poniedziałek, 26 listopada 2018

Gehennah- Hardrocker (Primitive Art Records 1995/ Critical Mass Recordings 2018)

Zastanawiam się czy takie płyty jak "Hardrocker" szwedów z Gehennah w ogóle można recenzować, gdyż takich materiałów nie należy rozpatrywać stricte pod kątem muzycznym, bo to czego są manifestem wykracza nieco dalej. Także tutaj zdobędę się po prostu na wspominki, refleksje, po prostu co nieco o samym zespole jak i tej płycie.
Zawsze uważałem Gehennah za zespół który jest na szczycie góry reprezentantów tego czym jest metal w tej swojej najbardziej surowej, brudnej i bezkompromisowej postaci. Za piewców "metalowego" stylu życia i bycia wypowiadającymi wojnę wszystkiemu co wymuskane, ładne i poprawne, oddanymi czcicielami pierwotnej formy Thrashu i tzw. Pierwszej Fali Black Metalu, a przede wszystkim Venom. Tak, bez Venom chyba nie byłoby Gehennah. Te dwa zespoły mają ze sobą bardzo wiele wspólnego, różnica jest tylko w iście szatańskiej otoczce słynnej trójki z Newcastle, która u Gehennah nie jest celem samym w sobie, a gdzieś tam tylko przemyka sobie w tle. Warto też wspomnieć, że na początku chłopaki planowali być cover-bandem Venom, jednak ostatecznie doszli do wniosku, że będą pisali swoje własne kawałki. Oba zespoły bardzo cenię za to, że w czasach w których przyszło im grać i wydawać swoje najsłynniejsze krążki, pokazali wszystkim wokół środkowy palec i robili swoje siejąc muzyczny (i nie tylko) zamęt i zniszczenie. Na Venom krytyka wieszała psy, Gehennah natomiast odważyła ruszyć ze swoim graniem w scenę zdominowaną przez Norweski Black Metal (którego korzenie mimo wszystko są w ich muzyce nad wyraz mocno słyszalne). Pamiętam, że gdy w czasach studenckich zasłuchiwałem się w praktycznie tylko i wyłącznie metalowy underground, to właśnie tych czterech świrów ze Szwecji było dla mnie wyznacznikiem "jakości" podziemnego grania, wzorcem po których szła dopiero cała reszta. Możecie się śmiać, ale tak właśnie było, a sentyment pozostał. Ich muzyka towarzyszyła mi w trakcie tworzenia swoich pierwszych zinów i montowania ton paczek i listów z wymian z maniakami z różnych krajów. Piękne czasy. Wracając do samego "Hardrocker". Debiut Gehennah to chyba najwścieklejszy z wydanych przez nich materiałów, swoiste przypomnienie tego wszystkiego co napędzało w pierwszych latach istnienia takie grupy jak właśnie Venom, Metallica, Sodom, Destruction, Slayer czy Bathory. Myślę, że już doskonale wiecie o co tu chodzi. Zdaje mi się, że w latach 90-tych nie było albumu, który bardziej dobitnie i ostentacyjnie wywlekł to wszystko z częściowego zapomnienia z powrotem na powierzchnię. Uważam też, że miał sporą zasługę w powstaniu w późniejszych latach całej masy podobnych mu zespołów zasilających szeregi podziemia, był jedną z iskier do ponownego sięgnięcia do oldschoolowej formy grania.
Po 20 latach od pierwszego winylowego wydania "Hardrocker" (w 1995 ukazał się tylko na cd) Critical Mass Recordings wznawia tą szaloną bestię zarówno na kompakcie jak i w kilku wersjach winylowych. Nie tylko warto tu powiedzieć, że reedycja wypada kapitalnie, ale już za sam krok i chęć wznowienia tego tytułu należą się brawa, a jakakolwiek rekomendacja jest tu zbyteczna.

https://www.facebook.com/gehennah.metal/
https://www.criticalmass.se


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz