W 1992 drugim Darkthrone wydał płytę, która poniekąd zdefiniowała black metal rodzący się już jako odrębny gatunek muzyczny. Biorąc ten aspekt pod uwagę, jest to pierwsza black metalowa płyta jaka została nagrana. Album został zarejestrowany w Creative Studios, mieszczącym się w Kolbotn (Norwegia), w sierpniu 1991, tym samym studio w którym Mayhem zarejestrował swój legendarny "Deathcrush". Skoro już wspomniałem o Mayhem, ścieżka którą Darkthrone obrał na tej płycie nie była w jakikolwiek sposób podyktowana domniemanym wpływem Euronymousa (jak wspomina sam Fenriz, ich kontakt był wtedy raczej sporadyczny). To wszystko stało się bardziej naturalnie. Już w trakcie nagrywania "Soulside Journey", a nawet wcześniej, zespół zaczynał być zmęczony i zawiedziony ścieżką jaką podążał w ich mniemaniu death metal, chcieli dać sobie z tym spokój i podążyć w stronę grania inspirowanego tą cięższą i mroczniejszą stroną metalu lat 80-tych, w główniej mierze takimi grupami jak Celtic Frost, Bathory, Sodom, Sarcofago itd. Co ciekawe, kompozycjami napisanymi stricte na tą płytę są "Kathaarian Life Code" (genialne intro, jak wspomina sam Fenriz po części inspirowane twórczością Diamandy Galas), kultowy "In the Shadow of the Horns" (poza oczywistym i wszechobecnym Celtic Frost, można tu nawet usłyszeć bardzo odległe echa Motorhead) oraz "Where Cold Winds Blow". Pozostałe trzy kawałki, czyli "Paragon Belial", "A Blaze in the Northern Sky" i "The Pagan Winter" są przerobionymi, zagranymi na black metalową modłę utworami z sesji do albumu "Goatlord", z którego wydania zespół w tamtym czasie zrezygnował. Jako, że wykupiony był czas w studio na nagranie pełnej płyty taki zabieg był jak najbardziej uzasadniony. Trzeba było wypełnić miejsce na krążku, w przeciwnym razie wyszłaby z tego epka, a nie było już czasu na pisanie kolejnych, nowych utworów. Niemniej jednak nie mam im nic do zarzucenia, wyszło genialnie, z resztą jak cała płyta. Darkthrone nagrał płytkę monument, jeden z kamieni milowych black metalu. Wtedy było to coś nowego, pewnie wielu z was znana jest historia jak to Peaceville chciało ponownie miksować/nagrywać ten materiał. Byli zaszokowani brudnym, surowym brzmieniem, które ciężko im było zaakceptować. Ostatecznie wymiękli gdy zespół zagroził odejściem w szeregi Deathlike Silence. Wytwórnia nie miała wyboru, wydała płytę w takiej formie jak dostarczył ją zespół i cóż, do tej pory jest z tej decyzji zadowolona. Po nagraniach szeregi grupy opuścił Dag Nilsen, któremu bliższe było techniczne granie zorientowane na death metal, niż nowa droga, którą zespół postanowił kroczyć.
Tak oto dostaliśmy jedno z ponadczasowych arcydzieł czarnej sztuki, materiał wybitny, dzieło skończone, które okala nieopisana atmosfera. Jeżeli znajdzie się ktoś osłuchany w ekstremalnych metalowych klimatach kto tej płyty nie lubi to nie wiem, chyba nikogo i niczego nie lubi haha. Jakakolwiek rekomendacja jest tu zbyteczna. Mus znać i wielbić po grób!
Poniżej zawarłem przykładowe fotografie jubileuszowego wydania tej płyty z 2012, które posiadam w swojej kolekcji. Wydane bardzo solidnie w formie tzw. digibooka. Jest co poczytać, są archiwalne, nie publikowane wcześniej fotografie oraz dodatkowy dysk z komentarzami Fenriza do każdego z utworów. Co tu dużo mówić, Peaceville zna się na swojej robocie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz