niedziela, 7 maja 2017

Cultes Des Ghoules- Coven (Under the Sign of Garazel 2016)

Zabierałem się do tej recenzji już od jakiegoś czasu, ale zawsze coś mnie odciągało, a to brak czasu, a to weny, a to nastroju itd. W końcu jednak postanowiłem zasiąść i sumiennie naskrobać o tym dziele kilka słów, podzielić się swoimi wrażeniami.
"Coven, or Evil Ways Instead of Love" (bo tak brzmi pełny tytuł albumu) to płyta oryginalna, ambitna, ale też dosyć niełatwa w odbiorze, wymagająca. Po pierwsze dostajemy bardzo rozbudowany koncept album, całość to nic innego jak muzyczny dramat grozy trwający, uwaga, 100 minut (przez co rozbity na dwa krążki)! Zespół archaiczną angielszczyzną spisał historię przepełnioną wiedźmami, diabłami i wszechobecną aurą zła (fabuły zdradzać nie będę, kto nie słuchał będzie miał dodatkowy powód aby sięgnąć po "Coven..."), którą wspaniale okala niebagatelny black metal zakorzeniony w starej, greckiej szkole tej sztuki. Tym co jest tu najważniejsze to atmosfera. Autentycznie ma się wrażenie przeżywania diabelskiego, teatralnego przedstawienia osadzonego w bliżej nieokreślonych mrokach przeszłości (można pokusić się też o stwierdzenie, że zawarty tu black metal świetnie pasowałby do starych, czarno białych horrorów). Teksty jak i muzyka tworzą tu nierozerwalną całość i nie mogłyby egzystować osobno, to jeden lity organizm. Śmiało można powiedzieć, że dzięki temu płyta wciąga i intryguje, tylko trzeba poświęcić jej sporo czasu i uwagi.
Jedynym, moim zdaniem, zarzutem wobec "Coven..." (i nie jestem w tej opinii sam) jest jego długość. Chwali się rzecz jasna zamysł i rozmach przedsięwzięcia, ale mimo ciekawych, ociekających czernią riffów, różnych smaczków dźwiękowo-instrumentalnych i genialnego, zróżnicowanego wokalu jaki zaprezentował tu Mark of the Devil (wrzaski, szepty, krzyki, upiorne śmiechy, no pełna gama emocji), o klimacie nie wspominając, kompozycje popadają czasem w pewną rutynę generując dłużyzny. W przypadku tego typu albumu rodzi to pewną trudność w odbiorze. Trzeba robić sobie w połowie przerwę i wracać po czasie co nieco psuje rzeczony odbiór i zaciera wytworzony wcześniej nastrój. Na pierwszy odsłuch może być trudna do uchwycenia w całości, a właśnie tak powinno się jej słuchać, bez przerwy, od początku po ostatni dźwięk. Odrobinę może to ułatwić przestrzenność brzmieniowa płyty, która działa tu na korzyść.
Ostatnią już kwestią wartą paru słów jest forma wydania albumu oraz jego szata graficzna. Przyznać trzeba, że zostało to zrobione ze świetnym wyczuciem i kunsztem. Sama grafika z okładki, jaki i zawarty wewnątrz booklet ze spisanymi tekstami każdego z aktów sztuki, zachęca do sięgnięcia po ten materiał, jest swoistym preludium do tego co będzie dane nam usłyszeć. Całość jest podana w formie 2-płytowego, solidnego digibooka. No lepiej nie można było tego zrobić, także brawa dla wydawcy.
Co się tyczy podsumowania to mogę powiedzieć jedno. Jest to album niewątpliwie godny polecenia, aczkolwiek wymagający i nie każdemu od razu przypadnie do gustu. Mimo to warto dać mu szansę, a wtedy w pełni otworzy swe podwoje przed słuchaczem oferując to co w jego niszy najlepsze.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz