To demo to już klasyk naszego krajowego podziemia, i jedno z
czołowych wydawnictw czasu gdy formowała się u nas scena BM. W czasie kiedy się
ukazało nie było chyba równie pieczałowicie wydanej taśmy. Pagan Records
stanęło tu na głowie! Zespół, mimo ogromnych wpływów sceny norweskiej (zespół
potwierdził to już nawet doborem coveru "Deathcrush" Mayhem, który
notabene odegrali niemal identycznie jak sama legenda) w swojej muzyce, miał być z czego dumny, to
było wtedy coś. Materiał jak wtedy mało który przenosił ducha północy na nasze
ziemie objawiając go w kolejnej formie, która stworzyła charakterystyczne dla
naszego kraju brzmienie Black Metalowej sztuki. "...From the Pagan
Vastlands" obok demówek, długograjów Graveland, North, Sacrilegium, Marhoth,
materiałów Christ Agony, Taranis czy Xantotol był i historycznie wciąż jest
istotnym wpływowym elementem naszego metalowego dziedzictwa lat 90-tych,
dzieckiem swoich burzliwych czasów, symbolem tego co się wtedy liczyło. Nie
chodziło o perfekcję, szlify i cholera wie co jeszcze. Ważna była pasja,
przekonanie i chęć tworzenia. Oddanie temu co się robiło. 1994 rok był dynamicznym
okresem, a Behemoth stał już u progu domowej wojny między północą, a południem
naszej sceny BM, będąc głównym celem wszelakich gróźb o pozerstwo itd. Niemniej
ten właśnie rok był dla nich przełomowy, właśnie wtedy ukazało się
"...From the Pagan Vastlands" zdobywając scenę, nie tylko krajową,
niemal szturmem. Kto nie pamięta tych wszystkich wywiadów jakie pokazywały się
w zinach, słynnych fot zespołu cykniętych z końcem 93' roku w leśnych ostępach
między Brzeźnem, a Letniewem (Gdańsk), które towarzyszyły tym treściom i które
lądowały zapewne w wielu skrzynkach pocztowych wraz z demem i biosami? Pozytywne
recki materiału pokazywały się w zinach również poza granicami Polski, a samo
demo, rozeszło się w kilku tysiącach egzemplarzy i doczekało wersji cd z
ramienia Nazgul's Eyrie oraz amerykańskiej Wild Rags. Do jego już nieco
pogańskiego sznytu doszły riffy inspirowane po części twórczością takich hord
jak Enslaved czy Immortal (no jak tu zapomnieć chociażby charakterystyczne
"łał łał!" w "Thy Winter Kingdom", no ale kurde, miało to
klimat!), wspierane przez tło klawiszowe (sesyjna robota Czarka Morawskiego) i
złowieszcze wokale. Sama okładka to też już czysty kult i jedno z bardziej
charakterystycznych dzieł w temacie, a jest ona zasługą, jeszcze w czasie
nagrywania basisty Behemoth, Sebastiana "Orcusa" Kolasy. Chodzi o
rzecz jasna corpse- paintową twarz, do której leśne tło dodał już Tomasz
Krajewski. To wszystko wciąż sprawia, że o tym demie będzie się pamiętać i
wciąż do niego wracać, jeżeli nie ze względu na samą muzykę, to z całą
pewnością na sentyment. Mi nie dane było dorastać w tamtych czasach, ale od lat
chłonę wiedzę i wspomnienia wielu osób na jego temat i mam nadzieję, że
przynajmniej w małym stopniu udało mi się obudzić nostalgię i pamięć u tych,
którzy wciąż je pamiętają.
Poniżej kompaktowa reedycja wydana przez Witching Hour w 2011. Zastąpiła moją mocno zasłużoną, oryginalną wersję kasetową.
Przy okazji trochę self-promotion ;) Wspierajcie: https://www.facebook.com/BehemothTheEarlyDays/
Przy okazji trochę self-promotion ;) Wspierajcie: https://www.facebook.com/BehemothTheEarlyDays/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz