkim stylu! Przyznam, że nie miałem wobec najnowszej płyty jakiś wielkich oczekiwań, a tu raptem taki strzał, że człowiek się do końca ocucić nie może. "Popiór" to powrót/ nawiązanie do katowskiej klasyki lat 90-tych, a konkretnie do albumów "Róże Miłości Najchętniej Przyjmują się na Grobach" oraz odrobinę do "Szyderczego Zwierciadła". To tamte klimaty i bardzo, ale to bardzo podobne brzmienia i stylistyka. Płytka czaruje i przynosi same pozytywne odczucia. Romek jest w świetnej formie wokalnej i rzeźbi piórem kapitalne teksty w swoim charakterystycznym stylu, natomiast Jacek Hiro płodzi ciężkie, chwytliwe riffy niczym natchniony. Nawet zmiana na stanowisku garowego też wyszła na plus, Jacek Nowak odwala tu kawał dobrej roboty.
Co się tyczy już samego materiału to mamy tu zarówno konkretne, aspirujące do miana przyszłych klasyków petardy takie jak "Ośle", "Tarło" (tutaj to nawet miejscami da się słyszeć jakby delikatne ponad Thrashowe elementy, mocniejsze, coś ala Vader) czy potężny "Modłości", jak i balladowe akcenty w postaci otwierającej płytę, jakby miniatury, "Łossod" oraz tytułowego "Popiór". Nie mogło tego zabraknąć. W końcu to już niemal tradycja, jeżeli chodzi o ich płyty. Warto jeszcze wspomnieć o kawałku "Baba Zakonna". Kompozycja ma bardzo ciekawy otwierający riff, bardzo nieoczywisty. Początek jakby znany, już chcesz zanucić, dopowiedzieć sobie resztę, a tu raptem pojawia się drobny gitarowy zawijas i wywraca temat o 180 stopni. Zmiany personalne w zespole pchnęły weń świeżą krew, nową energię i, co słychać, wenę.
Płyta, powiem szczerze i bez ogródek, porwała mnie i na pewno nie odpłynie po czasie w zapomnienie . No bo jak mam sobie tłumaczyć fakt, że pisząc niniejszy tekst słucham "Popiór" już chyba czwarty raz (a płytka zawitała do mnie tego samego dnia rano)? Jest moc proszę Państwa i warto było czekać na takie dzieło te osiem lat, a i warta jest swojej ceny (tym razem zespół wydaje własnym sumptem). Wraca do nas stary, dobry Kat w postaci Kat & Roman Kostrzewski, i życzę sobie oraz wam aby uraczyli nas jeszcze jedną taką płytą i już oby nie za osiem lat. Klasa!

https://www.facebook.com/KATandRomanKostrzewski/
http://www.kat-rk.pl/





wtorek, 5 marca 2019

Bathory- The Return...... (Black Mark Productions 1985/ 2013)

Dla mnie album absolutnie kultowy. "The Return......" to jeszcze cięższa, mroczniejsza i bardziej diabelska odsłona Bathory w stosunku do debiutu. Praktycznie brak podobieństw do Venom, lepszy warsztat i brzmienie, o ile w ogóle można mówić o dopracowanym brzmieniu w przypadku materiałów Bathory (chociaż ten album nagrany został w profesjonalnym studiu Elektra, a nie w garażu "Heavenshore", 24 kanały, 5 mikrofonów itd. itp.). Niemal od zawsze towarzyszyły im namacalne pokłady swoistego brudu, ale robiły tu swoje. Kiedy w 1985 roku album wypełzł z ciemności rozłożył moim zdaniem na łoptaki wszystkie płyty jakie wydała wtedy konkurencja tj. Sodom, Celtic Frost oraz Venom. Żaden z tych trzech zespołów nie zbliżył się w tamtym czasie żadnym nagraniem do tego co osiągnął Bathory na "The Return......". Takich struktur, riffów, tak niesamowicie diabelskiego wydźwięku nie miała wtedy żadna z wydanych na scenie płyt. Atmosfera grozy, warczące wokale, tnące, rozpędzone gitary i niemiłosierna kanonada perkusyjna, to wszystko wraz z szatą graficzną albumu składa się na granie, które już za parę lat zostanie ochrzczone we krwi jako Black Metal. To był najbardziej ekstremalny materiał tamtego czasu (bo jednak "Seven Churches" Possessed to trochę inna bajka). Śmiem twierdzić, że to właśnie ta płyta była brzmieniowym wyznacznikiem dla wczesnego Mayhem czy Burzum.
Powodzenie jakim cieszył się album zrodziło pomysł koncertów, problem był tylko w znalezieniu perkusisty, który sprostałby zadaniu. Pod uwagę brani byli min. Carsten Nielsen z Artillery oraz Witchhunter z Sodom (przyjechał nawet do Sztokholmu), niestety nic z tego nie wyszło i kwestia grania na żywo pogrzebana już została na zawsze.
Na sam koniec pragnę zaznaczyć, że dla mnie "The Return......" jest pod wieloma względami wyznacznikiem Black Metalu jako gatunku i pierwszą płytą w tym stylu, stylu, który z nazwy miał się narodzić dopiero kilka lat później. Płyta monument!!!






poniedziałek, 4 marca 2019

Cintecele Diavolui- The Devil's Songs (Dark Dungeon Music 1997)

Dziś odjeżdżamy w trochę nie metalowe rejony muzyczne, aczkolwiek klimatem i swoim twórcą z metalem mimo wszystko powiązane. Zapewne znajdą się tacy którzy Cintecele Diavolui znają, a przynajmniej kojarzą. Jest to jeden z pobocznych projektów muzycznych Havarda Ellefsena vel Mortiis. Poza swoim głównym dziełem o tej samej nazwie i szarpaniem basu w Emperor, stworzył również nieco mrocznej, niesamowicie atmosferycznej muzyki pod szyldami Vond, Fata Morgana oraz właśnie Cintecele Diavouli. Ten projekt wydaje się najbardziej nietuzinkowy w całym dorobku. Havard stworzył na tej płycie nowe, miniaturowe uniwersum skupione wokół wampirycznej postaci o imieniu Vukodlak (słychać jego głos w co poniektórych kompozycjach na płycie). W zawartej tu muzyce jest równie wiele mroku, co pewnej groteski, niemego humoru zabarwionego czernią. Łączy ona pewne elementy pozostałych projektów z wyraźnymi. moim zdaniem, inspiracjami zaczerpniętymi z bardzo starych horrorów, nawet tych w których poza samą muzyką nie było żadnego innego dźwięku. Album ma pewne szczególne momenty, które kreują dosyć niepowtarzalny nastrój niepokoju podszytego dreszczem ("Dungeon of Horror" oraz "One Soul Less for the Devil"). Jest to dzieło zaiste eksperymentalne i nowatorskie w swojej niszowej estetyce i, co trzeba przyznać, ma swój unikatowy klimacik. Nie spodziewam się, że wielu z was, którzy z Cintecele Diavolui do czynienia jeszcze nie mieli, z marszu spodoba się ten twór. Jest to sztuka dosyć wymagająca, mi osobiście zajęło nieco czasu zanim pochłonęły mnie te dźwięki i w pełni je doceniłem. Niemniej jednak wszystkim entuzjastom tzw. Dungeon Synth szczerze polecam!
Materiał pierwotnie ukazał się w skróconej wersji w 1996 jako 10'' winylowa Epka, potem natomiast już w pełnej formie na CD. W 1997 sumptem Dark Dungeon Music, a w 1998 Cold Meat Industry. W ubiegłym roku natomiast album po raz pierwszy doczekał się edycji kasetowej (ściśle limitowanej) wydanej przez sojusz Omipresence, Children of the Night oraz Foreign Sounds.

https://www.facebook.com/officialmortiis/
https://downloadmusic.mortiis.com/
https://mortiiswebstore.com/


sobota, 2 marca 2019

Pandemic Outbreak- Collecting the Trophies (Kill Again Records 2018)

Po ciężkim, przymulającym tygodniu dobrze jest posłuchać jakieś dobrej płyty, czegoś z kopem żeby naładować baterie. Pandemic Outbreak tej energii mi dostarczyli. Kupiłem ich płytę niemal w ciemno i strzał trafiony. Zespół atakuje słuchacza oldschoolwym Death Metalem w wielu miejscach zahaczającego o hybrydę z Thrashem (ich poprzedni materiał był w całości utrzymany właśnie w Thrashowym stylu, tym bliższym niemieckiemu stylowi grania), bo zarówno słychać tu to żywsze oblicze Asphyx, jak stary Merciless. Może w brzmieniu "Collecting the Trophies" nie ma tej odrobiny brudu jaki towarzyszył nagraniom obu wymienionych grup, jest bardziej selektywnie, przejrzyście, ale niczego to nie psuje. Niniejsza Epka to kawał solidnej roboty w obranym stylu, ze świadomością, zaangażowaniem, umiejętnościami oraz pomysłem. W dobie powielactwa i mnogości różnej maści bezpłciowego syfu takie materiały naprawdę zyskują podwójnie, pokazuje, że jak się autentycznie chce, to można stworzyć coś co bez naciągania siądzie, coś co się zapamięta, do czego się wróci. Na razie Pandemic Outbrak pełniaka nie popełnił, także czekamy. EP "Collecting Trophies" jest nadzwyczaj obiecująca, oscylująca wokół starej szkoły grania ze świeżym podejściem do tematu. Cieszę się, że zespół obrał właśnie taką muzyczną drogę, bo w obecnym stylu nabrali wyrazistości i jest szansa, że zaistnieją. Mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że płytka nie raz jeszcze wyląduje w odtwarzaczu, co tak jakby jest tożsame z tym, że ją polecam.

https://www.facebook.com/PandemicOutbreakThrash/
https://pandemicoutbreak.bandcamp.com/