środa, 27 lutego 2019

Truchło Strzygi- Nad Którymi Nie Czuwa Żaden Stróż (Godz Ov War 2019)

Po raz kolejny rozszedł się trupi swąd Truchła Strzygi. Zespół nie spoczywa na laurach i wraz z Epką "Nad Którymi Nie Czuwa Żaden Stróż" dalej szlifuje swój styl przynosząc trzy numery jeszcze bardziej rozpędzonego i bijącego w pysk materiału. Jest intensywnie, soczyście brzmieniowo, całość spowija swoisty mroczny i agresywny Rock 'n' Roll spod znaku chociażby Midnight, Rotten czy Chapel. Jest równo, spójnie i bez kombinowania, no i jest to na swój sposób chwytliwe. Sama najczystsza esencja tej grupy i ich stylu. Trzynaście minut i trzy utwory, a zlatuje momentalnie, także syndrom "play again" pojawia się sam.
Co więcej, zespół udowadnia, że debiutancka płyta nie była jednorazowym wybrykiem i kuje żelazo póki gorące. Mają na siebie konkretny pomysł, pasję do tego co robią. No i ponownie mamy do czynienia ze specyficznymi tekstami które tak znacząco zdobiły krążek "Pora Umierać". Kto już zdążył się zadurzyć w tych lirykach ten dostanie na niniejszej Epce dokładkę w temacie hehe. Czuję w kościach, że kolejny pełniak zbliża się wielkimi krokami, a wersje winylowe obu materiałów to na pewno. Zatem zgarniajcie płytkę i słuchajcie na cały regulator delektując się tym piekielnym wyziewem!

http://godzovwar.com/
https://www.facebook.com/GodzOvWar/


wtorek, 26 lutego 2019

White Highway- Hittin' the Road (Lynx Music 2018)

Pierwsze dźwięki i rozpoczyna się podróż w czasie i to jaka! Podróż do lat kiedy sceną Hard Rockową i tą spod znaku tego lżejszego Heavy Metalu rządziły takie grupy jak Whitesnake, Def Leppard, Warlock/ Doro, Vixen, Dokken, Van Halen, późny Deep Purple czy Scorpions. I kto oddaje tak wspaniały hołd tamtym zespołom i tamtemu brzmieniu? Ano warszawski White Highway! Nie spodziewałem się, że trafię jeszcze na takie, i w dodatku autentycznie wartościowe, granie wśród młodych grup, a tym bardziej u nas. Niby coś tam było, ale to w każdym z przypadków nie dorównywało temu co reprezentuje sobą White Highway. Jest nie tylko pasja, ale co niesamowicie ważne, wyczucie granej muzyki, jej zrozumienie, świadomość, umiejętne czerpanie z inspiracji i przekuwanie ich w świeże granie ze stale obecnym duchem tamtych zespołów, czasów. Moje słowa może dodatkowo potwierdzić fakt, że słuchając "Hittin' the Road" miejscami ma się wrażenie jakby płyta nie powstała obecnie, a ponad 30 lat temu. Coś bezcennego. Highlightami albumu są takie numery jak "City Lights" (piękna mieszanka Whitesnake z czasów "1987" oraz "Pyromanii" Def Leppard"), "Free Fallin'" (ballada puszczająca momentami oko do hitu "Here I Go Again" Whitesnake), "Monkey-Spirit" (rozpędzony, niemal Heavy Metalowy kawałek podbity konkretnymi klawiszami niczym "Anya" Deep Purple), rozpoczynający się niczym "Jump" Van Halen "Show That Feelin'" (mamy tu prosty acz niesamowicie nośny refren) oraz "Lighthouse"- kolejny killer z zadziornymi riffami i klawiszową kanonadą w tle. Wisienką na torcie tego energetycznego 10-utworowego setu jaki składa się na "Hittin' The Road" jest wokal Kasi Bieńkowskiej. Mocny, melodyjny, oryginalny, z lekkim pazurem. Niczym u samej Doro Pesch. Porównanie nie jest nie na miejscu, bo i charyzmą i zaangażowaniem w muzykę Kasia ma wiele z byłą wokalistką  Warlock wspólnego. Takich osobowości i takich głosów scenie potrzeba.
Co mogę powiedzieć na koniec. Jest to jedno z moich absolutnych zaskoczeń i najlepszych odkryć muzycznych ostatniego czasu. Zachęcam was wszystkich lubujących się w tego typu brzmieniach do sięgnięcia po płytę White Highway. To jest perełka, którą powinno usłyszeć jak najwięcej fanów, materiał, którego nie wolno zostawić bez echa. Naprawdę sporo zespołów obracających się w podobnym stylu powinno się od White Highway uczyć!



niedziela, 24 lutego 2019

Non Serviam: The Official Story of Rotting Christ (Cult Never Dies/ Crypt Publications 2018)

Wreszcie długo zapowiadana recka biografii Rotting Christ, która ukazała się z końcem ubiegłego roku. Trochę się zeszło, ale trzeba było przeczytać prawda? Już na samym początku chciałbym zaznaczyć, że jest to najlepiej skonstruowana i napisania biografia jaką do tej pory miałem w łapach i jaką przeczytałem. Ścisła współpraca Sakisa i częściowa pozostałych członków zespołu, o muzykach innych grup nie wspominając (udzielili się tu min. Nergal, Erik Danielsson, Blasphemer, Grutle Kjelsson, Fernando Riberio czy Ryan Forster), dała tu niesamowity efekt. Co ważne, nie jest to suchar jak większość wydawanych w dzisiejszych czasach biografii, i raczej nie ma tu szans na błędy, i różne tego typu babole informacyjne. W końcu wraz z Dayalem tworzył tą książkę cały zespół i ludzie którzy są ich dobrymi znajomymi, i kontakt tu, z tego co wiem, sporadyczny nie był. Tytuł przepełniony jest wspomnieniami muzyków, ciekawostkami, także mamy tu do czynienia z kompendium wiedzy na temat Rotting Christ i to w pełnym tego słowa znaczeniu. Prowadzeni jesteśmy od młodzieńczych lat Sakisa, poprzez czasy demówek, kontaktów z norweską sceną, sukcesów "Thy Mighty Contract" i "Non Serviam", po dzień dzisiejszy i najnowszy album, a rozdziały posegregowane są względem danych wydawnictw grupy lub ważnych wydarzeń z nią związanych. Mamy tu na przykład rozdział w całości poświęcony słynnej "Fuck Christ Tour" czy słynnemu Storm Studio. Dayal wspomagany obszernymi wypowiedziami lidera Rotting Christ i reszty muzyków snuje arcyciekawą historię nie traktując żadnych kwestii po macoszemu. Dodatkowo książka wypełniona jest mnóstwem archiwalnych fotografii, skanów dem, okładek pism z zespołem w roli głównej. Także zadbano tu również o aspekty wizualne. Powiem szczerze, do tej pory nie przyszło mi polecać tak udanej książki o tematyce muzycznej (no może poza "The Death Archives" hehe). To jest pozycja obowiązkowa, nie tylko dla fanów Rotting Christ, ale ogólnie dla fanów ekstremalnego Metalu. Zgarniajcie kto żyw!

https://www.facebook.com/CultNeverDies/
http://www.cultneverdies.com/p/cult-never-dies-releases.html
https://www.facebook.com/RottingChristBook/










sobota, 23 lutego 2019

Burzum- Hvis Lyset Tar Oss (Misanthropy Records, Cymophane Productions 1994/1995)

Trzeci, pełny album w dorobku Burzum to kamień milowy, zarówno w twórczości muzycznej Varga, jak i w Norweskim Black Metalu, czy Black Metalu w ogóle. Wizytówka Burzum i jego stylu z pierwszej połowy lat 90-tych. Varg połączył na tej płycie surowość i charakterystyczne struktury gitar , perkusji oraz maniery wokalnej z dwóch swoich pierwszych krążków z ambientowymi wpływami, które w szeroko rozwinął na albumie "Filosofem". Położył tu również nacisk na jeszcze większy ładunek emocjonalny i atmosferę. "Hvis Lyset Tar Oss" traktuję w pewnym sensie jako zwieńczenie tych pierwszych lat norweskiej sceny, materiał wraz z którym coś się kończy i coś zaczyna.
Mamy tu cztery rozbudowane kawałki, które zasiadają na swych własnych odrębnych tronach. Już sam ambientowy, zamykający płytę "Tomhet" jest kompozycją tak wybitną, nostalgiczną, że już za nią należą się temu wydawnictwu laury. Co się tyczy reszty numerów, "Det Som Engang Var" znakomicie łączy cechy takich klasyków jak  "Feeble Screams from the Forest Unknown", czy "Ea, Lord of the Depths" ze wspomnianym ambientowym elementem. Utwór tytułowy to piękny przykład na to jak znaczący wpływ miał Burzum na wczesne brzmienie np. Immortal, płyta "Pure Holocaust" jest tego najlepszym przykładem. "Inn i slottet fra droemmen" to natomiast ubogacone, kompleksowe nawiązanie do poprzedzającej płyty, wydanego w 1992 "Det Som Engang Var".
"Hvis Lyset Tar Oss" to również początki założonej przez Tizianę Stupię Misanthropy Records, wydawnictwa, które dało Vargowi możliwość dystrybucji i wydawania płyt po zabójstwie Euronymousa. Wtedy wydawcy niezbyt palili się do wsparcia jego muzyki bojąc się stracić zespoły ze swojego katalogu. Album został nagrany już w 1992 roku w Grighallen, z Pyttenem rzecz jasna w roli producenta, miesiąc po nagraniu EP "Aske".
Podsumowując, dla mnie trzeci pełniak Burzum to najlepsze dzieło Varga, i podobnie jak debiut oraz "Filosofem" niesamowicie wpływowe i wyznaczające nowe ścieżki w Black Metalowym graniu. Cytując jeden z flyerów towarzyszących tej płycie, "Supreme Nordic Art"!
Poniżej digipakowe wydanie z Misanthropy z 1995 roku. Pierwsze wyszło rok wcześniej w tradycyjnym jewelcase, natomiast pierwsze winylowe (biały LP), również wydane w 1994, pojawiło się w ścisłym limicie 2000 egzemplarzy. Jest to obecnie jeden z najdroższych kolekcjonerskich rarytasów.




środa, 20 lutego 2019

Huoripukki- Voima & Barbaria (Fallen Temple 2018)

Fallen Temple pokusiło się o wydanie dwóch Epek tej fińskiej hordy na jednym cd. To co oferuje nam Huoripukki to na dobrą sprawę prymitywna i brutalna mieszanka Death oraz Black Metalu (tutaj tylko odrobina tak naprawdę względem złowieszczości). Esencją tych materiałów jest prosta forma, agresja i niszczycielski wydźwięk. Wszystko rzecz jasna zamknięte w nieco obskurnym, gęstym brzmieniu. Ciężar to domena obu Epek. Jednym słowem kawał metalowego mięcha. Oczywiście nie macie co się spodziewać jakiś nowości, to jest wycieczka w odmęty oldschoolu i bezkompromisowego grania jakie znane jest już od dawna. Jak się patrzy na grafiki zdobiące wydawnictwo można sobie pomyśleć, że to jakiś Manowar Death Metalu, ale nie do końca. Coś jest na rzeczy, bo granie Huoripukki ma w sobie sporo barbarzyństwa, ale tego przepełnionego krwią i ciemnością, niż patosem i chwałą. Słucha się tego dobrze, to kawał naprawdę dobrego łojenia w swojej niszy, aczkolwiek dosyć słabo odciska swoje piętno na pamięci słuchacza, w tym momencie mnie. Jedynym co mam właśnie do zarzucenia "Voima & Barbaria" to przewidywalność i brak takich punktów kulminacyjnych. Idzie to równo, konsekwentnie, bez udziwnień, jednak brakuje tej swoistej "kropki nad i". Materiał ten jest dedykowany przede wszystkim tym dla których najważniejszym czynnikiem jest ekstrema, przygniatające brzmienie i wszechobecna brutalność. Jak ktoś gustuje w organicznym Death Metalu, gdzie najważniejsza jest ta pierwotna formuła i żeby, mówić dosadnie, kopało zad, to może się spokojnie za tym krążkiem zakręcić. Dla mnie materiał(y) jak najbardziej ok, chociaż bez fajerwerków.

https://www.facebook.com/Huoripukki/
https://huoripukki.bandcamp.com/album/voima-barbaria
https://www.facebook.com/fallentemple666/


niedziela, 17 lutego 2019

Necrophobic- Fears/ When You Die (Thrashing Madness 2019)

Niniejsza kompilacja dwóch materiałów rybnickiego Necrophobic to moje pierwsze zetknięcie z ich twórczością, także opisując album "Fears" (drugi pełniak w dorobku grupy) oraz wydane 2 lata później demo "When You Die" nie mam zbytnio porównania z poprzednimi materiałami. Oczywiście niebawem zamierzam tę kwestię nadrobić. No ale do rzeczy. To co na obu tych materiałach prezentuje Necrophobic to klasyczna odmiana Thrashu amerykańskiej szkoły lat 80-tych, słychać tu wpływy starego Anthrax, Metalliki z czasów "And Justice for All" oraz odrobiny Slayera. Podczas słuchania zwłaszcza "Fears" znajduje się też sporo odniesień do wczesnych Acid Drinkers, pełno tu gitarowych i wokalnych połamańców, zmian tempa, akustycznych wstawek. Nawet usłyszałem w tym co nieco z thrashowego Turbo z czasów "Epidemii", czy "Dead End". Bogate, zróżnicowane granie z silnymi odniesieniami do gatunkowego oldschoolu. Na "When You Die" dostajemy materiał podobny, ale wydaje mi się mniej zawiły, mniej "zakręcony", a bardziej agresywny siarczysty, lecz nie mniej absorbujący. Ba, osobiście nawet wolę bardziej ten tradycyjny kierunek. To demo daje się zapamiętać zwłaszcza dzięki kawałkowi "This Night" który misternie łączy elementy ballady i agresywnego, thrashowego numeru, no i ten wykrzyczany refren! Świetna kompozycja! Z początku nie do końca siadał mi styl zespołu z tych dwóch materiałów, to nie do końca Thrash który do mnie przemawia, ale im dłużej się tego słucha tym bardziej odkrywa się ich potencjał i po prostu chwytają.
Thrashing Madness robi świetną robotę wznawiając wszystkie te nasze zapomniane perły rodzimego metalu, aby poznać je mogli młodzi adepci, starzy mieli szansę sobie je przypomnieć, a co niektórzy, co przegapili, nadrobić zaległości. A Necrophobic na takie przypomnienie bezapelacyjnie zasługuje, w końcu to kawał chlubnej historii naszej sceny. Solidna cegła w tym imponującym, Metalowym murze.

https://www.facebook.com/nekrofobik/
http://www.oldschool-metal-maniac.com/index.php


sobota, 16 lutego 2019

Turbo- Ostatni Wojownik (Pronit 1987/ Metal Mind 2019)

W roku 1987 Turbo ruszyło na przygodę z Thrash Metalem tworząc "Ostatniego Wojownika", jedną ze swoich najlepszych płyt i to nie tylko w mojej opinii, ale i większości fanów. Poszli za ciosem "Kawalerii Szatana" nagrywając materiał mocno inspirowany nie tylko starą Metalliką, ale i kolegami zza zachodniej granicy, takimi jak Kreator czy Exumer.
Pierwszą rzeczą o jakiej należy powiedzieć o tej płycie to jej światowy poziom. Nie ma tu zdziwienia, że zespołem zainteresowało się Nosie Records, wydając anglojęzyczną wersję owego krążka. Znalezienie się chociaż na moment w katalogu wytwórni, która miała u siebie czołówkę europejskiej sceny o czymś świadczyło i nobilitowało. Bardzo dużo wniosło pojawienie się w zespole Tomasza Goehsa. Był idealną osobą na stanowisko perkusisty w czasie kiedy zespół postanowił ruszyć w cięższe, szybsze i bardziej agresywne granie. Sprawdził się, bo bębny brzmią na "Ostatnim Wojowniku" naprawdę świetnie (koncerty to kolejne potwierdzenie). Kolejna sprawa to fakt, że podczas powstawania płyty każdy z zespołu dorzucił do niej coś od siebie, także Wojciech Hoffmann na muzycznym polu nie był tu osamotniony. Jak wspominał w którymś z wywiadów była to ich najbardziej zespołowa płyta, świetna przygoda i naprawdę udany materiał. "Ostatni Wojownik" do tej pory skrzy się od pomysłów i energii swoich twórców. Mamy tu podane nie tylko solidne Thrashowe numery, których słucha się po dziś dzień z zapartym tchem (kapitalnych riffów tu nie brak), ale również odrobinę melodii i przemyconych nawiązań do muzyki klasycznej.
Do najjaśniejszych punktów albumu należą niewątpliwie utwór tytułowy (jako otwieracz robi wrażenie, zwłaszcza wtedy kiedy płyta się ukazała- wiecie, kontrast z "Kawalerią"), "Miecz Beruda" ze świetną melodią na wstępie i dającym się zapamiętać tekstem (fascynacja Grzegorza fantastyką rodem z powieści Howarda czy Moorcocka ma tu swoje ujście) oraz "Seans z Wampirem" (Krwawy Pan- upiór nocy! Krwawy Pan- demon nocy!). Dla niektórych wokale na tej płycie pozostawiają nieco do życzenia, ale ja osobiście nie wyobrażam sobie tego materiału bez nich, bez tych wrzasków i skowytów, bez tej maniery Grześka. Są agresywne, spuszczone ze smyczy, co wspaniale współgra z gitarową kanonadą.
"Ostatni Wojownik" otworzył Turbo szansę na koncerty poza Polską i, jak wspomniałem wcześniej, szansę na płytę na zachodzie. Album zbierał bardzo dobre recenzje, podobno porównywani byli do Sepultury. Niestety sprawy potoczyły się niemal podobnie jak w przypadku TSA, czy Kat, na dłuższą metę nic nie wyszło. W ramach naszego rodzimego metalu "Ostatni Wojownik" pozostaje jednym z klasyków i czołowych płyt naszej sceny, zwłaszcza z lat 80-tych. Pięknie się zestarzała i do tej pory sprawia ogrom radochy ze słuchania i pozwala odczuwać dumę, że takie materiały powstawały w naszym kraju. To kawał solidnego, porywającego Thrashu na wysokim poziomie!
Poniżej tegoroczne wznowienie z Metal Mind Records ubogacone odrobiną wizualnej historii, której w przypadku reedycji płyt Turbo zawsze brakowało.




środa, 13 lutego 2019

Angrrsth- Zinkąd (Godz Ov War 2018)


Takie dobre granie, a ja za cholerę nie mogę zapamiętać nazwy grupy, a tym bardziej poprawnie ją wymówić haha. No, ale żarty na bok bo to naprawdę materiał wyrywający z butów! Cztery hymny bluźnierstwa i czerni najwyższej próby. Ktoś mógłby pomyśleć, co tak mało. Odpowiedź jest tu prosta- mamy do czynienia z Epką, ale takie materiały czasami deklasują nie jeden album i tak też jest tutaj. Angrrsth pełniaka jeszcze nie wypuścił, ale "Znikąd" można niemal jako takowy traktować. Jak można by opisać granie tego zespołu? Już od pierwszych dźwięków miałem jedno konkretne skojarzenie. Uada spotka Truchło Strzygi. Oba do betoniary i mamy Angrrsth. Tekstowe bluźnierstwo i wulgarność łączy się tu siarczystym, złowieszczym, miejscami może odrobinę melodyjnym (no chwytają te riffy trzeba przyznać) i przestrzennym Black Metalem. I jak ma się to nie podobać! Nie znajdziecie tu słabego momentu, wszystko jest przemyślane, zagrane z pasją i pomysłem. Nie ukrywajmy, Angrrsth (im częściej będę używał tej nazwy tym szybciej wryje mi się w pamięć) nie można tu oskarżyć o wtórność. Misternie zespolili tu dwa ciekawe elementy nie tak często ze sobą używane i stworzyli coś totalnie swojego co ma szanse zawojować scenę. Jako bonus, na końcu płyty mamy ukryty kawałek zatytułowany "Nad Głową Sznur". Jak wieści głoszą jest to najstarsza kompozycja zespołu. Fajny zabieg taka niespodzianka z poniekąd historią w tle, tym bardziej, że dobrego grania nigdy za wiele. Będę się ich poczynaniom bacznie przyglądał i mam nadzieję na długograj już w tym roku. Jest nader obiecująco, od kiedy mam ten materiał na cd co parę dni regularnie do niego wracam, także działa hehe. Polecam sprawdzić!

https://www.facebook.com/Angrrsth/
https://angrrsth.bandcamp.com/releases
http://godzovwar.com/


wtorek, 12 lutego 2019

Burzum- Filosofem (Misanthropy Records/ Cymophane Productions 1996)

"Filosofem" to moim zdaniem, zaraz obok "Hvis Lyset Tar Oss", najwybitniejsze dzieło Burzum i jeden z jakże istotnych albumów dla Black Metalu, rzec można jeden z jego kamieni milowych. Nagrany w Grieghallen w 1993 roku, ale wydany dopiero w 96' przez Misanthropy, "Filosofem" wniósł do gatunku kolejną mocarną dawkę atmosfery i nowe brzmienie. Zapoczątkował flirt Black Metalu z ambientem, budowaniu atmosfery płyt w oparciu o klawisze i nostalgiczne, transowe dźwięki, ogrom repetycji, monotonii, ale tej która nie nudzi, nie denerwuje, a tym bardziej nie nuży. Melodia dobrana jest tak iż mimo powtarzania się przez długi czas, po prostu płynie i tworzy bardzo unikatowy klimat. To samo tyczy się riffów, są na ogół bardzo proste, ale jakże efektowne. Okraszone trzeszczącym, piaskowym brzmieniem które również nadaje płycie wyjątkowości i przede wszystkim rozpoznawalności. W tamtym czasie była to pierwsza płyta na której wykorzystano właśnie takie brzmienie w tym graniu. Jak się potem miało okazać, dzięki wymienionym cechom "Filosofem" był pionierski i inspirujący dla całej rzeszy zespołów i projektów powstałych w późniejszym czasie.
Na "Filosofem" wyróżnić należy przede wszystkim "Dunkelheit" (do którego nagrano jedyny w historii Burzum materiał video, wydany notabene w formacie VHS), "Jesus' Tod" (obie te kompozycje po mistrzowsku przedstawiają świetne acz proste riffy podbite wspomnianym, chropowatym, szumiącym brzmieniem i jakby przesterowanym wokalem) oraz długi, nastrojowy, zanurzony w odmętach ambientu "Rundgang um die transzendentale Saule der Singularitat". Pozostałe to również kawał świetnej sztuki, ale ta trójka to dla mnie absolutne mistrzostwo. Osobiście mogę słuchać tych kawałków w kółko Macieju i nigdy mi się nie znudzą. Ta muza po prostu wciąga i czaruje, nigdy później nie powstał równie dobrym album w podobnym stylu.
Kolejna sprawa, i to już raczej na marginesie, to grafiki zdobiące płytę. Wykorzystana tu twórczość Theodora Kittelsena, norweskiego rysownika i ilustratora, zespala się z twórczością i klimatem muzyki Vikernesa w jedno. Najzwyczajniej w świecie to ze sobą współgra, i to na tyle mocno, że trudno jest sobie wyobrazić, aby jakikolwiek inne ilustracje mogły by mieć tu zastosowanie. Dobór był fenomenalny. Każdy kto siedzi w muzyce metalowej i rzuci mu się hasło "Kittelsen", to idę o zakład, że zaraz pomyśli o płytach Burzum. Mimo, że te rysunki powstały dawno temu, to stały się z tą muzyką niemal tożsame.
Co można powiedzieć na podsumowanie. Na pewno niczego nowego tą krótką recką nie odkryłem, nawet nie chciałem, chodziło tu przede wszystkim o wspomnienie tej płyty, podzielenie się wrażeniami, emocjami. O niej powiedziane było już wszystko i myślę, że nikt z was nie zaprzeczy, iż jest to klasyk, klasyk przez wielkie "K", który koniecznie trzeba znać.


piątek, 8 lutego 2019

Nocturnal Graves- Titan (Season of Mist 2018)

Ubiegły rok przyniósł trzeci pełny album w dorobku tej australijskiej ekipy. I jest lekki zaskok. Nocturnal Graves znani do tej pory ze wściekłego Black/ Thrashu odjechali sobie trochę w inne rejony, co z resztą wisiało w powietrzu już od ostatniej płyty. Wraz z "Titan" ich granie ustawia się gdzieś pomiędzy Black/ Death Metalem, a Death/ Thrashem, bliżej im w tej chwili to zespołów pokroju Vomitor, starszego Destroyer 666, może Nifelhiem (trochę tu naciągam) a dalej do takiego Nocturnal lub Gospel of the Horns, czyli stylistyki do której tak jakby nas przyzwyczaili. Nie mówię, że to źle, nie jest wskazane żeby grupa stała w miejscu i cały czas tłukła to samo co na debiucie, ale gdzieś mi u Nocturnal Graves zgubiła się ta dawna furia, energia, zaciekłość, która jeszcze była na poprzednim, już miejscami odrobinę innym krążku. Płytę przesłuchałem z przyjemnością, ale jakoś nie mogę się przestawić na to ich "nowe" granie, cały czas po łbie kołacze mi się ich "Satan's Cross" i zanim przywyknę, że ostatecznie to zamknięty rozdział, to chwila może minąć. Jest jeszcze jedna rzecz, mimo, że jest na płycie parę niezłych riffów, bardzo dobry otwieracz, to gdzieś już w połowie materiału trochę się to wszystko zlewa i raptem płyta nam się kończy, a my za specjalnie nie pamiętamy z niej nic poza pierwszymi 2-3 numerami. Nie wiem, może trzeba tu czasu, może więcej uwagi. Zobaczymy, co jakiś czas będę do "Titan" powracał i może ten album rozgryzę, odkryję i zmienię to pierwsze, nie do końca entuzjastyczne wrażenie. Tym bardziej, że w listopadzie zawitają do nas z tym materiałem w towarzystwie tak genialnych załóg jak Dead Congregation i Destroyer 666 i będzie okazja posłuchać ich na żywca. Mam szczerą nadzieję, że ten album będzie jak dobre wino i nabierze pełni smaku z czasem. Na pewno go nie odradzam, ale też palę się do nadmiernego polecania. Musicie tu podjąć decyzję sami.
Poniżej wersja kompaktowa płytki i limitowany do 200 kopii czerwony winyl w wydaniu gatefold. Bądź co bądź jestem sporym fanem Nocturnal Graves i nie mogłem sobie odmówić więcej niż jednego wydania tej płyty, mimo iż nie rozpływam się nad nią w zachwytach. Fani i kolekcjonerzy rozumieją ;)

https://nocturnalgravessom.bandcamp.com/album/titan
https://www.facebook.com/nocturnalgraves





środa, 6 lutego 2019

Czarna Magia- Inwokacja Pierwotnej Mocy (The End of Time Records 2019)

Dzieło Jakuba i Balroga znanych już ze Scald of Morgoth. I co od razu muszę powiedzieć? Ten projekt podoba mi się o wiele bardziej. Jakoś bardziej moje klimaty i brzmienie. Czarna Magia to kawał świetnego Black Metalu o nieco rytualnej, niepokojącej aurze. Trochę przypomina mi to klimaty w których porusza się Dagorath ,Demonic Temple, miejscami i Death Like Mass. Na razie jest to Epka, mamy pięć kawałków, ale wygląda to obiecująco. Nudy nie czułem, płytki wysłuchałem z uwagą 3-krotnie zanim zasiadłem do przelewania swoich refleksji, jest solidnie. Nowości tu nie ma, ale mamy dostawę tego co w Black Metalu najczęściej pożądane. Jest klimacik, fura dobrych riffów, kapitalne wokale ubogacone w niektórych miejscach pogłosem, są i złowieszcze recytacje. Widać, że był tu konkretny zamysł i w praktyce się to sprawdziło. Nie wiem czy będę wyczekiwał pełnego krążka Czarnej Magii, bo nie mogę powiedzieć, aby wciągnął mnie w swoją otchłań tak bezapelacyjnie, ale chcąc być obiektywnym jest to niezaprzeczalnie kawał dobrej roboty dla zwolenników wszelakiego diabelstwa (polecam numer "Sabat"), bluźnierstwa i grobowej, trupiej aury w Black Metalowej sztuce. Mam nadzieję, że wraz z pełnym albumem dodadzą swej muzyce "tego czegoś" i już nie będzie można o nim zbyt szybko zapomnieć. Na tą chwilę wszystko idzie w dobrym kierunku. Jeżeli to jest czyjś adres względem BM, to co tu opisałem, to nie mogę nie polecić. Myślę, że się spodoba, bo faktycznie ma tu miejsce najczystsza Inwokacja Pierwotnej Mocy, mocy która mam nadzieję niebawem się wykluje w całym swym majestacie.

Jeżeli ktoś jest zainteresowany płytką piszcie na adres: devastator1@o2.pl


wtorek, 5 lutego 2019

Rotting Christ- Thy Mighty Contract (Osmose Productions 1993/ Raven Music 2014)

Rotting Christ podczas jednego z koncertów słynnej Fuck Christ Tour, 1993
Najsłynniejsza płyta greckiej sceny Black Metalowej, album definiujący jej charakterystyczne brzmienie. Jeden z kamieni milowych w dyskografii zespołu, jaki i całego gatunku. "Thy Mighty Contract" pokazał światu, że to granie może być nie tylko agresywne, tnące i przepełnione mrozem Norwegii, ale również mistyczne, pełne klimatu, miejscami wolniejsze, bardziej selektywne, a nawet nieco melodyjne. Rotting Christ byli jednymi z pionierów w używaniu klawiszy w celu budowania atmosfery kompozycji i klimatu całości materiału. Co więcej na swoim długogrającym debiucie również w misterny sposób połączyli tą magiczną, mroczną aurę z ostrzejszymi, szybszymi numerami. No i wokale, chropowate, opętańcze, miejscami jakby ciskające złowieszcze zaklęcia ("Fgmenth, Thy Gift"). Brzmienie płyty ma w sobie sporo surowości, co tylko dodaje albumowi uroku. Z jednej strony mamy kompleksowe kompozycje (przede wszystkim jeżeli chodzi o klimat i emocje), z odpowiednią dawką zwrotów akcji, a z drugiej strony okalający to wszystko swoisty, dźwiękowy loch, tak jakby te dźwięki przeżarte były zębem czasu. Coś wspaniałego! O "Thy Mighty Contract" można swobodnie powiedzieć, że jest dziełem jedynym w swoim rodzaju, inspirującym, kreującym w tamtym czasie coś kompletnie nowego. Płyta jest oczywiście dziełem Black Metalowym, ale nie pozbawionym również wpływów Death czy Thrash Metalu, które również ukształtowały Rotting Christ jako zespół.
Niewiele jest takich płyt przy których opisywaniu najnormalniej brakuje słów. Ich oddziaływanie, prawdziwą magię i charakter można odczuć tylko poprzez słuchanie, doświadczenie ich osobiście. Do takich albumów należy "Thy Mighty Contract". Wyjątkowość tej płyty doceniła wtedy cała scena ekstremalnego grania. W samych superlatywach opisują płytę chociażby Mortiis, Faust, Ivar Bjornson z Enslaved czy Appolyon z Aura Noir, a i Euronymous w swoim czasie chciał ich przygarnąć do Deathlike Silence. I to wszystko ma swoje uzasadnienie. Rotting Christ wnieśli wraz z tą płytą coś nowego, świeży powiew, nowe pomysły w ramach ekstremalnego grania i co najważniejsze stali się ambasadorami greckiej sceny, stanęli na czele pochodu do którego dołączyły potem Necromantia, Varathron, Thou Art Lord czy Zemial. Mieli również wpływ na inne grupy, które zasłynęły podobnym graniem, chociażby Moonspell. Śmiem nawet twierdzić, że pierwszy krążek Dimmu Borgir "For All Tid" bardzo wiele zawdzięcza "Thy Might Contract". Ta płyta to monument i dosłownie kanon gatunku, grecka odpowiedź na "De Mysteriis Dom Sathanas"!
Poniżej reedycja z 2014 popełniona przez Raven Music. Jak widać zrobiona jest na wzór oryginalnego, pierwszego wydania z Osmose, wraz z oryginalną grafiką autorstwa S. V. Bell'a (jego prace zdobiły min. płyty Amorphis, Impaled Nazarene oraz Blasphemy) i poszerzona o dwa bonusowe kawałki. Jak ktoś nie ma pierwszego bicia, brać z marszu!


poniedziałek, 4 lutego 2019

Druj- Chants to Irkalla (Godz Ov War 2018)

Gęsty, mocarny i ciężki materiał, acz zawierający zauważalne pokłady klimatu, miejscami, na zmianę, nostalgicznej i rytualnej atmosfery. "Chants to Irkalla" u swoich podstaw ma przede wszystkim mozolny Doom Metal, który doprawiają aurą śmierci i czerni, czyli Black i Death Metalu. Dzięki tym domieszkom materiał nie nuży słuchacza, urozmaica formułę i wnosi co nie co z nieprzewidywalności. W każdym bądź razie ten młyn mieli zacnie i z pewnością nie predysponuję tu do zapisania go do materiałów przeciętnych, a naprawdę dobrych. Bardzo podoba mi się jak ta smolistość przerywana jest przyspieszeniami, albo właśnie jakąś klimatyczną wstawką. Już w dwóch pierwszych utworach z płyty "Ziggurat Ablaze" oraz "He Who Drinks of Namma" mam tego typu zabiegi. Wszystkiemu towarzyszy, głęboki, niski, chropowaty wokal, coś na pograniczu growlu i ryku. Na co jeszcze pragnę zwrócić uwagę to praca perkusji. Rzadko zwracam na to uwagę, ale na tej płycie jakieś tam wrażenie robi. Gary brzmią tu niemal jak jakieś bębny zagłady. Bardzo potężnie i złowrogo. Śmiem twierdzić, że do spółki z basem robią tu gro roboty i w znacznym stopniu budują tę płytkę i jej charakter. W utworze tytułowym dają pełen popis.
Podsumowując, wyszedł naprawdę ciekawy krążek, nawet powiedziałbym oryginalny. Może nie są to do końca moje ulubione klimaty, ale bliski tu byłem autentycznego jarania się tym materiałem, głównie za jego nietuzinkowe, przytłaczające brzmienie, istny walec kruszący mury. Jeżeli komuś bliskie jest właśnie takie granie to powinien sięgnąć po "Chants to Irkalla" bez większego zastanawiania. Druj mogą być w pełni zadowoleni ze swojej pracy.

http://godzovwar.com/
https://www.facebook.com/Druj-295196117579413/



niedziela, 3 lutego 2019

Manowar- Battle Hymns (EMI/ Electrola 1982)

Manowar to jeden z niezaprzeczalnych klasyków tradycyjnego Heavy Metalu, jeden z tych zespołów który od samego początku po czas obecny pozostał wierny obranej drodze, formule i któremu po dziś dzień udaje się nagrywać porywające albumy. Każdy krążek jest pełen mocy, chwytliwości, metalowych hymnów, drugiej takiej ekipy nie ma. Ich koncerty to najgłośniejsze metalowe misteria w historii sceny, zapisali się nawet w tej kwestii w księdze rekordów Guinnessa jako najgłośniej grający zespół. Dzięki ich stylistyce i wizerunkowi opartemu na etosie wojownika, na patosie i epickości, ale też uwielbieniu motorów i stylu życia metalowca, zyskali sobie zarówno rzeszę fanów, jak i prześmiewców wytykających im zbytnie nadęcie i przesadę w obranym wizerunku. Osobiście uważam, że bez tego wszystkiego nie byłby to ten sam zespół, nie byłby tak niezwykły i dający się zapamiętać. Gdy zabraknie ich na scenie z pewnością metalowa brać będzie ich pamiętać, a kolejne pokolenia zasłuchiwać się będą w ich granie. Na zawsze pozostaną wśród niedoścignionej klasyki. Mówiąc szczerze oni już są legendą.
Zastanawiałem się jaki album wybrać na przypomnienie ich twórczości i padło na debiut. Kompozycje z wydanego w 1982 roku "Battle Hymns" towarzyszyły zespołowi w większości zagranych przez nich koncertów. Mowa tu o sztandarowym "Manowar", rozbudowanym, pełnym ognia i popisów wokalnych Erica Adamsa "Dark Avenger" (w którym notabene swojego głosu dla potrzeb narracji użyczył aktor i reżyser Orson Welles) oraz epicki "Battle Hymn", w którym również możemy posłuchać jakie możliwości wokalne ma Eric, a i umiejętności gitarowych Rossa. Kolejna sprawa to bas Joey'a DeMaio, Trochę tak jak to miało miejsce w Motorhead, pełni tu rolę jednocześnie swoją standardową, jak i jakby drugiej gitary, jest wyraźnie słyszalny i nie ogranicza się tylko do podbijania wiosła prowadzącego. We wstępie do wspomnianego "Battle Hymn" pięknie wprowadza nas w ten kawałek, a solowo ma swoje pięć minut w "William's Tale". Pozostałe cztery kompozycje to typowe, pełne energii i dynamizmu, metalowe killery, które dosyć szybko zaczyna się nucić pod nosem. Nie ma tej płytce, absolutnie żadnego zbędnego elementu.
Album, który rozpoczął ich drogę do miana Królów Metalu, nie przyniósł im na początku rozgłosu, ani uwagi, w czasie kiedy był wydany jakimś cudem przeszedł bez echa, przez co zespół był na granicy zawieszenia działalności już niemal na początku istnienia. Niemniej jednak nie poddali się i już w rok później, ich trzeci krążek "Hail to England" zdobył im całą rzeszę fanów na Starym Kontynencie. No i się potoczyło. W końcu debiut Manowar doczekał się ogromnego uznania i jest jednym z ich sztandarowych wydawnictw po dziś dzień. Dla mnie, "Battle Hymns", jak i praktycznie każdy z ich materiałów to kawał niesamowitego Heavy Metalu, pełnego wszystkiego tego co w tym graniu najważniejsze- mocy, energii, chwytliwości i tego konkretnego uderzenia. Jak to mówią Angole, cream of the crop!