Przyznam, że szwedzki death metal cenię ponad każdy inny. Ich brzmienie i podejście do tematu najbardziej mi odpowiada. Na przełomie lat 80-tych i 90-tych Szwecja wydała na świat całą masę wspaniałych zespołów z Entombed, Dismember i Unleashed na czele. O drugim krążku tego ostatniego będzie dziś mowa.
Po sukcesie "Where No Life Dwells" z 1991 Unleashed ruszyło w trasę po Europie i mimo napiętego grafiku rozpoczęło pracę nad kolejnym krążkiem. Wbrew panującemu trendowi na nagrywanie w Sunlight, zespół po raz kolejny wybrał niemieckie studio Woodhouse w Dortmundzie. Może min. dzięki temu zasadniczo różnili się od grup mniej lub bardziej naśladujących Entombed. "Shadows in the Deep", wydany w 1992, to płyta, która jest kolejnym krokiem ku wikingowej estetyce goszczącej w tekstach Unleashed, których namiastkę zespół serwował już na wcześniejszych nagraniach. Na tym krążku już w pełni ukształtowali swoje charakterystyczne brzmienie po którym nie sposób ich nie poznać. Riffy są ciężkie, mocarne, a jednocześnie łatwo wchodzące w pamięć. Ich struktura jest także znakiem rozpoznawczym tej grupy. No i oczywiście wokale Hedlunda, nie do podrobienia. Z utworów znajdujących się na albumie najbardziej cenię sobie sztandarowy "The Immortals" z genialnym refrenem, tytułowy "Shadows in the Deep" oraz "Onward Into Countless Battles". Bardzo podoba mi się okładka płyty, która znakomicie oddaje jej klimat. Mroczna jaskinia z której ścian wyłaniają się dziesiątki czaszek. Trudno tu o lepszą i bardziej wymowną grafikę.
Mimo faktu, że po twórczość Unleashed sięgam rzadziej niż po inne death metalowe dzieła ze Szwecji, to wysoko ich cenię, przede wszystkim za oryginalność i własny, niepowtarzalny styl.
P.S.
Warto wspomnieć, że płyta dedykowana jest pamięci Pellego "Dead'a" Ohlina.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz