wtorek, 30 kwietnia 2019

Blind Guardian- Nightfall In Middle-Earth (Virgin 1998/ Nuclear Blast 2018)

Może nie jest to mój ulubiony album Blind Guardian, ale mam do niego spory sentyment i co jakiś czas z ogromną chęcią do niego wracam. Napisać o nim postanowiłem, jako, że dorwałem ostatnio ubiegłoroczne, dwupłytowe wznowienie z Nuclear Blast i jakoś tak ten sentyment się uruchomił ponownie. Bądź co bądź, był to pierwszy album tej niemieckiej ekipy jaki niegdyś usłyszałem.
"Nightfall In Middle-Earth" to pierwszy koncept album w dorobku Blind Guardian, a po "Imaginations From the Other Side" najbardziej kompleksowy i bogaty jaki udało im się nagrać (przynajmniej moim zdaniem). Płyta poświęcona jest jednemu z wątków "Silmarillion" J.R.R. Tolkiena, i co ciekawe, zadedykowanie albumu tej książce nie pojawiło się od razu. Początkowo w planach był "Pierścień Nibelungów", powstały nawet teksty do tego własnie konceptu, które potem zostały zmienione. Rozważana była również saga o Merlinie, lecz ostatecznie uwielbienie Hansiego dla świata stworzonego przez Tolkiena zwyciężyło. W sumie bardzo dobrze się stało, bo dzięki temu powstało oryginalne dzieło. Tematykę "Pierścienia Nibelungów" wykorzystał już chociażby Grave Digger, czy Mystic Circle. I co warto jeszcze zaznaczyć, Hansi uważa, że to najlepsza płyta w ich dorobku.
Album powstawał zarówno przed wejściem zespołu do studia, jak i w trakcie nagrań, prace trwały niemal do ostatniej możliwej do wykorzystania chwili. Koncept okazał się być bardzo wymagający. Nie tylko ze względu na sporą ilość kompozycji, ale również umieszczonych między nimi narracyjnych przerywników. Nie zapominajmy również o presji jaką zostawił poprzedni album- "Imaginations From the Other Side". Poprzeczka była podniesiona bardzo wysoko.
Uważam, że zespół sprostał wyzwaniu. Może nie przebija to "Imaginations..." (to opinia subiektywna), ale forma jest utrzymana, a materiał, chodź inny, wciąż jest równie dobry. Mamy tu takie klasyki jak "Into the Storm", "Mirror Mirror", "Nightfall", czy niesamowicie nastrojowy i emocjonalny "Blood Tears". Zresztą cała płyta jest wypełniona tymi właśnie cechami, acz ten utwór jest ich najlepszym przykładem. Każdy z tych numerów, jak i większość pozostałych, sprostał próbie czasu i cały czas świetnie się broni. Mamy zatem do czynienia z dziełem, mówiąc szczerze, ponadczasowym i wyróżniającym się w historii muzyki Metalowej, a i sceny lat 90-tych. Pozwolę sobie nawet stwierdzić, że dzięki "Imaginations..." oraz "Nightfall In Middle Earth" Blind Guardian może poszczycić się posiadaniem na koncie jednych z najlepszych albumów Metalowych jakie powstały w ostatnim dziesięcioleciu XX wieku. Nie dość, że płyta jest ambitna, to i bogata w wiele inspiracji i totalnie niepodległa jeżeli chodzi o jakąś szufladkę w Metalowym rzemiośle. Miesza się tu ze sobą Power Metal, Thrash, elementy progresywnego grania, a nawet folku. Jest to przykład płyty, którą wypada znać. Może nie od razu lubić, bo gusta są różne, ale z pewnością szanować.
Z tą płytą wiąże się też pewna ciekawostka, może nie z samą muzyką, a jej promocją. Wytwórnia stwierdziła, że ciekawym posunięciem byłoby gdyby zespół zaprezentował się na zdjęciach w jakiś średniowiecznych ciuchach, czego do tej pory nie praktykowali i nie chcieli praktykować. Mieli swój styl, którego trzymali się od samego początku. Niemniej jednak zgodzili się na ten jeden wyjątek. I tak oto w czasie gdy ukazała się płyta można było ich oglądać w takiej właśnie stylizacji fantasy,która szybko została porzucona.
Poniżej wspomniana na początku tekstu najnowsza reedycja niniejszej płyty. Poza oryginalną wersją płyty zawiera również jej poddaną remiksowi wersję oraz szczyptę bonusów. Mówiąc szczerze te ponowne miksy nie wyszły najlepiej. Niby uwypuklone zostały pewne uprzednio bardziej schowane w tle elementy, ale odbyło się to kosztem dynamiki i samego brzmienia, które moim zdaniem uległo spłaszczeniu, co niestety w przypadku Blind Guardian nie działa na plus. Przecież gro ich kompozycji czerpie swoją dodatkową siłę właśnie z mocnego, wyrazistego brzmienia. Całe szczęście, na drugim dysku dostajemy oryginał. Poza tym, reedycja jest udana. Ciekawym zabiegiem było zachowanie oryginalnych grafik zdobiących album poszerzając je w środku o nowe. Co prawda w innym stylu, ale klimat zachowany. W środku trochę wspomnień każdego z członków zespołu, także i poczytać jest co. Co prawda znajdziemy tu niemal dokładnie to samo co w poprzednich wznowieniach, zmienił się tylko wydawca, ale jest to bardziej dopracowane i już warte swojej ceny. Jak ktoś ma pierwsze wydanie, to nie namawiam tu do zakupu, ale jeżeli nie, a lubi te wszystkie wspomniane smaczki, to warto sięgnąć.





czwartek, 25 kwietnia 2019

Mayhem- Live in Sarpsborg (Peaceville Records 2017/2019)

Kolejny kawał historii Mayhem zaserwowany przez Peaceville. Jest to jeden z dwóch zarejestrowanych koncertów zespołu jakie odbyły się w Norwegii w 1990 roku. Niniejszy z Sarpsborg, z sali o nazwie Furuheim, miał  miejsce 28 lutego, i jest to dokładnie ten który zasłynął już na scenie pod tytułem "Dawn of the Black Hearts". Głównie za sprawą okładki na której wylądowało jedno ze zdjęć post mortem Dead'a. Tym razem dokopano się do nagrań o lepszej jakości i wreszcie można tego całkiem przyzwoicie posłuchać.
Koncert zorganizował Metalion, aby zebrać trochę kasy na kolejne numery Slayer Mag. Tamtego wieczora przed Mayhem zagrał jeszcze Cadaver, Equinox, So Much Hate oraz Buttocks. Grupy zgodziły się zagrać niemal za darmo, za symboliczną kasę i piwo. Jak wspomina Metalion cała impreza wyszła fenomenalnie i zdołał zgromadzić konkretną sumę na kolejne numery Slayer'a. Sam koncert Mayhem był magiczny. Zespół zagrał w półmroku. Dead i Euronymous pojawili się w tzw. corpsepaincie. Aura występu była podobno niesamowita, zagrany materiał perfekcyjny. Poza nowymi wtedy kawałkami, czyli "Funeral Fog", "Freezing Moon" oraz "Buried By Time and Dust", zagrali niemal cały set ze swojej epki: "Deathcrush", "Necrolust", "Chainsaw Gutsfuck", "Pure Fucking Armageddom" i w bonusie "Carnage". Nie brzmi to tak jak obecne koncertówki, oj daleko do tego, ale mimo niedomagającej, acz i tak lepszej od poprzedniej, jakości chłonie się te dźwięki. Każdy żył wtedy chwilą, nikt nie myślał, że doświadcza pierwszych, a za razem ostatnich koncertów Mayhem w tym legendarnym, prawilnym składzie. Dla mnie i pewnie dla wielu z was to więcej niż tylko płyta z zapisem koncertu, to historia, nostalgia, dźwięki wielbionej muzy w chwili kiedy miała swój najlepszy czas. To coś totalnie bezcennego, zwłaszcza dla oddanego fana Mayhem.
Peaceville dało nam pierwsze w historii, oficjalne wydanie tego materiału, w lepszej jakości i formie. Samemu audio towarzyszy materiał na DVD zgrany z taśmy VHS- cały występ Mayhem z tamtego dnia. Jakość podła, ale klimat niepowtarzalny. Całości towarzyszy opasły booklet z masą starych zdjęć, wspomnieniami Metaliona, wywiadami z min. Manheimem, Messiahem oraz członkami Buttocks oraz Equinox. Wydawnictwo wyszło wspaniale i godnie oddało hołd tamtym czasom i tamtemu Mayhem. Mus!










poniedziałek, 22 kwietnia 2019

Arckanum- Den Forstfodde (Folter Records 2017)

Rok temu Arckanum przeszło do historii. Shamaatae postanowił skoncentrować się przede wszystkim na swojej twórczości autorskiej i innych priorytetowych dla niego w tym momencie sprawach. Jak sam twierdzi, w muzyce osiągnął się wszystko co chciał, co sobie zaplanował i przyszedł czas aby zakończyć dzieło pod szyldem Arcaknum. Zanim jednak ten szwedzki projekt przeszedł w stan spoczynku, w 2017 zwieńczył go ostatni album- "Den Forstfodde". Jest to materiał wyraźnie różniący się od poprzednich pod rzeczonym szyldem. Pozostaje tu ten sam charakterystyczny dla zespołu klimat, nie zmienia się wokal, czy brzmienie, niemniej jednak Shamaatae poświęcił tu sporo miejsca wolnym i średnim tempom czerpiąc sporo z  Doom Metalu. Szybsze dynamiczne kompozycje są tu zbalansowane wolnymi, wręcz walcowatymi. Płyta wyraźnie kontrastuje pod tym względem z poprzednikiem w postaci "Fenris Kindir". Black Metal Arckanum nabrał tu trochę rytualnego charakteru oraz konkretnego ciężaru. Połowa płyty to utwory oparte na smolistych, nieco transowych i posępnych riffach toczących się bez nadmiernego pośpiechu. Jest tu miejsce nawet na stricte instrumentalne momenty, oparte na tych ciężkich gitarowych uderzeniach, budowaniu głębi i ponurej atmosfery- "Nedom Etterboljorna", czy " Ginnmors Drott". Pozostałe kawałki, niemal z marszu oznajmiają, że to powrót do Arckanum do jakiego przywykliśmy. Wśród nich jest świetny "Offjatrad"- moim zdaniem sztandarowy utwór z płyty, "Lat Fjalarr Gala", miejscami nieco Heavy Metalowy "Du Grymme Smed" oraz "Kittelns Beska". Ten ostatni rozpoczyna dźwięk rogów niczym z płyt Wardruny, przechodząc potem w zapadające w pamięć dynamiczne, a zarazem posępne, nostalgiczne gitarowe pasaże. Jest czego słuchać. Płyta nie wieje nudą, ma sporo urozmaiceń, jest spójna i odpowiednio wyważona. Co więcej, wypełniona jest, tak jak zresztą wszystkie albumy Arckanum, swoistą aurą magii oraz okultyzmu przeplatającego się z nordycką mitologią. Mam za sobą kilka jej odsłuchów, a już wiem, że z pewnością będą kolejne.
Niniejszy materiał znakomicie wieńczy działalność Arckanum i pokazuje, że do samego końca poziom jaki reprezentował zespół był wysoki, to samo tyczy się weny twórczej. Tak na dobrą sprawę, Arckanum nigdy nie nagrało słabej płyty, a "Den Forstfodde" tylko to potwierdza. Konkretny album na zakończenie dyskografii.



sobota, 20 kwietnia 2019

Sarcofago- I.N.R.I. (Cogumelo Records 1987, 2017/ Greyhaze Records 2017)

Kolejny klasyk ekstremalnego grania i czołowa ekipa sceny z Belo Horizonte. Wpływ "I.N.R.I." na rozwój Metalowego podziemia końca lat 80-tych jest, mówiąc szczerze nie do podważenia. Muzyka Sarcofago połączyła ze sobą trzy gatunki- Thrash, rodzący się Death oraz Black Metal. Miała w sobie i nadal ma niezmierzone pokłady diabelstwa, agresji i ogólnego szaleństwa. W tamtym czasie byli poniekąd na szczycie swojej krajowej sceny undergroundowej prześcigając pod każdym względem Sepulturę (przynajmniej  moim zdaniem) mierzącą coraz bardziej w szersze grono odbiorców. Co istotne nikt przed Sarcofago nie zdobył się na taki daleko posunięty, bezpośredni ładunek bluźnierstwa i obalania wszelkich świętości towarzyszący samej muzyce, nawet Venom wyglądali przy nich jak kociaki. Ekipa z Belo Horizonte była też protoplastami późniejszego, Black Metalowego wizerunku poczynając od tzw. corpsepaintu, na wszechobecnych ćwiekach, skórach i gwoździach kończąc. Co do samej muzyki- zero kompromisów! Zero reżyserki, kreacji itd. Prosto w pysk! To była płyta, która przesunęła poprzeczkę ekstremy na kolejny pułap, wytyczyła nową ścieżkę. "I.N.R.I." to istna kanonada, mieszanka trzech wspomnianych stylów, w większości jeszcze raczkujących, z punkowym brudem, surowym brzmieniem i środkowym palcem wystawionym do wszystkich, którym album miałby sprawiać jakikolwiek dyskomfort.
Materiał rozpoczyna jeden z moich ulubionych riffów wszech czasów, mowa o "Satanic Lust". Motyw chwyta się momentalnie i potem na długo nie wychodzi z głowy. Ten riff, jak i cały kawałek, to dla mnie wizytówka nie tylko tej płyty, a generalnie całego Sarcofago. Wagner wydobywa z siebie z całą siłą ten swój skrzeczący, ostry wokal, a gitary przy kanonadzie perkusji tną niczym bicze samego czarta, Cała płyta to kopalnia tego wszystkiego z czego czerpał później wczesny Black Metal, a nawet Death Metal. Takie zespoły jak Mayhem, Darkthrone, Blasphemy czy Beherit do tej pory przyznają się do tego jak ogromny wpływ miał na ich sztukę wspominany tutaj album. To przystanek obowiązkowy na drodze każdego kto poznaje tę muzykę, jak i jej historię. To kolejne dzieło z tym z metką "must have"!





środa, 17 kwietnia 2019

Usurper- Usurper II: Skeletal Season (Necropolis Records 1998/ Dissonance Productions 2018)

Płyta, która mocno intryguje swoją nietuzinkową mieszanką inspiracji i wpływów. Na niniejszym albumie, drugim w swoim dorobku, Usurper pozwolił sobie na zmieszanie ze sobą tak naprawdę aż czterech stylów i ten zabieg się autentycznie udał. Na "Usurper II: Skeletal Season" usłyszycie zarówno wpływy Cathedral, jak i Gorgoroth z czasów "Under the Sign of Hell", elementy Szwedzkiego Death Metalu oraz ogromną fascynację wczesnym Celtic Frost. Na tzw. Black/ Thrash Metal również znajdzie się tu miejsce- to z resztą podstawa stylu i brzmienia grupy. Wystarczy na dobrą sprawę posłuchać dwóch, trzech utworów z tego materiału, aby momentalnie zorientować się o czym mowa: tytułowego "Skeletal Season", otwierającego "Shadowfiend" oraz "Cemetarian". Te elementy rządzą całą płytą i brzmi to, mówiąc szczerze, fenomenalnie. Zespołowi udało się stworzyć materiał żyjący swoim własnym życiem i który, uważam, świetnie broni się do tej pory, jest oryginalny i bardzo charakterystyczny. Zespół pokusił się również o odrobinę konceptu, mianowicie tekstów bazujących na opowieściach o bestii z Gevaudan ("Shadowfiend") oraz Peterze Stubbe- niemieckim mordercy przemieniającym się w wilkołaka ("Wolflord"). Cała reszta to również estetyka horroru podlana czarcią polewką. Poza konkretną dawką Metalowego, przede wszystkim oldschoolowego, grania album spowija swoista atmosfera, ta sama która towarzyszy tym klasycznym historiom grozy, którymi płyta jest w warstwie tekstowej mocno inspirowana. Powstał wielowarstwowy, acz spójny materiał, potężnie brzmiący i muzycznie sycący. Warto sobie tę płytkę amerykanów wygrzebać i spędzić z nią nieco czasu, szczerze polecam każdemu kto jeszcze nie miał okazji jej posłuchać!
Poniżej ubiegłoroczna reedycja popełniona przez Dissonance Productions. Od oryginalnego, pierwszego wydania różni się na dobrą sprawę tylko tym, że jest to digipak, no i faktem, iż jest ponownie szerzej dostępna.


niedziela, 14 kwietnia 2019

Damnation- Rebel Souls (Last Epitaph 1996/ Witching Hour 2014)

Nie wiem od jak dawna odkładałem napisanie czegoś na temat tego klasyka. Bo to jest klasyk, niezaprzeczalny. Podobnie jak "Reborn..." o którym już jakiś czas temu pisałem. W ogóle uważam, iż Damnation nie nagrało żadnej słabej płyty i szczerze bym sobie, i wam wszystkim, życzył reaktywacji tej grupy. Ich materiały owiane są kultem i żaden szanujący się fan nie powie o tym graniu złego słowa, i to nie jest naginanie faktów, bo ten zespół na to zasługuje. Ale do rzeczy.
Zespół w 1996 ma już za sobą pierwszy, świetnie przyjęty debiut w barwach Pagan Records, a nowym wydawcą zostaje niemiecka Last Epitaph. W roku, kiedy to pojawia się "Rebel Souls" Les działa również w Behemoth, z Baalem zakłada Hell-Born, a Inferno, który debiutuje w szeregach Damnation jest już również jedną nogą we wspomnianej hordzie, także sporo się dzieje. To już drugi pełniak w dorobku ekipy Damnation i chyba najbardziej szaleńczy i dopracowany wśród trzech jakie nagrali w trakcie swojego istnienia. Skład jakim wtedy dysponowali to był istny Death Metalowy dream team. Bart na gitarze, Les- gitara i wokal, Inferno za garami (z całym szacunkiem do Variena, którego grę również uwielbiam) plus wsparcie Dagona na basie i okazjonalnych klawiszach. Ta płyta to istne wrota do serca piekieł nad którym unoszą się opary siarki, a ognie rozżarzonej otchłani opalają jego sklepienie. Utwory na "Rebel Souls" to czysta agresja, furia, niesamowita energia, a z drugiej strony pokaz wysokiego poziomu techniki gry i komponowania. Tu nie ma tylko prostych, oldschoolowych form, ale również sporo zaawansowania, złożonych zagrywek, zmian tempa i kapitalnych solówek. Tak, tych jest tu kilka i robią wrażenie. Jak już jesteśmy przy gitarach, to osobiście widziałbym je nieco bardziej wysunięte w miksie, bo mają tu niezła batalię z perkusją Inferna hehe. Ciekawym zabiegiem są również rytualne przerywniki między utworami. Pamiętam, jak przy pierwszym zetknięciu z płytą nieco mi przeszkadzały, burzyły odsłuch, ale z czasem je doceniłem, zrozumiałem ich wkład w budowę atmosfery, mimo kontrastu z szaleńczymi utworami. W kwestii brzmienia, to "Rebel Souls" zachowuje odpowiednią dawkę surowości, dzięki której nabywa swojego własnego, unikalnego charakteru.
Chociaż Damnation to piekielny Death Metal najwyższej próby, to dla mnie zawsze posiadał jakiś Black Metalowy pierwiastek, nie w samej muzyce, a w części tekstów oraz atmosferze. Są w tym niesamowite pokłady mroku, złowieszczości, których na dobrą sprawę nie jestem w stanie doszukać się u żadnego innego zespołu parającego się tym stylem. Nawet u Vital Remains, Deicide, czy Incantation. I co najbardziej istotne, Damnation nie da się porównać z żadną inną ekipą na scenie. Uważam, że bazując na weteranach gatunku, stworzyli coś totalnie swojego.
"Rebel Souls" można uznać za sztandarowe dzieło Damnation, płytę, która jest wyraźnym, niegasnącym punktem na Death Metalowej mapie Polski i jednym z najlepszych wydawnictw naszej sceny lat 90-tych. To perfekcyjny przykład płytowego "must have"!
Poniżej mój egzemplarz reedycji tegoż krążka popełnionej w 2014 przez Witching Hour, który dostałem w tamtym czasie od Lesa. Jak widać, wydawnictwo zrobione na wzór pierwszego wydania z Last Epitaph.

Link do oficjalnego profilu Damnation prowadzonego przez Marcina Wodzyńskiego, autora Eternal Death zine:
https://www.facebook.com/Damnationpolishdeathmetalband/





sobota, 13 kwietnia 2019

King Diamond- Songs for the Dead Live (Metal Blade Records 2019)

Jak generalnie nie szukam koncertówek, tak tej nie potrafiłem sobie odmówić. To ewidentnie najlepszy jak do tej pory materiał na żywo od Króla. Nie dość, że realizacja tego przedsięwzięcia, zarówno w formacie audio, jak i DVD, w kwestii dźwiękowej oraz wizualnej, jest mówiąc szczerze perfekcyjna, to i zespół raczy nas niesamowitą podróżą w czasie. Podróżą w czasy Mercyful Fate oraz pierwszych pięciu płyt pod szyldem King Diamond z wyjątkowym, rocznicowym uwzględnieniem całego albumu "Abigail" (!).
Na wydawnictwo "Songs for the Dead Live" składają się dwa koncerty, jeden z Graspp Metal Meeting (DVD), drugi z Filadelfii (DVD oraz audio CD). W obu przypadkach setlista jest dokładnie taka sama, różnica jest tak naprawdę tylko w miejscu w którym odbywa się występ. Koncerty rozpoczyna "Out from the Asylum" przechodzący w "Welcome Home" w którym to King prowadzi ożywiony dialog z Babcią wracającą z długich "wakacji". Potem dostajemy takie numery jak "Sleepless Nights", "Helloween" oraz "Eye of the Witch" (no same klasyki proszę Państwa). Po tej rozgrzewce czas na krótką wizytę u Mercyful Fate w postaci "Melissa" i nieśmiertelnego "Come to the Sabbath". W tym miejscu kończy się pierwsza część koncertu i rozpoczyna gwóźdź programu- "Abigial". Na scenę wniesiona zostaje przez zakapturzone postacie trumna z ciałem demonicznej dziewczynki, słyszymy dźwięki "Funeral" i tak oto rozpoczyna się historia opowiedziana po raz pierwszy w 1987. Tak dostajemy w wersji live całą, chyba najsłynniejszą i najbardziej uwielbianą przez fanów płytę w dorobku Kinga, od "Arrival" po "Black Horseman".
Co trzeba powiedzieć, King Diamond jest tu kapitalnej formie wokalnej, w takiej nie był już wielu lat. Zespół również daje z siebie 110%, a cały sceniczny show z drobnymi elementami związanymi z poszczególnym utworem czy historią (w przypadku "Abigail") są dopracowane i dodają wszystkiemu odpowiedniego klimatu i atmosfery. Jedyną wadą jest sama forma wydania. Tak wspaniały materiał nie powinien ograniczyć się do gołego digipaka z 3 krążkami w środku. Zdjęcia są drobne, nieliczne, umieszczone pod tray'ami na płyty, brak jakiegokolwiek bookletu. Przy cenie wynoszącej niemal 90zł to stanowczo za mało. Tak świetna zawartość wizualno-muzyczna zasługuje na o wiele lepszą oprawę (wiem, że był limitowany box, ale come on, nie wszyscy to kupią i nie dla wszystkich starczy). Nie wiem jak ma się sprawa w kwestii winyla, może tu jest lepiej. W każdym razie, nie jest to wada która może przyćmić ten majstersztyk. Dla fanów Kinga to mus, dla całej reszty... Nie będę owijał w bawełnę, też!

https://www.facebook.com/kingdiamondofficial/
https://www.kingdiamondcoven.com/




środa, 10 kwietnia 2019

Whipstriker- Merciless Artillery (Hells Headbangers 2017)

Mam wrażenie, że brazylijski Whipstriker z płyty na płytę jest coraz lepszy, coraz bardziej nośny i coraz bardziej esencjonalny w swojej oldschoolowej sztuce. Zakładam, że gro z was kojarzy tę ekipę, także ich osadzone w klimatach wczesnego Sodom oraz Venom (przede wszystkim) i okraszone szczyptą Motorhead granie nie jest wam obce (miejscami zahacza o Black 'n' Rollowe rejony, a nawet o wczesną twórczość Voivod, jeszcze bez tych wszystkich mocno połamanych struktur). Chłopaki konsekwentnie trzymają się obranej przed laty drogi, ale odnoszę wrażenie, że ich muzyka, mimo, iż nie przybiera odmiennych form, to z biegiem czasu coraz bardziej zyskuje. Wydany w 2017 roku "Merciless Artillery" to jeden z przykładów tradycyjnego, bezkompromisowego grania, osadzonego w korzeniach gatunku. Mówiąc szczerze to jeden z przepisów na esencję tego czym jest Metal. To konkretne nieprzekombinowane granie, ogromny ładunek energii, agresji i wszelakiej rogacizny. Niemal każdy kawałek mknie do przodu niczym huragan, a wszystkiemu towarzyszą świetne solówki oraz wokal Vika, którzy brzmi niemal jak Cronos w latach swojej świetności. Czego chcieć więcej w takim razie. Tak jak poprzednie płyty Whipstriker były po prostu solidne, tak ta totalnie się wybija, po prostu ma to coś co mnie przyciągnęło i sprawiło, że bez specjalnego wahania nabyłem ten krążek. Niby pół godziny materiału, a kawał niesamowicie dobrej roboty.
Swoje 3 grosze dołożył tu jeszcze sam Rok z Sadistik Exekution, tworząc okładkę do niniejszego albumu. Gość potrafi totalnie wyczuć klimat, poza tym jest chyba specjalistą od takich apokaliptycznych dzieł, gdzie tematem przewodnim jest piekło, śmierć i zniszczenie. Także jednym słowem dopełnił całości.
Dziś było krótko, zwięźle i na temat, bo są takie albumy, które po prostu mówią same za siebie.Także każdemu komu czysty, Metalowy oldschool miły stanowczo polecam!

https://www.facebook.com/whipstriker/
https://whipstriker.bandcamp.com/


niedziela, 7 kwietnia 2019

Axewitch- Pray for Metal (Axe Records 1982/ Skol Records 2019)

Mówiąc o szwedzkiej scenie i jej początkach, zwłaszcza pod kątem klasycznego Heavy Metalu, czy po prostu tych mniej ekstremalnych odmian tego grania, najczęściej wymienia się takie grupy jak Heavy Load, Candlemass, Maninnya Blade, czy Europe (pierwsze dwie płyty). Bardzo rzadko natomiast pamięta się o Gotham City, czy właśnie Axewitch. Dziś na tapetę bierzemy pierwsze nagrania tych drugich.
W 1982 roku, po wydaniu świetnie przyjętego przez fanów ciężkich brzmień oraz krytykę dema (dołączonego do niniejszego cd jako bonus), grupa atakuje scenę pierwszym profesjonalnym materiałem w postaci EP "Pray for Metal". Muzycznie Axewitch był połączeniem pierwszej, nieco surowszej, inkarnacji Heavy Metalu, łącząc wpływy Judas Priest i oraz cięższego oblicza nurtu NWOBHM z Hard Rockową przebojowością, chwytliwością UFO oraz Scorpions z końcówki lat 70-tych. Axewitch potrafili stworzyć naprawdę wciągające granie, które, powinno mieć swoje wyraźnie miejsce w historii szwedzkiego Metalu. Są jednym (bo zespół reaktywował się w 2007) z nie takich zaraz marginalnych ogniw na drodze rozwoju ekstremalnego grania w Skandynawii. Wspomniany tu EP "Pray for Metal" pierwotnie wydany został na winylu przez sam zespół w nakładzie 500 kopii w 6 różnych kolorach (!). Materiał rozszedł się bardzo szybko i podobał się na tyle, że jeszcze w tym samym roku został wznowiony przez Web Records. Ten 4-utworowy materiał położył solidny grunt po debiutancki album "The Lord of Flies", który pojawił się już w 1983. Potem zespół nagrał jeszcze dwa albumy, z czego ostatni, wiejący już glamem "Hooked on High Heels" okazał się raczej rozczarowaniem i dosyć niespodziewanym skokiem w bok w stosunku do poprzednich płyt.
W tym roku "Pray for Metal" postanowiło przypomnieć Skol Records. Ostatnim wydawcą całego katalogu Axewitch na cd było Metal For Muthas (2005). I jak to Skol ma w zwyczaju, zawsze są jakieś ciekawe bonusy (w tym przypadku jest to wspomniane demo, bo akurat materiały live zawsze najmniej mnie interesują), naprawdę dopracowana szata graficzna, trochę tzw. liner notes i dobre brzmienie. Także kto Axewitch nie zna, a lubuję się w starym, dobrym Heavy Metalu ma teraz nie lada okazję żeby uzupełnić zarówno wiedzę jak i kolekcję. Polecam!

https://www.facebook.com/skolrecords/
http://www.skolrecords.com
https://www.facebook.com/Axewitch/
http://www.axewitch.com


Crippling Madness- Ponad Zwłokami (Putrid Cult 2019)

Po niezwykle udanej Epce "Bestialski Rzeźnik", Crippling Madness powraca z kolejnym uderzeniem. Tym razem mamy już do czynienia z ich pierwszym długograjem. I jest konsekwentnie proszę Państwa. Dostajemy tą samą Thrashową nawałnicę co na Epce, ale w większej ilości. Zespół oficjalnie już sygnuje swój styl oldschoolem lat 80-tych, chaosem, agresją i bezpardonowym podejściem. Ma być krew i zniszczenie i to dostajemy. Ani chwili wytchnienia, zero kompromisów. Przez dźwięki oraz teksty "Ponad Zwłokami" przebija nie tylko stary Sodom, Kreator, Destruction, Voivod, ale też wariactwo i brutalność jakie da się słyszeć chociażby na "Deathcrush" Mayhem. Co więcej, płyta jest spójna, nie lata po zmianach klimatu i tempach jak kot z pęcherzem, mieli ten piekielny młyn sukcesywnie i równo. Fajnie wpasowują się też szarżujące, ostre solówki. Nie ma co ukrywać, że Crippling Madness ma już opracowaną na siebie formułę, własny charakter i już z powodzeniem może się w podziemiu wyróżniać. I jeszcze jedna istotna rzecz, którą muszę na temat zespołu rzec, a w której utwierdza ich debiutancki album. Crippling Madness można śmiało zaliczać do czołówki Thrashu w naszym kraju, Thrashu właściwego, tego który u swoich podstaw ma inspiracje weteranami lat 80-tych, tymi którzy stworzyli to granie i wskazali drogę. Ta muzyka po prostu musi taka być, bo w przeciwnym razie zatraca swojego ducha, swoją siłę i esencję. Żadne tam nowocześnie grające zespoły i rozwiązania niedołężnie próbujące coś wnosić do stylu, któremu takich udziwnień nie potrzeba. Prawdziwy Thrash to oldschool i żywioł, a nie tabelki z exel'a i zabiegi kosmetyczne. Crippling Madness z wyczuciem idzie tą właściwą, starą ścieżką dawnych bogów i chwała im za to. Tak wojują i tym wygrywają. Oby tak dalej!

https://www.putridcult.pl/
https://www.facebook.com/crippling.madness/


piątek, 5 kwietnia 2019

Pokolgep- Pokoli Szinjatek (Start 1987/ Skol Records 2019)

Jak dla mnie Pokolgep to duma węgierskiego Heavy Metalu, a "Pokoli Szinjatek" to ich absolutnie sztandarowe dzieło. Jak dobrze wiemy za tzw. Żelazną Kurtyną, powstawało multum autentycznie świetnych zespołów, które miały przynajmniej teoretyczną szansę zaistnieć poza granicami swojego kraju, a którym z różnych przyczyn nie było to pisane. Nie tylko nasza, czy też rosyjska scena są tego dowodem. Jedną z takich grup był własnie Pokolgep. Potencjał był ogromny, podobnie jak talent, wyczucie granej muzyki. To co zaprezentowali na niniejszym, drugim w swoim dorobku, albumie to najczystsza klasyka Metalu o silnych wpływach Judas Priest i Accept. To na inspiracjach tymi ekipami wypracowali swój własny styl i słychać to bardzo wyraźnie (miejscami koresponduje mi to gdzieś również z "Kawalerią Szatana" Turbo). "Pokoli Szinjatek" jest istną kopalnią chwytliwych, zadziornych riffów i klimatu metalowego grania lat 80-tych. W nawiązaniu do debiutanckiego "Totalis Metal", jest to materiał wyraźnie cięższy i szybszy, a przede wszystkim ma lepszą produkcję, acz wciąż zachowującą odpowiednią dawkę surowości. Mimo, że album wyszedł w 1987, to stylem i charakterem wciąż zakorzeniony był w standardach jakie trzęsły sceną w latach 1982-84. Powszechnie wiadomo, że w byłym Bloku Wschodnim to wszystko przebiegało nieco wolniej. Niemniej jednak taki stan rzeczy, nadał materiałowi Pokolgep oryginalnego, osobistego charakteru. Płyta ma niemal ten sam rodzaj uroku i znamienia swojego czasu jakim do tej pory odznaczają się pierwsze płyty naszego Turbo czy Kat, rosyjskiej Arii, czy czeskiego Citron. Śmiem twierdzić, że "Pokoli Szinjatek", mimo faktu, że nie jest tak powszechnie znaną płytą, ma szansę nigdy się nie zestarzeć i pozostać jednym z najlepszych przykładów czystego, klasycznego Metalu, na którego fundamentach rozrósł się potem cały gatunek.
W tym roku o reedycję tego krążka Pokolgep, jak i swoją drogą debiutu, pokusiło się Skol Records dowodzone przez Barta Gabriela. Całkiem szczerze i bez żadnego naciągania powiem, że płyta brzmi o wiele lepiej niż dostępne w poprzednich latach, węgierskie wznowienie z Hammer Records, a i jest znacznie lepiej wydana w aspekcie wizualnym. Z mojej strony totalna rekomendacja i szacun za świetnie odświeżony klasyk!

http://www.pokolgep.hu
https://www.facebook.com/pokolgepband/
https://www.facebook.com/skolrecords/
http://www.skolrecords.com



wtorek, 2 kwietnia 2019

Bläkken- The Ascendancy of Evil (Self-released 2019)

Całkiem nieźle sobie poczyna ten nasz Blakken. W ubiegłym roku całkiem niezłe demko, w tym mamy już EP, które to zespół wydał własnym sumptem. I co od razu trzeba zaznaczyć, to nie brzmi jak zespół który jest dopiero na początku swojej drogi. "The Ascendancy of Evil" to cholernie profesjonalna robota. Brzmi to naprawdę na poziomie, ma świetny mix, a i same kompozycje, jak i umiejętności muzyków tną i niemal przycinają do skórki. Ewidentnie nie jest to materiał z tych surowych i obskurnych, to inna półka. Jeżeli ktoś ceni sobie Death i Black Metal w którym kładzie się nacisk na klarowność, dynamizm i dobrą produkcję to już jest pierwszy powód do tego by po ten krążek sięgnąć. Muzycznie mamy tu tzw. Black/ Death Metal, a konkretnie to wpływów starego dobrego, Death Metalu takiego jak chociażby Bolt Thrower czy Asphyx (czyli ciężko, mocarnie, gruzowato), z nieco około Blackowymi naleciałościami w stylu Behemoth, Hate i tym podobnych. Warto też wspomnieć iście dismemberowskie solówki, już w pierwszym utworze "Body Farm" mam tego niezły pokaz. Klimat też jest całkiem ciekawy, mroczny, miejscami lekko rytualny, z elementami patosu. No i sporo tu Death Metalowego walca i solidnego wokalu w tym temacie. Całości dopełnia okładka mocno kojarząca się stylem i przesłaniem tego co widzieliśmy na ostatnim krążku Behemoth, czyli tematyka sacrum profanum.
Może i Blakken jakoś na dłużej mnie nie zatrzyma, bo jednak bliższe mi są wyraźniej i bardziej oldschoolowe klimaty, ale nie potrafię im odmówić talentu i świetnie wykonanej pracy. Materiał jest naprawdę solidny i dobrze rokujący. Przy dobrych wiatrach mają szansę zajść daleko. Życzę chłopakom powodzenia, no i czekam co przyniesie długograj!

https://www.facebook.com/blakken.metal/
https://blakken.bandcamp.com/album/the-ascendancy-of-evil