Albumu słucha się dosłownie jednym tchem, nie ma tu jakichkolwiek zapychaczy bez, których można by było się obyć. Jest typowy rozpędzony Motorhead w ich dobrze znanym i rozpoznawalnym stylu, ale i trochę świeżych rozwiązań, które urozmaicają całość. Mowa tu o balladzie "I Ain't No Nice Guy" zaśpiewanej razem z Ozzym (plus Slash na gitarze), mocarnym "Hellriser" z lekko odmienną niż dotąd ścierzką gitar, fajnie zagranym coverem z repertuaru Teda Nugenta "Cat Scratch Fever" oraz bluesującym "You Better Run". Z reszty kompozycji tryumfy świecą genialny "Bad Religion" z niesamowicie chwytliwym motywem, gnający, iście rock 'n' rollowy "Too Good To Be True" oraz zamykający płytę, specyficzny i marszowy jak w tytule "March or Die", gdzie Lemmy bardziej recytuje tekst niż go wyśpiewuje. Podsumowując, płytkę łyka się bez popitki i po jednym odsłuchu ma się ochotę na powtórkę z rozrywki. Moja pierwsza trójka Motorhead!
Jak wspomniałem na początku "March or Die" otworzył po części nowy rozdział w dziejach grupy. Pod koniec sesji nagraniowej na stałe do składu dołączył perkusista Mikkey Dee, co moim zdaniem będzie mieć spore znaczenia dla późniejszego brzmienia zespołu. Niestety, podczas nagrywania płyty zdążył nagrać tylko partię perkusji na "I Ain't No Nice Guy". Pozostałe ścieżki nagrane zostały gościnnie przez Tommy'egio Adridge'a (min. Whitesnake, Ozzy Osbourne). Był to też czas kiedy ostatecznie rozeszły się drogi Motorhead i Phila Taylora.
W 2014 roku doczekaliśmy się bardzo fajnego wydania "March or Die". Hear No Evil Recordings wznowiło ten album w formie 3- panelowego, laminowanego digipaka, zawierającego dodatkowe grafiki i bogaty booklet (jest co poczytać). Coś w sam raz dla kolekcjonerów i wszystkich tych którzy lubią solidne wydania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz