Thousand Swords jest w dorobku
Graveland klasykiem. Bardzo wielu fanów uznaje go za swój ulubiony
album w dorobku grupy, a na pewno darzy go szczególnym szacunkiem i
zalicza do wyjątkowych. Jest to ostatni czysto black metalowy twór
w dyskografii Graveland, ale kończy ten etap z odpowiednim hukiem.
Produkcja jest tu surowa podobnie jak przy wcześniejszej płycie i
demach, ale na tym dowcip polega, na tym opiera się cały jej
klimat. Mamy tu do czynienia z typowymi kompozycjami black metalowymi
pierwszej połowy lat 90-tych kiedy ten gatunek trzymał się
jeszcze dobrze i był czym z założenia być powinien. Zauważymy tu wpływy
starego Bathory jak i np. wczesnego Emperor, czyli jednym słowem
klasa! Album jest bardzo spójny i nie ma tu znaczących zmian
stylistyki czy tępa, całość jest równa co sprawia że ma się
wrażenie słuchania jednolitej całości a nie poszczególnych
utworów po kolei. Płyta płynie.
Warto wspomnieć że na Thousand Swords
zaczyna się w muzyce Graveland inspiracja folkiem i muzyką dawną
co jest słyszalne w konstrukcji gitarowych riffów na całej płycie.
Takie zabiegi staną się w przyszłości jedną z
charakterystycznych cech kompozycji zespołu. Ta naleciałość w
połączeniu z bardzo surowym brzmieniem daje ciekawy efekt. Ma się
wrażenie zarówno obecności czystego, black metalowego oldschoolu z
czymś bardzo świeżym, co w rezultacie jest kolejnym kompozytorskim
krokiem do przodu ale i sporym ukłonem w stronę starej szkoły.
Album obraca się wokół tematyki
przebudzenia, żeby nakłonić słuchacza do przemyśleń na tle
tożsamości kulturowej, żeby otworzyć oczy na zgubny wpływ sił
które pociągają za sznurki na których wisi nasz świat. Poruszane
są tu też tematy honoru czy heroizmu.
Szata graficzna albumu to hołd tradycyjnej formie. Czarno biała grafika, las, członkowie zespołu w typowym
bm-owym rynsztunku i corpse-paint'cie, kult musi być! Generalnie, pokazane tutaj wznowienie z No Colours jest w bardzo dużym stopniu wierne wydaniu Isengard z 1996, co bardzo się chwali. Oczywiście album ukazał się oryginalnie rok wcześniej nakładem austriackiej Lethal Records, ale zespół nie był zadowolony ani z wydania, ani ze współpracy z wydawcą. Dlatego rok później Darken wydał ten album na cd i mc pod szyldem własnego distro.
Płyta jest też jak wszystkie starsze
wydawnictwa Graveland częścią mrocznej i pięknej historii
polskiego black metalu. Na pewno jest jedną z wizytówek tamtych lat
i przekazuje to co wtedy działo się w życiu i umysłach twórców. Podsumowując jest to album o
wyjątkowej atmosferze i przesłaniu, jest też idealnym przykładem starego, black metalowego brzmienia i jednym z kamieni milowych w
dorobku Graveland. Takie płyty nie tylko warto, ale i trzeba mieć w każdej szanującej się bm-owej kolekcji!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz