Na dziś przygotowałem dla was krótką wycieczkę do Japońskiego metalowego piekiełka. Powiem wam szczerze, że do Japonii mam szczególny sentyment, jej historią, kulturą oraz etosem samurajskim interesuję się już od dzieciaka. Gdy będąc starszym zacząłem wsiąkać w muzykę metalową naturalną koleją rzeczy była eksploracja tamtejszej sceny. No i nie powiem, znalazłem sporo fajnych zespołów i niektóre na stałe zagościły w mojej kolekcji. Żeby nie robić z tego posta klucha zawalonego tekstem i zdjęciami postanowiłem wybrać dla was 4 grupy, które jak do tej pory cenię najwyżej wraz z przykładowymi płytami. Zatem do dzieła, banzai!
Riverge... Hmm... Jak dobrze pamiętam pierwszy raz zetknąłem się z nimi rok, czy dwa temu. Dostałem wtedy jakąś ich płytę od zaprzyjaźnionego sklepu z Osaki- Rock Stakk Records. Aby najlepiej opisać ich granie trzeba posłużyć się schematem przepisu kulinarnego. Weźcie garść Destruction oraz Kreator'a, wymieszajcie z łyżką stołową Salyer'a i na koniec posypcie starą Metallicą do smaku. Po tym zabiegu wyjdzie wam bardzo smaczny Riverge. Grupa istnieje już od lat 80-tych, kiedy to wydała swoje pierwsze demka i debiutancką epkę. Później przez aż 20 lat nie wydali nic (działalność zespołu była bodajże w zawieszeniu), aż do 2009 kiedy to ukazał się pierwszy długograj "Rebirth of Skull". Jest to ogólnie rzecz biorąc bardzo fajne thrashowe granie, które z powodzeniem przypadnie do gustu fanom tego gatunku. Mi słucha się tego wybornie. Dobra rzecz na rano kiedy nie można się wybudzić.
Czas na Satanica. Z zespołem zetknąłem się dzięki korespondencji z ich liderem oraz perkusistą Ritti Danger'em. Wymienialiśmy się płytami, pomagał mi zdobyć trochę pamiątek z Japonii i przy tej też okazji podesłał mi nagrania swojego zespołu i podpisane fotki. Chłopaki grają raczej klasyczny heavy metal o mrocznym zabarwieniu. Image też mają interesujący, widać wyraźne inspirację Kiss, Mercyful Fate czy nawet estetyką sceny black metalowej. Nie ma w ich grze niczego odkrywczego, poruszają się raczej po utartych już szlakach, ale mają swój własny styl i brzmienie. Od czasu do czasu lubię ich posłuchać. Warto sobie ich sprawdzić, aby poszerzyć swoje muzyczne horyzonty.
No i czas na dwa ostatnie zespoły, które są dla siebie niczym brat i siostra. Mowa o Sabbat i Metalucifer. Łączy je od zawsze osoba Gezola, który jest liderem i wokalistą obu grup (w Sabbat dodatkowo pełni też rolę basisty), a od jakiegoś czasu także innych muzyków, którzy udzielają się w zarówno w jednym jak i drugim zespole. Sabbat ma długą historię jako, że jego korzenie sięgają lat 80-tych kiedy to zespół powstał (mają jedną z największych dyskografii z jakimi się zetknąłem, tony splitów, płyt live, singli, masakra po prostu). Zarówno muzycznie jak i wizerunkowo wzorcem i inspiracją był dla nich Venom, to z resztą widać i słychać. Mamy tu przykład klasycznego black/thrashu w starym stylu ze specyficzną japońską polewą, której przykład można usłyszeć w takich utworach jak "Samurai Zombies" czy "Charisma".
Metalucifer powstał już nieco później jako projekt poboczny. Tutaj mamy przykład totalnego hołdu dla starej szkoły heavy metalu. Luzackie, szczere granie dla fanu i chwały gatunku, proste i chwytliwe, niosące masę pozytywnej energii. Na okładce każdej z płyt Metalucifer widnieje wielki fan metalu i kolekcjoner płyt, przyjaciel zespołu, Neal Tanaka. Warto wspomnieć, że większość kawałków zespołu ma w tytule frazę "Heavy Metal", ciekawy i lekko humorystyczny pomysł, który jednak daje coś na miarę znaku rozpoznawczego razem z bohaterem okładek. Szczerze uwielbiam tą grupę i jak ktoś nie zna to gorąco polecam posłuchać, albo od razu kupić płytę. Po co się rozdrabniać nie?
Mam nadzieję, że owa krótka wycieczka się wam podobała i Ci którzy wspomnianych zespołów nie znali będą mieli okazję po nie sięgnąć. Oczywiście mógłbym jeszcze trochę popisać w tym temacie, przedstawić wam jeszcze kilka zespołów, ale chyba na razie wystarczy. Może za jakiś czas zrobię kontynuację? Czas pokaże.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz