niedziela, 31 grudnia 2017

Sauron- The Baltic Fog (demo 1995/ Wheelwright Productions, Witches Sabbath Records 2017)

"The Baltic Fog" Sauron to kolejny kawał historii naszego podziemia lat 90-tych. Nieco już zapomniany, odrobinę zepchnięty na margines, a uważam, że bardzo ważny i wart przypominania. "Bałtycka Mgła" nagrana została w 1995 w Zespole Szkół Elektronicznych w Radomiu, a potem wydana przez zespół na taśmie własnym sumptem. Death Metalowe początki grupy zastąpione tu zostały przez siarczysty i pełen klimatu, Pogański Black Metal. Było to zasługą fascynacji tą sztuką przez Evil'a oraz P.W. Sauron nagrał materiał, który moim zdaniem bez wstydu może być wymieniany wraz z demami takich hord jak North, Behemoth czy Graveland (chociaż nie udało im się zaistnieć tak znacząco jak wymienione zespoły). Muzykom grupy nie brakowało ani muzycznego warsztatu, ani kreatywności. "The Baltic Fog" ma to swoiste, surowe/ piwniczne brzmienie, tnące partie gitar z zapadającymi w pamięć riffami (miejscami swym charakterem przywodzące na myśl te z pierwszych płyt Darkthrone), a wszystko podparte jest solidną sekcją rytmiczną (Rzeczy odwalił to za garami kawał dobrej roboty, a i bas P.W. wali naprzód niczym buldożer). Nad tym wszystkim zawieszone są mocne i upiorne wokale P.W.. Powstał iście złowieszczy i przełomowy wtedy dla Sauron materiał, a demko zyskało znaczący odzew zwłaszcza od zagranicznej sceny. "The Baltic Fog" naznaczył ścieżkę, którą zespół, z przerwami, podąża do tej pory. Może nie był to materiał, który jakoś mocno się wyróżniał, ale słychać z jaką pasją został do życia powołany i jak unikatowa atmosfera jest na nim zawarta. Swoją drogą, Sauron jest też w tej grupie zespołów, które wprowadziły na naszą scenę pogańską tematykę. Co mogę powiedzieć więcej, będąc szczerym to uwielbiam to demo całym serduchem i wiem, że gościć będzie w odtwarzaczu jeszcze przez wiele, wiele lat. Warto je znać, warto wspominać i warto je mieć na półce!
Poniżej przedstawiam posiadane przez siebie na kasecie i winylu reedycje "The Baltic Fog" popełnione w tym roku przez należące do Evil'a Wheelwright Productions oraz Witches Sabbath Records (taśma). Zdjęcia tu zawarte i tak nie w pełni oddają to z jakim namaszczeniem i profesjonalizmem zostały te wznowienia wykonane. Po rozpakowaniu byłem pod ogromnym wrażeniem (podobnie jak przy winylach North z Heritage Records). Tak to się powinno robić proszę Państwa! Kaseta, wiadomo, tu nigdy nie ma kosmosu, ale sam fakt zrobienia jej w czarnej obudowie i z wkładką najwyższej jakości już o czym świadczy. Jak się chce to można! Sam winyl to już bajka. Dostajemy tu porządny gatefold ze zdjęciami i grafikami autorstwa Roberta A. von Rittera oraz Sirkisa (North), tłoczonym logiem i setlistą, a jako bonus dodany jest dwustronny plakat formatu A2 zawierający oba obrazy zdobiące to wydawnictwo. Po prostu klasa!

http://www.sauron.band/
http://wheelwright.productions/en/






Nokturnal Mortum- Verity (Oriana Music 2017)

Nokturnal Mortum to jeden z zespołów, który tak naprawdę nigdy nie zawiódł żadną swoją płytą, a przynajmniej mnie. Była to jedna z grup, które niegdyś wprowadzały mnie na niwy Black Metalu i do którego zawsze żywić będę spory sentyment (pamiętam jak jeszcze kiedyś na kropa.pl można było bez problemu kupić ich stare albumy, a teraz ze świecą szukać). Każde ich dzieło trzyma poziom, każde ma niesamowity klimat i dopracowane jest w najmniejszym szczególe, i zawsze tak samo inspiruje. Z wydanym w tym roku "Verity" jest dokładnie tak samo. Zespół stworzył dzieło, które śmiało można nazwać esencją ich stylu. Poprzez charakterystyczny dla nich pogańsko- folkowy Black Metal, który najlepiej oddaje tu "Wolfish Berries", przepełniony patosem "Lira", po nostalgiczny "Night of the Gods". Album trwa niespełna 75 minut (!), a zlatuje nie wiadomo kiedy. Nie ma dłużyzn, ani jednej zbędnej sekundy. Śmiem twierdzić, że to jeden z najlepszych materiałów w całym dorobku Nokturnal Mortum. Ta płyta ma zaklęte w sobie niezmierzone pokłady emocji, pogańsko/ szamańskiej aury i niesamowitych wręcz klawiszowych melodii, gitarowych riffów oraz misternie użytych instrumentów muzyki dawnej. To nie jest tylko album, to dzieło, dzieło przepełnione epickością i mistycyzmem, kawał solidnej sztuki i najwyższej wykonawczej klasy w swoim gatunku i stylu, a ich granie/ brzmienie jest nie do podrobienia. Tak wiem, pozytywy sypią się jak z worka, ale to się tej płycie najnormalniej w świecie należy. "Verity" udowadnia i zapowiada, że Nokturnal Mortum nie powiedział jeszcze ostatniego słowa i jeszcze nie raz zaserwuje nam album, który, tak jak pozostałe, zostawi słuchacza ze szczeną rozwartą do podłogi. Tej płycie jakiekolwiek polecanie nie jest potrzebne.
Kolejna sprawa to samo wydanie tego materiału. Płyty Nokturnal Mortum nigdy nie były kiepsko wydawane (no może z wyjątkiem amerykańskich, licencyjnych wersji), ale teraz to już prześcigają samych siebie w tym aspekcie. "Verity" w wersji CD wydane jest jako solidny digibook z tłoczonymi tytułami utworów i logiem. Wewnątrz opasły booklet w którym znajdziecie masę fotografii, grafik oraz wszystkie teksty w oryginale oraz angielskich tłumaczeniach. Profeska w każdym calu. To samo tyczy się podwójnego winyla, też zrobione jest to po mistrzowsku. Nic tylko brać!

http://nokturnal-mortum.com/
https://www.facebook.com/nokturnalmortumofficial/
http://musical-hall.com/
http://www.heritagerex.bigcartel.com/




piątek, 29 grudnia 2017

Whorehouse- Corporation (Defense Records 2017)

To co na swoim drugim albumie prezentuje krakowski Whorehouse to nic innego jak solidnie, z energią i wkurwem odegrany, wielobranżowy Thrash. Dlaczego wielobranżowy? Bo tak naprawdę z masą wpływów, można tu usłyszeć jakieś domieszki niemieckiej sceny, taki Destruction czy Tankard, ale także bardzo dużo z podwórka amerykańskiego. Kłania się Death Angel czy przede wszystkim Testament. Wszystko to dodatkowo zespolone świeżym podejściem do tematu. Powiem szczerze, iż byłem zdumiony jak to wszystko dobrze tu chodzi. "Corporation" to moje pierwsze zetknięcie z Whorehouse, no i jestem pozytywnie zaskoczony, i to nawet bardzo. Chłopaki łoją na równym poziome, riffy są chwytliwe i drapieżne jak na rasowy Thrash przystało. Płytka spójna i dopracowana, brzmienie cacy, także czego chcieć więcej? Ano może czegoś, ale tu już będę się trochę czepiał, co przełamało by wkradającą się odrobinę monotonię/ jednostajność kompozycji (na ale może w tym cały cymes). Taką już z końcem płyty zacząłem trochę odczuwać (a to rzecz jasna odczucie subiektywne), a udane, melodyjne solówki jakich tu niemało, nie do końca w tej kwestii pomogły. Gdyby album trwał parę minut dłużej byłby to pewien minus, a tak sprawa do przyjęcia. Zabrakło mi jakiegoś nieco innego przerywnika w tej zacnej galopadzie. Teoretycznie czymś takim mógłby być wieńczący materiał "Anguis in Herba", ale gdyby był w środku płyty i miał nieco ciekawszy, mniej pełznący riff. No, ale to taki drobiazg, który "Corporation" wcale nie umniejsza. Podsumowując, dla fanów Thrashu i przede wszystkim Thrashu, myślę, że jest to pozycja obowiązkowa jeżeli chodzi o nowości na tym polu. Wszystkim innym po prostu polecam, bo to bardzo dobry materiał, który niejednego może wciągnąć na dłużej.

https://www.facebook.com/krkareathrash/
http://www.defensemerch.com/zespoly/whorehouse/


czwartek, 28 grudnia 2017

Freezing Blood- Altar of Goat (Putrid Cult 2013/ Fallen Temple 2014)

Dziś cofam się nieco w nie tak znowu odległą przeszłość aby przybliżyć pierwsze demo naszego rodzimego Freezing Blood. Pisałem o tym zespole już wcześniej przy okazji recenzowania wydanej w tym roku epki "Baal". Mówiąc szczerze to nie mogę wyjść z pewnego podziwu co do tej poznańsko-płockiej ekipy. Niby grają sztukę totalnie już oklepaną i znaną na wskroś, ale mimo wszystko jest w tym pewna magia, coś co sprawia, że z pozoru wyeksploatowane granie brzmi świeżo i esencjonalnie. Na "Altar of Goat" słychać nie tylko z wściekłością i pasją odegrany, czarci Black/ Death metal starej szkoły, ale także schowane w tym wszystkim spore inspiracje dokonaniami Hellhammer/ Celtic Frost z najlepszych ich czasów. Może na pierwszy rzut ucha, nie jest to tak oczywiste, ale gdy wsłucha się odrobinę bardziej, to te tnące surowe riffy, zwolnienia i pewien klimat aż kipią od wpływów tych dwóch kultowych grup. I takie właśnie zagranie ze strony Freezing Blood zajebiście mi się podoba, min. to właśnie jest w ich sztuce wyjątkowe. Materiał z dema jest krótki, ale w pełni pokazuje charakter i możliwości tej hordy. Nie kombinują, nie rozdrabniają się, tylko jadą z tym koksem nie biorąc jeńców. Z niecierpliwością czekam aż grupa popełni swojego pierwszego długograja, bo będzie się działo bez dwóch zdań. Kanadyjczycy mają Blasphemy, Hiszpanie Proclamation, a Australijczycy Bestial Warlust (niestety w obu przypadkach to już czas przeszły), Finowie Archgoat, a my Freezing Blood i możemy być z tego faktu dumni!
Demo w 2013 wypuścił na taśmie Putrid Cult, a rok później na cd Fallen Temple. Z tego co się orientuję można to wciąż dorwać w obu tych formatach (poniżej posiadana przeze mnie wersja kompaktowa). Szczerze polecam!

https://freezingblood.bandcamp.com/


wtorek, 26 grudnia 2017

Formis- Chaozium (Defense Records 2017)

O sosnowieckim Formis nigdy wcześniej nie słyszałem, a co za tym idzie nie zetknąłem się z żadnym ich materiałem, a mają już na swoim koncie trzy pełne albumy. To co zespół prezentuje na wydanym w tym roku "Chaozium" to mocarnie, aczkolwiek trochę sterylnie brzmiąca mieszanka Death i Thrash metalu. Nie jest to rzecz jasna na jakiś tam minus, bo widać po tym materiale jak dużo pracy zostało w niego włożone, tu wszystko dosłownie chodzi jak w zegarku i dopracowane jest wręcz do granic możliwości. Od pierwszych dźwięków to granie przywiodło mi na myśl Vader z czasów "Impressions in Blood" oraz "Necropolis". Siedzi też w tym jakiś Blackowy, mroczny pierwiastek, bardzo dalekie echa Watain, czy Mayhem, słychać to zwłaszcza we wchodzącym po intrze "Skaven", a potem w chociażby "Silurian". Ciekawy zabieg i coś oryginalnego, co nadaje zespołowi i ich muzyce pewnej świeżości i własnego charakteru. Płyta trwa zaledwie 30 minut, ale jest to czas wykorzystany do maksimum. Powstała płyta dopracowana, spójna, z konkretnym kopem, której słuchałem z zainteresowaniem, i to bynajmniej nie raz. Może nie ma tu specjalnie niczego nowego, chociaż na ogół namiastki Black Metalowego klimatu nie doświadcza się w muzyce jaką para się Formis, to jest to naprawdę solidne grańsko na bardzo dobrym poziomie i potrafi zatrzymać słuchacza na dłuższą chwilę niż tylko jeden odsłuch. Na koniec dodam jeszcze, że "Chaozium" sprawiło, że naprawdę z chęcią sięgnę po dwa poprzednie albumy zespołu. Myślę, że jest to oczywista rekomendacja. Warto się z tym krążkiem zapoznać i to bez dwóch zdań.

http://www.formismetal.pl/
https://www.facebook.com/formismetal
https://formis.bandcamp.com/
http://www.defensemerch.com/


niedziela, 24 grudnia 2017

Emperor- IX Equilibrium (Candlelight Records 1999)

Nagrany pod koniec 1998, a wydany na początku 1999 "IX Equilibrium" to chyba najbardziej wyjątkowe dzieło tej grupy. Od lat stoi w cieniu wybitnych "In the Nightside Eclipse" oraz "Anthems to the Welkin at Dusk", a myślę, że to właśnie ta płyta jest swoistą kropką nad "i" w stwierdzeniu jak wielkim zespołem był i wciąż jest Emperor. W pewnym sensie Ihashn, Samoth i Trym nagrali album chyba najbardziej bogaty i zróżnicowany w swoim ówczesnym dorobku. Mamy tu nie tylko Black Metalową furię i symfoniczny patos tak dla ich sztuki charakterystyczny i przewijający się z różnym natężeniem przez całą płytę (najlepsze przykłady to "Curse You All Man", "Decrystallizing Reason" oraz "The Source of Icon E"), ale także całe mnóstwo drobnych kompozycyjnych smaczków. Mam tu na myśli nasiąknięty nieco Heavy Metalową estetyką "Sworn", noszący znamiona Bathory (z czasów "Under the Sign of the Black Mark) "Warriors of Modern Death", w którym odzywa się też dokładnie ten sam dzwon co w "For Whom the Bell Tolls" Metallici, oraz zwieńczony akustykami ala King Diamond i wczesny Ulver "Of Blindness and Subsequent Seers". Apropos Kinga Diamonda, to w kilku momentach płyty można usłyszeć Ihsahna wspinającego się na podobne rejestry co Król, i trzeba powiedzieć, że wychodzi mu to świetnie. Mówiąc krótko, nie sposób się tu nudzić, album chłonie się z wypiekami od początku do końca.
Pomimo naprawdę dobrych opinii i recenzji, jakie ta płyta otrzymywała, stale mam wrażenie, że "IX Equilibrium" traktowane jest nieco po macoszemu i odrobinę spychane na bok, a kompletnie na to nie zasługuje. To tutaj zespół pokazał swoją niesamowitą wręcz kreatywność, rozwój oraz elastyczność w obrębie swojego własnego, wypracowanego stylu. Jest to dzieło skończone i siedzące na swym własnym tronie. Gdyby jeszcze czymś miał nas uraczyć Emperor zanim ostatecznie zakończą jakiekolwiek granie, to życzyłbym sobie mocno, aby był to materiał na miarę właśnie "IX Equilibrium".


czwartek, 21 grudnia 2017

Graveland- The Celtic Winter (Melissa Productions 1994/ Warheart Records 2013)

Ten mini-album/ to demo (bo różnie jest "The Celtic Winter" określany) jest swoistym pomostem pomiędzy In the Glare of Burning Churches, a albumem Carpathian Wolves, tworząc z nimi swoistą black metalową trylogię w dorobku Graveland. Na tle wspomnianych tytułów wyróżnia je dosyć uwypuklona obecność klawiszowego tła które nadaje temu wydawnictwu niesamowitej atmosfery i głębi. Bardzo wyraźny jest też progres twórczy w stosunku do poprzednich materiałów. Właściwie można by The Celtic Winter potraktować właśnie jako EP, a nie damo, albo wręcz album. Moim absolutnym faworytem wśród utworów tu zawartych jest "Gates to the Kingdom of Darkness" (intro/ prolog z tej kompozycji to jedno z najlepszych, jeżeli nie najlepsze, dzieło w tej materii jakie dane mi było usłyszeć), magia i mistyczna aura jaką emanuje ten utwór to jakieś wyższe wtajemniczenie. To był pierwszy kawałek Graveland jaki kiedykolwiek usłyszałem i mocno wrył mi się w pamięć, zwłaszcza jego intro i główny motyw. Zaraz za nim mogę wymienić "The Night of Fullmoon", który znany jest już z poprzedniej demówki. Tutaj nagrany jest ponownie i w nieco lepszej jakości co znacznie podbija jego walory i odbiór. Wydawnictwo to zapisało się też w wydawniczej historii będąc pierwszym krążkiem wypuszczonym przez No Colours Records, ale niestety tylko w formie 3 utworowego cd. "The Celtic Winter" jest bardzo bardzo charakterystycznym, wręcz wyjątkowym materiałem zarówno pod względem brzmienia jak i atmosfery, którą tworzy w trakcie słuchania. Co tu dużo mówić, czuć tutaj spore pokłady emocji i przełożenia esencji gatunku na kompozycje. Minusem, ale takim mocno naciąganym, może być fakt iż, podobnie jak w przypadku Carpathian Wolves, za szybko się kończy i pozostawia pewien niedosyt. Ale cóż, przecież zawsze można odpalić od nowa i raz jeszcze przeżyć to obłędne misterium nocy.
Powinienem jeszcze wspomnieć o sentymentalnym i, ponowie, historycznym znaczeniu tego materiału dla sceny i ludzi którzy wtedy byli jej częścią, ale robiłem to w przypadku recenzji "In the Glare of Burning Churches" oraz chociażby długograja "Thousand Swords", więc nie chcę się już powtarzać, bo doskonale wiecie o co chodzi. To nie są tylko nagrania, to wspomnienia i ogromny sentyment. Same fotografie z bookletów wersji kasetowej jak i kompaktowej emanują niezwykłą aurą.Dla fanów dawnego BM i jak i Graveland pozycja nie do pominięcia!
Poniżej reedycja "The Celtic Winter" popełniona w ostatnich latach przez Warheart Records. Pisałem już o ich wznowieniach nie raz, także znacie moją opinię w tej kwestii.




niedziela, 17 grudnia 2017

Sacrilegium- Sleeptime (Pagan Records 1994, Witching Hour 2015)

Kolejna porcja historii polskiego podziemia BM z udziałem Sacrilegium. Pewien jestem, że "Sleeptime" jest znany większości z was i z pozoru wałkowanie tego materiału nie jest niezbędne, ale uważam, że takie wydawnictwa należy wciąż przypominać, aby nie zagubiły się gdzieś w mrokach dziejów, żeby młodsze pokolenia metalowych maniaków mogły je poznać i łyknąć nieco tej historii, materiałów od których poniekąd wszystko się na naszej scenie rozpędziło. Bardzo dobrym pretekstem są reedycje tych wydawnictw, jak ma to miejsce obecnie.
"Sleeptime" (1994) to pierwszy oficjalny materiał Sacrilegium nagrany w słynnym, trójmiejskim Warrior Studio z Krzysztofem Maszotą za konsoletą. To co zaserwował tutaj zespół to misterna, surowa i siarczysta mieszanka Pogańskiego Black Metalu (tak na marginesie, rytualne intro z bębnami i wyciem wilków to czysty obłęd). Coś jakby ówczesny Behemoth, Graveland oraz Darkthrone okraszone świetnym klimatem i tym unikatowym oraz charakterystycznym wtedy dla naszej sceny BM pogańskim pierwiastkiem. Tutaj Sacrilegium stawia swoje pierwsze kroki w Black Metalową sztukę, której zwieńczeniem będzie później "Wicher". Technika jeszcze kuleje, do doskonałości daleko, ale jest w tym ta niczym nie zmącona, pierwotna magia. Tak jak w przypadku dwóch wymienionych wyżej zespołów naszej sceny, te nagrania są znamieniem tamtych czasów, to przede wszystkim rejestracja pasji, idei i zaangażowania jakie wtedy towarzyszyły zespołom z podziemia. Obecnie ciężko o nagrania z takim ładunkiem emocji i klimatu, także polecanie/ rekomendacje uważam za zbyteczne.
W poniższej reedycji wypuszczonej przez Witching Hour jako bonus dostajemy rehearsal oraz nagrania live z 1993 roku, też kolejny kawał historii zespołu. Brzmi to obskurnie, jakość nie jest najlepsza, ale aura i atmosfera... No bezcenna sprawa proszę Państwa! W wersji kompaktowej mamy to na oddzielnym dysku, podobnie jak w winylowej. W tym drugim przypadku jest to w postaci cd w kartoniku z oddzielną okładką. Do winyla dodany jest także spory plakat z nową grafiką albumu. Wewnątrz znajdzie się sporo archiwalnych zdjęć, poza okładką wszystko w czerni i bieli, wyszło to naprawdę solidnie i warto to mieć na półce.

https://sacrilegium.bandcamp.com/
https://www.facebook.com/SacrilegiumOfficial/




piątek, 15 grudnia 2017

Moloch Letalis- Live in Wolfsburg, Necrostuprum/ Satanic Toment- Goetes, Aragon- Executed by Gibbet (Demented Omen of Masochism 2013, 2017)

Kolejna promówka od Demented Omen of Masochism. Tym razem z nieco inną bajką niż poprzednio. Dostałem tu trzy materiały z tych najbardziej brutalnych, opętanych i bluźnierczych jakie Death i Black Metal mogą zrodzić, mianowicie: Moloch Letalis "Live in Wolfsburg", czyli piekielne misterium koncertowe od tej hordy z Wrześni (czysty obłęd i zniszczenie proszę Państwa!), split Necrostuprum/ Satanic Torment pt. "Goetes" z 2013 (nic innego jak oldschoolwy Black oraz Death metal zakorzeniony w pierwotnych i najczarniejszych odmianach tych sztuk) oraz najnowszy wyziew od Aragon czyli "Executed by Gibbet" (tu zewsząd kłaniają się takie zespoły jak Blasphemy, Archgoat czy Beherit- jednym słowem kawał brutalnego Black Metalu, który bez pardonu depcze wszelkie świętości). Wszystkie trzy taśmy zawarte na niniejszej kasecie promo to pożywka dla maniaków zapatrzonych we wspomniane wyżej grupy jak i takie akty jak Sarcofago, Mystifier, Bestial Warlust, Proclamation, Nun Slaughter czy Impiety.
W każdym z trzech przypadków jest to potężna dawka podziemnego łojenia, które nie ogląda się na nic i na nikogo, a prze w swej sztuce do przodu niczym taran będąc konsekwentną w swym stylu i brzmieniu. Rzecz jasna nie ma co się tu spodziewać niczego odkrywczego, to raczej rzeczy powtarzalne i reprezentowane przez wiele grup obecnego podziemia. Niemniej jednak to wszystko to sprawdzone recepty, przepisy, które na szczęście, najprawdopodobniej nigdy się nie zestarzeją. Mnie jakoś na dłużej to już nie zatrzymuje, mam w tego typu graniu swoich wypracowanych faworytów, ktorych się trzymam, ale wciąż niezmiennie, od czasu do czasu lubię zajrzeć sobie do podziemia i posłuchać cóż to nowego się urodziło. Ta taśma dała mi ku temu okazję i dobrze mi się tego słuchało. Jeżeli ktoś szuka pewnej stylistycznej i brzmieniowej stabilizacji osadzonej w starych, dobrych Black/ Death Metalowych klimatach to te materiały są właśnie dla niego. Chcesz konkretnego metalowego wpierdolu z piekła rodem? Proszę bardzo, te hordy zapewnią to aż z nawiązką. Także kto żyje przede wszystkim takim właśnie grańskiem niech sięga po te taśmy, zawodu być nie powinno!

https://www.facebook.com/dementedomen/
http://www.dementedomen.org/


sobota, 9 grudnia 2017

Flotsam and Jetsam- Doomsday for the Deceiver (Metal Blade Records/ Music for Nations, 1986/ 1992)

Rok 1986! Ach co to był za rok dla metalowej sztuki, zwłaszcza dla Thrashu! W Stanach swoje najpotężniejsze albumy wydały Metallica, Megadeth, Nuclear Assault, Dark Angel oraz Slayer. W Europie uderzyły ze swoimi, do dziś sztandarowymi płytami Exumer i Kreator. Thrash metal przeżywał wtedy swój złoty okres. Powstały też inne autentycznie świetne krążki, które zostały przez wspomniane potęgi nieco przyćmione, na co rzecz jasna nie zasługiwały. Można tu wymienić chociażby "Eternal Devastation" Destruction, Metal Church ze swoim "The Dark" czy chociażby debiut Flotsam and Jetsam, czyli "Doomsday for the Deceiver". To o tej ostatniej płycie będzie dziś mowa.
Zespół szerszemu gronu odbiorców znany jest przede wszystkim dzięki osobie Jasona Newsteda, który w 1987 zasilił szeregi Metallici po tragicznej śmierci Cliffa Burtona. Flotsam and Jestsam tworzyli w tamtym czasie dosyć ciekawą formę thrash metalu, nieco mniej zajadłą, mniej ekstremalną od swoich kolegów po fachu, ale moim zdaniem w niczym im nie ustępującą. Na "Doomsday for the Deceiver" ich granie wciąż mocno inspirowane jest Judas Priest, Maidenami czy tuzami speed metalu pokroju Exciter lub Agent Steel. Dodając do tego zapatrzenie w ówczesną Metallicę daje bardzo ciekawy efekt, bardzo oryginalny i dający się zapamiętać. Agresywne, rozpędzone, a jednocześnie chwytliwe riffy takich killerów jak otwierający płytę "Hammerhead", "Iron Tears" czy mój ulubiony "Desecrator" połączone z wysokimi wokalami Erica A.K. oraz wciąż mocno speed/heavy metalizującą sekcją rytmiczną to po prostu najpiękniejszy metalowy sen. Płyta pełna jest kapitalnych zagrywek, nie idzie na jedno kopyto, aż kipi pomysłami, energią i niewyobrażalną pasją. Zastanawiam się czasem co by było gdyby Jason pozostał w swojej macierzystej grupie, gdzie by to Flotsam and Jetsam zaprowadziło, był notabene jednym z kompozytorskich filarów zespołu. W każdym bądź razie ich debiutancka płyta zasługuje na to aby wymieniać ją wśród najważniejszych metalowych wydawnictw 1986 roku oraz ważniejszych thrashowych albumów jakie powstały w USA. Nie ma co do tego najmniejszych wątpliwości. To bardzo dojrzałe i kompletne dzieło. Mnogość inspiracji na niej zawartych i sposób ich wykorzystania to najlepszy na to dowód. Na zakończenie dodam, że własnie ten album wypchnął dwójkę brytyjskiego Sabbat z mojej prywatnej thrashowej, pierwszej trójki. Ta płytka chyba nigdy mi się nie znudzi. Każdemu kto nie zna polecam po tysiąckroć!


piątek, 8 grudnia 2017

Cadaveric Possession- Sanctity Collapsed/ Rot- Kingdom of Antigod Sodomy (Demented Omen of Masochism 2017)

Dziś przedstawię wam jedną z dwóch nadesłanych mi taśm "dwa w jednym", które dotarły do mnie z Demonted Omen of Masochism (tak właśnie słało się niegdyś promo, a w podziemiu śle się do tej pory). Na pierwszy ogień idzie Cadaveric Possession z materiałem "Sanctity Collapsed" oraz Rot z "Kingdom of Antigod Sodomy". Pierwszy z nich to, co tu dużo mówić, brudny i siermiężny oldschool. Szatan, ćwieki i kult. Grańsko mocno siedzące w klimatach Hellhammer, starego Bathory, Sarcofago, Possessed i tym podobnych. No i poza konkretnym ciosem w pysk i uszy dostajemy też bardzo fajny, mistyczny, zatęchły klimat. Coś jakby zespół grał w jakimś przestrzennym lochu który jednocześnie zasklepia dźwięk i daje swoiste wrażenie studni, w tym przypadku efekt kapitalny. No i co ważne, nad całym tym materiałem siedzi ten motorheadowski luz i feeling, który nadaje całości  pewnej rock n' rollowej chwytliwości. Sporo mamy już takiego grania na scenie, ale tego typu łojenia, jeżeli dobrze zagrane, na dobrą sprawę nigdy nie jest za wiele i raczej zawsze się obroni.
Co się tyczy Rot, to trochę podobna bajka, chociaż odrobinę bardziej rozpędzona niż Cadaveric Possession. Niemniej jednak to ta sama szkoła chaosu, bluźnierstwa i obalania wszelakich świętości okraszona rn'r-owym luzactwem. Swoją drogą taśmę zgrano mi z wyczuciem, bo te zespoły to dwie bratnie, czarne dusze.
Obie grupy to nic innego jak totalne podziemie, które ma głęboko wywalone na jakiekolwiek poprawności, tendencje i trendy, jadą z tym koksem równo i nie oglądają się na boki, nie dumają co, z czym i jak, byle do przodu i z pasją. I w tym oto szaleństwie jest reguła, z resztą jak dobrze wiecie nie od dziś. Nie powaliły mnie te nagrania, zachwytów nie będzie, ale jedno mogę powiedzieć z pewnością. To po prostu bardzo dobre materiały, które znajdą swoich zwolenników bez najmniejszego problemu. Także kto lubuje się w death/black metalowej miksturze z domieszką thrashu i wspomnianego, unoszącego się nad tym wszystkim ducha Motorhead może śmiało po niniejsze taśmy sięgać.

https://www.facebook.com/dementedomen/
http://www.dementedomen.org/


czwartek, 7 grudnia 2017

Destruction- Thrash Anthems II (Nuclear Blast 2017)

Kolejna z dosyć modnych ostatnimi czasy płyt w stylu przypominamy/ odgrzewamy/ nagrywamy ponownie. Wiadomo jak z tego typu przedsięwzięciami jest, chyba nawet zdarzyło mi się przy jakiś tam okazjach nie raz o tym wspomnieć. Można to zrobić z energią, pasją, nostalgią i faktycznie stworzyć fajną retrospekcję dawnych dziejów, a przy okazji pokazać jakby teraz zabrzmiały dawne klasyki, tchnąć w nie nową jakość. Można też zrobić to jako coś na poczekaniu, trochę na odpierdol, żeby zapełnić lukę powstałą z braku weny lub najprościej mówiąc nabić czymś kabzę. "Thrash Anthems II"  Destruction to niewątpliwie pierwszy przykład. Już w 2006 popełnili taką właśnie płytkę, a w tym roku mamy jej kontynuację. Poprzedniczka była naprawdę dobra, ale "II" bije ją na głowę. Zespół pokazał jak wciąż kapitalnie, pomimo ponad 30 lat na scenie, potrafią zagrać kawałki z lat swojej chwały, wciąż z energią i ogniem, tak jak kiedyś, tylko w nowej odsłonie. Wiadomo, tak zupełnie czasu się nie cofnie. Do sięgnięcia po płytę nakłonił mnie tzw. teaser tego wydawnictwa. Wystarczył zawarty tam fragment "Black Mass" z kultowej epki "Sentence of Death", abym nie miał już wątpliwości, że warto. Płyta dotarła, wylądowała w odtwarzaczu, i żeby uniknąć już wypełniaczy w stylu różnych achów i ochów, najnormalniej w świecie w pełni mnie usatysfakcjonowała.
Dostałem dokładnie to czego się spodziewałem, ni mniej- ni więcej, oczekiwania zostały spełnione. Niby brzmienie już nie to co wtedy i czas nie ten, ale Destruction zagrali te kawałki w taki sposób, że ma się wrażenie, iż cofnęli się duchem do owych dni, że pojawiła się w nich ta sama iskra, która pchnęła ich w tamtym czasie do grania. Iskra która, wciąż w pewnym stopniu towarzyszy im do dziś. Na tym krążku znów rozpalił się z niej tamten dawny ogień. Wydawnictw tego typu, niosących takie emocje może być więcej, nie mam nic przeciwko, bo właśnie o to powinno w nich chodzić. Tak jeszcze na marginesie wspomnę o bardzo trafionym koncepcie apropo tej płyty. Podobnie jak to miało miejsce w przypadku "Thrash Anthems I" obok tekstów pojawia się mnóstwo memorabiliów z okresu od dema "Bestial Invasion of Hell" po "Cracked Brain", także nostalgiczny double strike!. Podsumowując, tak to się powinno robić Proszę Państwa!


niedziela, 3 grudnia 2017

"Kiedy byliśmy nastolatkami twórczość Kata była dla nas kluczowa (...)"- wywiad z Beldarohem (Besatt, Det Gamle Besatt)

1. Witaj Beldaroh! Tak na sam początek chciałbym żebyśmy przenieśli się nieco w czasie do początków Besatt. Jesteście na scenie już chyba od 1991, opowiedz po krótce jak to wszystko się zaczęło, jak powstał zespół i co was pchnęło do ścieżkę Black Metalowej sztuki.

Witaj, wszystko zaczęło się w 1991 roku kiedy to jako grupa nastolatków zafascynowana satanizmem i zespołami jak Venom, Samael czy Celtic Frost postanowiliśmy założyć zespół. W tamtych czasach zdobycie sprzętu do grania było już wyzwaniem tym bardziej że nie śmierdzieliśmy groszem a tanie wina też lubiliśmy. Po jakimś czasie wyrzeczeń i determinacji zaczęliśmy grać nasz prymitywny satanistyczny metal. Jeżeli chodzi o Black Metal to odkryliśmy go dość późno, bo gdzieś na przełomie 1993/94. Wtedy to usłyszeliśmy o Gorgoroth, Immortal, Satyricon, no i Mayhem. Norweska scena pochłonęła nas bez reszty. Wtedy też zaczęliśmy muzycznie wzorować się na norweskim graniu i image'u.

2. Jednym z waszych sztandarowych albumów jest po dziś dzień "Hail Lucifer". Jak wspominasz tamten czas i pracę nad tą płytą? Wydaje się, że sporą inspiracją była wtedy dla was twórczość Gorgoroth. Podobne brzmienia dostrzegam także w przypadku "Triumph of Antichrist", chociaż już o nieco innym zabarwieniu. Jest w tym odrobina prawdy?

"Hail Lucifer" to nasza płyta która okazała się dla nas przełomową. W 1997 po nagraniu "In Nomine Satanas" rozstaliśmy się z naszym jednym gitarzystą, a drugi został wciągnięty do odbycia obowiązkowej służby wojskowej. Jak by tego było mało ukradziono nam cały sprzęt i straciliśmy salę prób. Zostałem tylko ja basista i Fulmineus perkusista bez sali i bez sprzętu. Przez ponad rok u mnie w domu razem z Fulmineusem tworzyliśmy nowe utwory i zbieraliśmy kasę na nowy sprzęt. Po odbyciu służby wojskowej Creon wrócił w nasze szeregi i materiał mieliśmy w 90% gotowy, wystarczyło go ograć i doszlifować. W 1999 nagraliśmy ten przełomowy nasz materiał który ukazał się poza granicami polski i został bardzo dobrze przyjęty. Ja byłem wielkim fanatykiem Gorgoroth co może być słyszalne w riffach i brzmieniu na pierwszych płytach Besatt.

3. Na "Triumph of Antichrist" pokusiliście się o cover klasyka Kat "Czarne Zastępy". Jak ważni są dla Ciebie nasi rodzimi prekursorzy diabelskiego grania? Z tego co pamiętam w wywiadach wspominałeś coś o istotnym wpływie Kat na twórczość Besatt. Jakie inne zespoły odcisnęły swoje piętno na Twojej twórczości?

Kiedy byliśmy nastolatkami twórczość Kata była dla nas kluczowa. Teksty Romana były dla nas niczym biblia i oczywiście znaliśmy je na pamięć wyśpiewując niejednokrotnie podczas ognisk i innych imprez. W tamtych czasach to właśnie te liryki ukształtowały nasz pierwotny światopogląd więc nagranie covera było niemalże obowiązkowe. Inne zespoły które miały na mnie wpływ to WASP, Slayer, Venom zespoły w których zajebista muzyka szła w parze z diabelskim wizerunkiem.

4. Nie byłbym sobą gdybym nie zapytał o coś w temacie albumu "Sacrifice for Satan". To dzięki tej płytce po raz pierwszy zetknąłem się z Besatt. Po bardzo siarczystych i surowych, pierwszych trzech albumach, ten zdaje się być krokiem w bardziej dopracowane, jak dla mnie potężniejsze brzmienie i nieco mniej karkołomne kompozycje. W wywiadzie z Dayalem Pattersonem niezbyt pochlebnie oceniłeś to dzieło z perspektywy czasu. Możesz podzielić się jakimiś refleksjami, wspominkami dotyczącymi tego albumu?

"Sacrifice for Satan" jest albumem jak słusznie zauważyłeś bardziej dopracowanym kompozycyjnie od swoich poprzedników i na tej płycie chciałem uzyskać mocniejsze i pełniejsze brzmienie dlatego też nagraliśmy po pięć i więcej gitar które nałożyliśmy na siebie. Nie wiem w czym tkwił problem, może w złej kompresji. W każdym razie finalnie mam wrażenie że brzmienie jest zbyt mocno zbasowane, przesterowane. Gdybym mógł wrócić czas to nagrałbym tylko dwie gitary brzmiało by to surowo, ale bardziej dla mnie przyswajalnie. Kompozycyjnie jestem jak najbardziej zadowolony z tego albumu ale zachciało mi się kombinować z brzmieniem i wyszło jak wyszło....

5. Kontynuując jeszcze przez moment temat "Sacrifice for Satan", jak doszło do tego, że zaprosiliście do gościnnego udziału Romana Kostrzewskiego? Kto wyszedł z tym pomysłem i jak przebiegła wasza współpraca?

Gdzieś w 2003 roku po kilkuletnim niebycie Kata gruchnęła wiadomość że zespół się reaktywował i powrót rozpoczyna serią koncertów po Polsce. Wybrałem się na Gliwicki koncert z tej trasy i zobaczyłem Romana na scenie w koszulce Besatt. To było piękne uczucie widzieć swojego mentora w koszulce swojego zespołu i to właśnie wtedy przyszedł mi do głowy pomysł, że może Roman zgodzi się zaśpiewać gościnnie w Besatt. Skontaktowałem się z nim i powiedział że nie ma problemu tylko muszę mu podrzucić tekst, muzę itp. Mój dobry znajomy napisał i nagrał organy kościelne, drugi znajomy okultysta wynalazł gdzieś średniowieczną modlitwę wywołującą Szatana po łacinie a Roman dokończył dzieło. Nie ukrywam gdy pierwszy raz słuchałem u Romana w domu finalny efekt „Gloria Causa Satani” miałem ciarki na plecach.

6. Wraz z koncepcyjnym "Demonicon" zmienił się radykalnie skład zespołu i wydaje mi się, że i wasza sztuka zauważalnie ewoluowała. Masz jakieś konkretne wspomnienia z nagrywania tego krążka? Co spowodowało, że rozstałeś się wtedy z muzykami którzy poniekąd towarzyszyli Ci od wielu lat, zwłaszcza Fulmineusem, osobą obecną w Besatt od czasów "Czarciego Majestatu? Czy sprawiło Ci problem przejęcie roli wokalisty?

Jak sam zauważałeś na "Demonicon" nasza muzyka ewoluowała i stała się bardziej techniczna. Fulmineusowi nie podobała się ta ewolucja i postanowił opuścić zespół. Ja przejąłem rolę wokalisty, ale nie było to jakimś większym problemem bo już na wcześniejszych wydawnictwach nagrywałem też wokale i na koncertach graliśmy na dwa wokale. "Demonicon" zdecydowaliśmy się nagrać w Hertz studio i uważam że był to trafiony wybór. W tamtym czasie byliśmy zachwyceni profesjonalizmem jaki tam zastaliśmy i brzmieniem jakie udało nam się uzyskać. Do tej pory pełne albumy nagrywamy właśnie w Hertzu.

7. W ostatnich latach powołany został do życia Det Gamle Besatt, którego skład na początku lat 90-tych uformował Besatt. Co sprawiło, że ponownie połączyłeś siły z Weronisem i Dertalisem pod takim właśnie szyldem i jakie macie plany na przyszłość? Wiem, że koncertujecie, a i macie już na koncie dwa pełne albumy.

Na dwudziestolecie Besatt wydaliśmy trzypłytowy CD "Unholy Trynity" i na tym wydawnictwie znalazł się także pierwszy utwór Besatt który zrobiliśmy "Ares". Postanowiłem nagrać go na nowo w pierwotnym składzie na co Weronis i Deltaris się zgodzili. Po nagraniu tego utworu okazało się że dobrze nam się razem współpracuje i zrobiliśmy kolejny utwór i potem kolejny tak że mamy w tej chwili nagrane jedno MCD dwie płyty i zagranych kilka koncertów. Na razie pracujemy nad kolejną płytą i cały czas czekamy na kolejne propozycje koncertowe. Det Gamle Besatt muzycznie hołduje starej szkole metalu pokroju Venom, Celtic Frost, Samael czy stary Kat.

8. Teraz trochę w temacie ostatnich zdarzeń. Nie powiem, wasza ostatnia płyta po prostu ścięła mnie z nóg. Kompozycje są mocarne, świetnie wybrzmiewające, z niebagatelną atmosferą, śmiem twierdzić, że to wasze najlepsze dzieło. Co było inspiracją podczas procesu tworzenia tego albumu, jakie jest Twoje zdanie o efekcie końcowym, jesteś zadowolony z "Anticross"?

Ja jestem bardzo zadowolony z tego albumu i duża w tym zasługa chłopaków z kapeli. Wiesz przez ostanie kilka płyt kładłem duży nacisk na techniczny aspekt w utworach a tym razem namówili mnie żeby sobie odpuścić i zrobić płytę która nam po prostu wyjdzie bez szukania technicznych riffów. Jak słychać materiał dzięki temu zyskał dużo klimatu i diabelską atmosferę, jest to 100% satanistyczny Black Metal do tego okraszony potężnym brzmieniem z Hertz studio. Mam nadzieję, że maniacy docenią ten album, zresztą już jest bardzo pozytywny odzew z całego świata.

9. Okładkę do wspomnianej w poprzednim pytaniu płyty przygotował Marcelo Vasco, odpowiedzialny min. za artworki wydawnictw Slayer, Borknagar czy Ragnarok. Wyszła naprawdę przednio. Dlaczego wybór padł akurat na Marcelo, mieliście jeszcze jakieś inne opcje?

Marcelo moim zdaniem robi fantastyczne okładki, to znajomy naszego wydawcy z Mutilation rekords i to on po raz pierwszy pokazał mi jego prace. Pierwszą okładkę jaką dla nas zrobił to do płyty „Tempus Apocalypsis” i współpraca okazała się bardzo owocna, ja mu powiedziałem tytuł płyty i moje sugestie a on po kilku poprawkach miał gotową sztukę dla nas. Nie inaczej było przy ostatniej płycie ”Anticross”, to naprawdę była szybka i owocna współpraca. Myślę, że w przyszłości też będę z nim współpracował, bo efekt końcowy jego prac jest naprawdę piorunujący i jak zauważyłeś dużo zespołów z najwyższej półki korzysta z jego usług.

10. Właśnie wróciliście z Ameryki Południowej, a nie tak dawno z koncertowania w Japonii. Opowiedz trochę jak było w obu miejscach, jakie mieliście przyjęcie, w Japonii byliście chyba po raz pierwszy, czy się mylę? Czy planujecie jakieś sztuki u nas po Nowym Roku?

Kolumbia i Japonia to dwa oddzielne światy całkowicie inne od siebie i widzieć i porównać je w tak krótkim czasie to też ciekawe doświadczenie. W Japonii byliśmy pierwszy raz, dopiero teraz zaczynamy wchodzić na tamten rynek i nie jesteśmy tam jakoś szczególnie popularni więc koncerty odbywały się w mniejszych klubach mimo wszystko publiczność dopisała i reagowała dość entuzjastycznie. Oni są trochę inni, cały czas są serdeczni i bardzo pomocni, idealnie punktualni i wyglądają też inaczej, ich ubiór i fryzury daleko odbiegają od standardów przyjętych w europejskim Black Metalu. Japonia to dla nas było kompletnym nowium. Kolumbia to natomiast metalowa dzicz! Byliśmy tam drugi raz i tej dziczy się spodziewaliśmy i na taką dzicz liczyliśmy. Tutaj nikt specjalnie czasem się nie przejmuje, niekiedy nawet na plakatach nie ma godziny rozpoczęcia koncertu po prostu jak już zejdzie się odpowiednia ilość osób koncert się zaczyna, a reszta ludzi dochodzi w międzyczasie. Natomiast i wygląd i to co robią pod sceną to jest istne piekło! Na Amerykę południową można zawsze liczyć i mamy kolejne rozmowy o powrocie tam na koncerty. Oczywiście chciałbym też grać w Polsce i mam nadzieję, że w 2018 roku coś tutaj pogramy.

11. Ostatni pytanie, jeszcze w kwestii koncertów. Czy zanosi się może na jakieś wznowienie waszego dvd "Black Cult of Evil? To była kapitalna i pełna klimatu sztuka, no i notabene nagrana właśnie podczas jednej z tras po Ameryce Południowej.

Na razie nie myślę o wznowieniu tego DVD, od tamtego czasu minęło dziesięć lat. Nagraliśmy kolejne płyty i zmienił się skład zespołu tak więc planuję na 2018 roku nagrać drugie oficjalne DVD. Myślę że to będzie dużo lepsze rozwiązanie niż wznowienie „Black Cult of Evil”. Rozmowy na ten temat są już mocno zaawansowane i mam nadzieję, że wszystko się uda.

12. Myślę, że to by było na tyle. Dzięki ogromne za ten krótki wywiad i za poświęcony nań czas, że miałeś ochotę powspominać trochę dawne dzieje, a i podzielić się tym co ostatnio działo się w obozie Besatt. Ostanie słowa pozostawiam Tobie! Pozdrawiam! 666!

Ja również dziękuję za wywiad i standardowo: Hail Lucifer Forever!!!!



rozmawiał: Przemysław Bukowski

sobota, 2 grudnia 2017

Running Wild- Black Hand Inn (Noise Records 1994/ 2017)

"Black Hand Inn" jest bez wątpienia jednym z najbardziej intrygujących punktów w dyskografii Running Wild. Kasparek zalicza ów krążek do największych osiągnięć grupy, a mimo to w tamtym czasie, ku rozczarowaniu zespołu jak i wytwórni, okazał się najgorzej sprzedającą się płytą w ich dorobku. Dopiero po latach została ona w pełni doceniona przez fanów. "Black Hand Inn" otwierał poniekąd kolejny rozdział w twórczości Running Wild, nastąpiła tu następna zauważalna zmiana nie tylko w brzmieniu, ale i samych kompozycjach. Położony został jeszcze większy nacisk na dynamizm oraz chwytliwość- pewną charakterystyczną motorykę, zwłaszcza jeżeli chodzi o sekcję rytmiczną. W takich utworach jak "Black Hand Inn", The Privateer" czy "The Phantom of Black Hand Hill" słychać to najlepiej. Tak jak za czasów Jensa Beckera, bas wygrywał swoje własne, złożone linie, tak tutaj, w rękach Thomasa Smuszyńskiego nastawiony jest bardziej na podbijanie partii gitar i galopadę razem z perkusją. Pamiętam jak przy pierwszym zetknięciu z tym albumem nie mogłem przywyknąć to pewnego swoistego "dudnienia" tych kawałków. Kolejnym krokiem, który wyróżniał to dzieło był jego koncepcyjny charakter jeżeli chodzi o teksty. Każdy z nich jest odrębną historią pochodzącą z przeszłości, teraźniejszości czy też przyszłości, którą pod dachem "Tawerny pod Czarną Ręką" opowiada stary, piracki kapitan. Pomysł bardzo ciekawy i w pełni się obronił. Wspomniałem też wcześniej o brzmieniu. Jest dosyć sterylne i bardzo dopracowane. Stało się tak za sprawą skorzystania z nowinki jaką były wtedy Pro Tools. Zespół nagrywał przy pomocy najnowszego dostępnego im sprzętu i sprawił iż "Black Hand Inn" stał się najdroższą płytą, jaką przyszło im kiedykolwiek wydać.
Kolejna sprawa o której watro wspomnieć omawiając ten album to wieńczący ją utwór "Genesis (The Making and the Fall of Man), najdłuższa (ponad 15 minut) i najbardziej złożona kompozycja w historii Running Wild. Jak na ich twórczość bardzo eksperymentalna i najdłużej powstająca (z przerwami 18 miesięcy).Był to jak najbardziej odważny i bez wątpienia ambitny krok, ale mam wrażenie, że przeładował płytę i stanął swym rozmachem w drobnym kontraście do reszty albumu. Może lepiej by się sprawdził jako np. oddzielna, limitowana epka "dla chętnych"? Cóż, tego nigdy się już nie dowiemy. Mimo to, i tak można powiedzieć, że "Black Hand Inn" charakteryzuje niesamowita spójność, zarówno muzyczna, tekstowa, jak i graficzna. No właśnie, okładka. Praca Andreasa Marshalla precyzyjnie odzwierciedla to co na tym wydawnictwie zawarł zespół. Mamy tu nie tylko snującego opowieści kapitana, ale też personifikację wspomnianej rozpiętości czasowej opowiadań poprzez przedstawienie Rolfa z jego lat dzieciństwa, czasu kiedy nagrywana była płyta, oraz domniemanego okresu starości (rzeczony kapitan). Strzał w dziesiątkę!
Podsumowując, mimo faktu, że rzeczony album nie zalicza się do mojej ścisłej czołówki RW, to bardzo go lubię, a jeszcze bardziej szanuję za oryginalność i niesamowity wkład pracy jaki został w niego włożony. Dzięki temu jest wyraźnym, jaśniejącym punktem na mapie materiałów jakie stworzył przez lata zespół.
Poniżej tegoroczna reedycja "Black Hand Inn" wydana przez Nosie. Nie będę kolejny raz wypowiadał się w tym temacie, bo co było do napisania zostało już napisane. Dodam tylko, że powinni byli to wydać w takiej formie jak zostało to zrobione w chociażby w przypadku Celtic Frost. Te płyty w pełni na to zasługują!


środa, 22 listopada 2017

Graveland- Immortal Pride (No Colours Records 1998/ Warheart Records 2017)

Immortal Pride to chyba najbardziej „inny” album w całym dorobku Graveland. Nie chodzi tu tylko o samą muzykę, ale i o strukturę płyty- tylko dwa utwory główne, ale za to bardzo rozbudowane i długie intro i outro wiążące całość. Jest to też pierwszy album na którym tak rozwinięta jest warstwa symfoniczna o takiej głębi i kolorycie. Nadal są tu obecne pagan black metalowe riffy, ale to klawisze i symfoniczne tło grają na tym albumie pierwsze skrzypce. Podczas słuchania od razu narzuca się skojarzenie z albumami Bathory- Hammerheart oraz Twilight of the Gods, wpływy tych dwóch majstersztyków Quorthona są aż nadto oczywiste, zwłaszcza ten epicki sznyt, który bije od Immortal Pride na odległość. Album nie jest w żadnym wypadku kopią albumów Bathory, były one tylko inspiracją, Darken nadał tej płycie charakterystycznego brzmienia które spotyka się tylko u zespołów z Polski, Ukrainy czy Rosji. Jest bez wątpienia oryginalny.
Kolejnym aspektem który charakteryzuje tę płytę jest następna inspiracja. Tym razem po raz kolejny mamy odnośnik do twórczości Basil'a Poledurisa (przypomnicie sobie "In the Glare of Burning Churches czy "Epilogue") i jego nieśmiertelnego soundtracku do Conana Barbarzyńcy. Echa tej muzyki stale przewijają się podczas słuchania płyty.
Co się tyczy brzmienia i produkcji Immortal Pride to nie można narzekać. Jest świeżo, instrumenty są wyraziste, jest głębia, a klawisze tworzą piękne tło. Sama partia perkusji może wydawać się nieco toporna względem całej reszty, ale w ostateczności daje radę i jest ok. Muzyka niesie ze sobą sporą dawkę emocji w kwestii zarówno tekstów jak i samej muzyki, co sprawia że w istocie pasowała by do jakiegoś filmu o dawnych Słowianach (wystarczy zerknąć na okładkę) lub o wojownikach pokroju chociażby Conana.
Co prawda nie jest to moja ulubiona płyta w dorobku Graveland, ale bardzo ją szanuję i doceniam potencjał jaki ze sobą niesie. Jest niezaprzeczalnie jednym z tych ważniejszych dzieł Graveland, które zapadają w pamięć.
W kwestii samej przedstawionej poniżej reedycji z Warheart, to jest dokładnie tak jak w przypadku omawianego wcześniej wznowienia "Following the Voice of Blood". Wyszło to naprawdę nieźle i jak ktoś nie ma first pressów, czy nie przeszkadza mu ta pierwszoplanowa, odświeżona warstwa graficzna to śmiało może po to sięgnąć. Jak najbardziej polecam.