niedziela, 23 września 2018

Deicide- Overtures of Blasphemy (Century Media 2018)

Minęła dłuższa chwila zanim zdobyłem się na zakup najnowszej płyty Deicide. Single które poprzedzały wydawnictwo przyprawiły mnie o zdumienie. Wprawdzie nie było ani negatywne, ani jakoś mocno pozytywne, ale zastanawiałem się czy na pewno dobrze słyszę. Byłem zaskoczony bo w tym graniu objawił mi się nie tyle Deicide co... Vader! Tak! "Seal the Tomb Below" z marszu, i brzmieniem i riffem, skojarzył mi się "Prayer to the God of War". Z resztą "Ecomunicated" podobnie, też iście vaderowski, nawet i w kwestii solówek. Gdy pierwszy szok opadł, podjąłem decyzję o zgarnięciu tego krążka. Ciekawość pozostałych kawałków była silniejsza i postanowiłem nie odkładać tej płytki na potem. Pierwszy odsłuch całości i faktycznie jest jeszcze co nieco pod Vader, poza wymienionymi utworami można do tego worka spokojnie  dorzucić jeszcze "Crawled from the Shadows". Da się te elementy znaleźć i w innych kompozycjach na albumie, ale w tych trzech widać to najwyraźniej. Pozostała cześć płyty to już Deicide znany dobrze z "In the Minds of Evil" (która notabene bardzo mi się podobała). Płyta zdaje się kontynuować pomysły z poprzedniczki, kładąc nacisk na nieco większą melodyjność (nawet nie tyle w riffach co w solówkach), a chwytliwość na pewno. Ogólnie rzecz biorąc album jest bardzo przystępny dla tych którzy nie są mocnymi zwolennikami dużych dawek brutalności i agresji. Deicide od dłuższego już czasu stopniowo przyjmuje, moim zdaniem,właśnie taką dosyć przystępną formułę. To wciąż dobra muzyka, ale Ci którzy są zatwardziałymi zwolennikami pierwszych trzech klasycznych albumów grupy, raczej niczego tu dla siebie nie znajdą. Tamten ogień, jad, brutalność i muzyczne, a nie liryczne, bluźnierstwo dawno gdzieś wyparowało. Jak zestawia się w tym momencie te płyty to ktoś mógłby powiedzieć, że to dwa różne zespoły. Wtedy była to, brutalna, Death Metalowa jazda bez trzymanki, teraz miejscami opiera się to na zapożyczonych z Thrashu, bardziej nośnych strukturach, niemniej wciąż mających u podstaw to co w Metalu Śmierci niezbędne i istotne. Mimo wszystko wciąż dają radę. Notowania nie są wysokie, ale wciąż ponad kreską.
Co można powiedzieć w podsumowaniu? Jak komuś pasowała poprzednia płyta, może brać w ciemno. Ci którzy kochają stary Deicide niech raczej sobie darują, bo może szkoda nerwów, zdrowia itd.. Mi po paru przesłuchania podpasowała, tym bardziej, że miała dobry grunt po poprzedniczce. Byłem trochę zaskoczony tymi patentami które tak dobrze słychać w Vader, ale mam wrażenie, że zespół wcale nie zagapił się tu na kolegów po fachu, a zdarzyło się to raczej przypadkowo. Cóż, nie ma co się oszukiwać,  już od dawna Deicide to inna bestia i z pewnością nie tak groźna jak kiedyś, lecz wciąż potrafiąca nagrywać przynajmniej przyzwoite albumy. I tego się trzymajmy, bo o powrocie do dawnej chwały już raczej nie ma mowy.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz