Rok 1995 to w naszym kraju wciąż czas powstawania black metalowych arcydzieł naszej rodzimej sceny, Behemoth wywoływał Burzę nad Bałtykiem, a Graveland wykuwał Tysiąc Mieczy. Po dziś dzień płyty które wtedy powstawały noszą znamiona tamtych niezwykłych czasów, czasów mroku, rebelii i cienia rzuconego przez Norweską scenę na całe muzyczne podziemie. Przekazują nam klimat tamtych dni oraz szczere poświęcenie sztuce na nich nagranej. Nagrany w listopadzie 1994 roku w słynnym, gdyńskim studiu Warrior "Thorns on the Black Rose" jest bez wątpienia jedną z tych niesamowitych płyt, przynajmniej w moim mniemaniu. Nie chodziło wtedy o to by zabłysnąć muzycznym kunsztem, żeby dopracowywać nagrania (nawet specjalnie nie było jak, workami złota nikt nie dysponował, a i sprzęt nie był nie wiadomo jaki), to była sprawa wtórna, chodziło o szczerość, bezkompromisowość, autentyczną pasję i oddanie ideom black metalu. Liczyła się esencja i klimat jaki miała nieść ze sobą muzyka. North to osiągnął. Niewiele jest płyt tego rodzaju które tak na mnie podziałały. Są tu surowe, tnące niczym brzytwa riffy, które jednak niosą ze sobą garść melodyki sprawiającej że zapadają w pamięć, zaklęta jest w nich jakaś nienazwana moc i cień. Całość okraszona jest pogańskim pierwiastkiem wokół którego oscylowała już większość naszych black metalowych hord z tamtego okresu. Takich pieśni nocy jak "Purity of the Tyrants", "December Thoughts" czy zamykający płytę "In the Circle of the Kings" nie da się doświadczyć na pierwszej lepszej płycie. Jest w tym wszystkim jakaś tęsknota, czas zaklęty w dźwiękach, świadectwo ognia, który rzucał niegdyś łunę na nieboskłon.
Płyty takie jak ta wchodzą w pewien nostalgiczny wymiar, to już nie tylko muzyka, ale i historia, dla wielu zapewne masa wspomnień, które pozostaną na zawsze. Coś co jest nie do przecenienia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz