"I'm the devil and I'm here to do the devil's work!". Tymi słowami rozpoczyna się "Natas Liah", nowy album jeden z pomorskich bestii. Skłamałbym mówiąc, że nie darzę Hell-Born szczególnym sentymentem. Chyba nie nagrali albumu czy utworu, który by mi się nie podobał, a przynajmniej takowego nie pamiętam. Ucieszył mnie jakiś czas temu fakt, że Baal i Les postanowili wskrzesić te piekielne zwłoki i ponownie grać pod szyldem Hell-Born, no i że ich kolejnego pełniaka wyda Darek i jego Odium Records. Tak oto w styczniu 2021, po trzynastu latach od wydania "Darkness", pojawia się "Natas Liah". I od razu mówię, ci, którzy czekali na czysto death metalowy kopniak, jakim był poprzednik, mogą się nie spotkać ze swoimi oczekiwaniami. W zamian dostajemy materiał jeszcze lepszy, wdrażający nową formę, bardziej oldschoolową estetykę i bezpośrednie, prostsze kompozycje. To wciąż jest ten death metalowy Hell-Born, ale wpleciony w ogrom inspiracji pierwszą falą black metalu. Tak, to Hell-Born, który cofa się w czasie, żeby przemycić w swoich kompozycjach odniesienia do starego Bathory, Hellhammer, Venom czy jadowitego Destruction, którego to Les od zawsze był fanem. I to nie wszystko. Pojawia się tu nowy klimat, jest mroczniej, bardziej złowieszczo. Tu też mamy do czynienia z kolejnym black metalowym pierwiastkiem, który na myśl przywodzi Darkthrone z czasów ich sławetnej płytowej trylogii - wiecie, o co chodzi. Jednym słowem dostajemy stary-nowy Hell-Born, który tym razem nie idzie czysto w swoje death metalowe oblicze, a przemyca do niego oldschoolowe granie sprzed trzydziestu lat. I szczerze, nie wiem, jak może się to nie podobać. Jedynym minusem albumu jest jego nieco płaskie brzmienie, miejscami aż prosi się o solidniejszego kopa. Tu są same dobre kompozycje i większe pierdolnięcie w sekcji rytmicznej byłoby w punkt. Dostalibyśmy album idealny! Niemniej te numery tak się bronią, że można na to przymknąć oko. Także nie przychodzi mi nic innego, jak pogratulować Baalowi, Lesowi i Diabolizerowi naprawdę znakomitej płyty - płyty, z której mogą być dumni. Dla mnie ewidentnie premiera miesiąca! Rzekłem!
"I'm the devil and I'm here to do the devil's work!". With these words begins "Natas Liah", a new album of one of the Pomeranian beasts. I would be lying if I said that I have no particular fondness for Hell-Born. I don't think they've made an album or a song that I don't like, or at least I don't remember such one. I was glad that Baal and Les decided to resurrect this hellish corpse and play again under the Hell-Born banner, and that their next full-length will be released by Darek and his Odium Records. Thus, in January 2021, thirteen years after the release of "Darkness", "Natas Liah" appears. And I say right away, for those who were waiting for a purely death metal kick, which the predecessor was, the album may not live up to their expectations. In return, we get even better material, implementing a new form, more oldschool aesthetics and direct, simpler compositions. It's still that death metal Hell-Born, but mixed with the enormity of inspiration from the first wave of black metal. Yes, it's Hell-Born that goes back in time to smuggle references to the old Bathory, Hellhammer, Venom or the poisonous Destruction, which Les has always been a fan of. And that's not all. A new atmosphere appears here, it is darker, more ominous. Here we are dealing with another black metal element as well that brings to mind Darkthrone from the times of their famous album trilogy - you know what I mean here. In a word, we get the old-new Hell-Born, which this time doesn't go purely into its death metal form, but sneaks oldschool music from thirty years ago into their concept. And honestly, I don't know how you might not like it. The only disadvantage of the album is its slightly flat sound, sometimes it just begs for a more solid kick. There are only good compositions here, and a bigger blow in the rhythm section would be fine. We would get a perfect album then! Nevertheless, these compositions defend themselves so much that you can turn a blind eye to it. Also, I can't think of anything else but to congratulate Baal, Les and Diabolizer on a really excellent album, an album they can be proud of. For me, clearly the premiere of the month! I have spoken!
Moje pierwsze zetknięcie z twórczością Slavland to jeszcze czasy szkolne. Pierwszą płytą, jaką usłyszałem, i jaką Belzagor nagrał pod tym szyldem, były "Szepty Starych Dębów", potem sięgnąłem po wcześniejszy materiał "Gęstwiny Dróg Zapomnienia". Były to oczywiście materiały silnie pagan/folk metalowe, ale wciąż zawierające w sobie sporą dawkę black metalu, a wokal Belzagora nacechowany był złowieszczością, miał wręcz wampiryczny charakter. Perkusja była chyba zrobiona komputerowo, tego dokładnie nie pamiętam. W każdym razie płyty wyróżniała surowość i jeszcze swoją estetyką mocno osadzone były w latach 90. Nie przypominam sobie, abym potem czegoś jeszcze od Slavland słuchał. Teraz, po latach, znów wracam do katalogu Eastside i natrafiam na nową płytę rzeczonego zespołu. Nie powiem, ciekaw byłem, jak ta muzyka zmieniła się przez lata, czy w ogóle i co tam nowego Belzagor stworzył. No i miłe zaskoczenie. Nadal jest to w sporej części estetyka, którą zapamiętałem. Fajne riffy, dużo porywających folkowych wstawek, z których Slavland zawsze słynął. Perkusja już tak nie klika i zdaje się, że jest to już żywy instrument, a nie komputer, jest o wiele lepsze brzmienie i, co ważne, mamy tu już w pełni dojrzały i wyrobiony przez lata wokal i przejrzyste kompozycje, nie ma już tego brudu. Nie mając kontaktu z muzyką Slavland od czasów "Szeptów Starych Dębów", progres jest niesamowity, widać różnicę i całą tę twórczą drogę, jaką Belzagor pokonał przez lata. Utwór "Na Tatary" mógłby swobodnie znaleźć się w repertuarze rosyjskiej Arkony, to już naprawdę granie na konkretnym poziomie. Może to nie ten pułap produkcyjny, ale kompozytorski jak najbardziej. Co ważne, przy pracy nad "Stal biała, krew czerwona" sięgnięto do starych tekstów i pieśni polskich i litewskich. Taki na przykład "1672" pochodzi z "Pieśni Ludu" zebranych niegdyś przez Zygmunta Glogera. To lekko balladyzujący folkowy utwór, który rozbrzmiewał niegdyś zapewne w żołnierskich stanicach, gdzieś na odległym Podolu. Niniejszy album jest dziełem niemal perfekcyjnie obrazującym podziemny pagan folk metal i dowodem na to, że Slavland ma się dobrze, a jego twórczość z biegiem lat staje się tylko lepsza. Płytę mogę śmiało polecić wszystkim, którzy znają i lubią takie zespoły jak Biały Viteź, Nów, Venedae, Piorun czy Temnozor.
My first contact with Slavland's work goes back to school days. The first album that I heard and that Belzagor recorded under this name was "Szepty Starych Dębów", then I reached for the earlier material "Gęstwiny Dróg Zapomienia". They were obviously strongly pagan/folk metal materials, but still containing a large dose of black metal. Belzagor's vocals had ominous, almost vampiric character. Percussion was probably computer-made, I don't remember for sure. Anyway, the albums were distinguished by austerity and their aesthetics were firmly rooted in the 90s. I don't remember listening to anything else from Slavland. Now, years later, I go back to the Eastside catalog again and come across a new album from this band. I can't say, I was curious how this music has changed over the years, and what new Belzagor has created. And a pleasant surprise. It's still a lot from the aesthetics I remember. Cool riffs, lots of ravishing folk elements that Slavland has always been famous for. The percussion does not click so much and it seems that it is a living instrument, not a computer, it has a much better sound and, importantly, we already have fully mature and developed vocals and transparent compositions here, there is no more dirt. Having no contact with Slavland's music since "Szepty Starych Dębów", the progress is amazing, you can see the difference and all the creative path that Belzagor has traveled over the years. The song "Na Tatary" could easily be included in the repertoire of the Russian Arkona, it is really a serious level of performance. Maybe it's not in the case of production, but the composition for sure. What is worth mentioning, while working on "Stal biała, krew czerwona", old Polish and Lithuanian texts and lyrics were used. For example, such "1672" comes from "Pieśni Ludu" once collected by Zygmunt Gloger. It is a slightly balladizing folk song that used to be sung probably in military forts, somewhere in the distant Podole. This album is a work that almost perfectly depicts the underground pagan folk metal and proves that Slavland is doing well, and that its work only gets better over the years. I can confidently recommend the album to everyone who knows and likes bands such as Biały Viteź, Nów, Venedae, Piorun or Temnozor.
Płyta, której nie zdążyłem zrecenzować w ubiegłym roku. Myślałem, że styczeń rozwali mnie najnowszą płytą Asphyx, a tu przyszła pocztą pierwsza pełna płyta Cancerfaust i zdaje się zażarcie bić z Niemcami o ten przywilej. Cancerfaust zapunktował już poprzednimi materiałami, ale tutaj, mam wrażenie, poszli jeszcze o krok do przodu i w tej chwili nie wiadomo, czego spodziewać się więcej, skoro jest tak dobrze. Ale do rzeczy. Płytę rozpoczyna mocarny, rzężący bas i faktycznie ziemia zaczyna drżeć! Potem jest już tylko lepiej. Zespół umiejscowił swój styl i brzmienie gdzieś między Vader, Deicide, a Dismember, a to mieszanka piorunująca. I nie ma co się oszukiwać, bo o sile tego albumu stanowią przede wszystkim gitary. Polski styl i charakter zmieszany z mroźną Szwecją i odległą Florydą. Jest ciężko, brutalnie, ale i gdzieniegdzie melodią też zaleci. Płyta traktuje słuchacza niczym blender - tnie na pełnej, żeby zaraz zwolnić i silnymi ciosami przytłoczyć go do ziemi, zero wytchnienia. Od strony technicznej też jest bardzo dobrze, brzmienie jest tłuste i dzięki temu death metal w wydaniu Cancerfaust ma tak konkretną siłę rażenia. Co tu dużo mówić, ten zespół pnie się do góry po szczeblach podziemia i nie przebiera w środkach. Cały czas jest progres i na chwilę obecną "Let the Earth Tremble" to już świadectwo dojrzałości muzycznej i wyrobienia własnego stylu, świadomości, jak to ma wyglądać i dokąd zmierza. Powiem krótko, Cancerfaust to obecnie jedna z najlepszych ekip death metalowych na polskim podwórku. Jest to młody zespół, to prawda, ale w pełni na to zasłużył.
The album that I didn't have time to review last year. I thought that January would smash me with the latest Asphyx material, and here the first full Cancerfaust album came in the mail and seems to be fighting hard with the Germans for this privilege. Cancerfaust has already made an impression with the previous materials, but here I have a feeling that they went one step further and at the moment it is not known what to expect as it is so good. But to the point. The album starts with a powerful, rattling bass and the ground starts to tremble! After that, it only gets better. The band has placed their style and sound somewhere between Vader, Deicide, and Dismember, and it's an electrifying mix. And there is nothing to debate on, as the strength of this album is primarily the guitars. Polish style and character mixed with frosty Sweden and distant Florida. It is hard, brutal, but it will also serve some melody here and there. The album treats the listener like a blender - it cuts at full speed to immediately slow down and force you to the ground with strong blows, no respite. From the technical side it is also very good, the sound is massive and thanks to that, death metal perfomed by Cancerfaust has such an impact. What can I say, this band climbs the ranks of the underground and doesn't bother about anything. There is constant progress and at the moment "Let the Earth Tremble" is a testimony of musical maturity and developing one's own style, awareness of how it should look and where it is going. Let me put it briefly, Cancerfaust is currently one of the best death metal bands in the Polish underground. They are a young band, true, but they fully deserved it.
Na nową płytę Horny - a konkretnie na możliwość zakupu fizycznej kopii - czekałem, zdaje się, od wiosny ubiegłego roku. Z tego, co pamiętam, była dostępna do odsłuchu (lub jakieś utwory z niej) sporo przed wydaniem CD i LP. Wreszcie na początku grudnia pojawił się cedek i już w styczniu mogłem ją nabyć w Polsce. Zanim płyta do mnie dotarła, czegoś tam z niej słuchałem, zapoznałem się z jakimiś recenzjami. To, co usłyszałem, sprawiło, że oczekiwania miałem spore. Nie zawiodłem się! To bez wątpienia najlepszy materiał Horny od czasów, gdy na wokalu był Nazgul (Werwolf z Satanic Warmaster). Płyta jest obszerna (ponad godzina odsłuchu z przewodnim motywem śmierci, podzielona na 14 części lub, jak kto woli, kompozycji), bardzo spójna, świetnie brzmiąca i przy tym wszystkim nawiązująca do korzeni tego zespołu i estetyki z pierwszych dwóch płyt, dodająca do tego mnóstwo nowego klimatu, charakteru i produkcyjne dopracowanie. Czuć, ile pracy zostało włożone w ten album. Z Horną bywało różnie - albo wydawali album bardzo dobry, albo przeciętny, a tutaj wspięli się na swoje wyżyny, oferując nam jeden z najlepszych materiałów, jakie przyszło im nagrać. Ciekawym zabiegiem było użycie tu czystych wokali, które pojawiają się co jakiś czas. Zaznaczam, nie przesadzono z tym. Nie wiem, czy to nie pierwszy taki zabieg w ich wykonaniu. O dziwo wyszło to naprawdę nieźle i nawet ci mający alergię na takie "eksperymenty" w black metalu nie powinni tutaj narzekać. To po prostu się wpasowuje (taki "Tahtien Yona" wyszedł fenomenalnie!). Horna nie zawiodła i płyta zadowoli wszystkich fanów grupy, jak i generalnie entuzjastów black metalu. "Kuoleman Kirjo" będzie również świetnym wstępem do twórczości grupy dla tych, którzy jeszcze się z zespołem nie zapoznali. Dla mnie sztos i chętnie wrzuciłbym tę płytę do swojego TOP 10 za 2020 rok, no ale za późno przyszło mi jej posłuchać.
I have been waiting for the new Horna album - and more specifically, to buy a physical copy - since last spring. From what I remember, it was available for listening (or some songs from it) quite some time before the CD and LP release. Finally, at the beginning of December, CD appeared and in January, I was able to buy it in Poland. Before the album reached me, I had listened to something from it and read some reviews. What I have heard had made my expectations high. I was not disappointed! This is undoubtedly Horna's best material since Nazgul (Werwolf from Satanic Warmaster) was on vocals. The album is extensive (over an hour of listening with the leitmotif of death, divided into 14 parts or, if you prefer, compositions), very coherent, sounding great and at the same time referring to the roots of this band and the aesthetics of the first two albums, adding a lot of new atmosphere, character and production refinement to it. You can feel how much work has been put into this album. Horna has had its highs and lows - they either released a very good or average album, and here they reached their top by offering us one of the best materials that they have ever recorded. An interesting procedure was the use of clean vocals that appear from time to time. I emphasize that this has not been overdone. I don't know if this idea was performed for the first time. Surprisingly, it turned out really well and even those who are allergic to such "experiments" in black metal shouldn't complain here. It just fits (such "Tahtien Yona" turned out phenomenal!). Horna did not disappoint and the album will satisfy all fans of the group, as well as black metal enthusiasts in general. "Kuoleman Kirjo" will also be a great introduction to the band's work for those who haven't got to know the band yet. For me, it is a great release and I would love to include this album in my TOP 10 for 2020, but it was too late.
Rok 2021 witam kilkoma słowami na temat debiutanckiego krążka black/death metalowego Upon the Altar. Jest to kolejny cios wydawniczy od Putrid Cult. Po ubiegłorocznym krążku DeathEpoch nie spodziewałem się, że lada moment pojawi się kolejny materiał o takiej sile rażenia. Mamy tu do czynienia z materiałem brutalnym, bezkompromisowym i diabelskim na wskroś. Nie ma tu pewnych eksperymentów, jakie miały miejsce na krążku DeathEpoch wspomnianym powyżej. Tutaj jest już czysta kanonada, przeplatana klimatycznymi zwolnieniami, trwająca od początku po sam koniec płyty. To, co wyczynia tutaj sekcja rytmiczna to totalne zniszczenie! Gitary rzężą i pomrukują, a nad całością unosi się opętańczy wokal. "Absid ad Ordine Luminis" to chyba najlepszy album z tych pędzących przed siebie i zarazem walcowatych, jakie dane mi było słyszeć. Balans ciężaru i szybkości jest tu misternie rozplanowany, wszystko chodzi jak w zegarku. Wyważenie i odpowiednia dawka tych elementów dały niesamowity efekt, a przy okazji nie ma przesady w żadną stronę. Zespoły grające w tej stylistyce często mają tendencję przeginania w którąś stronę i płyta robi się jednostajna i do bólu przewidywalna. Tutaj tak nie jest i za to należy się ogromny plus. Powstał naprawdę dobry debiut, z konkretnym kopem, dobrym pomysłem na siebie i świetnymi, porywającymi kompozycjami. Tak można zaczynać kolejny płytowy rok!
I welcome 2021 with a few words about the debut of black/death metal act Upon the Altar. This is another publishing blow from Putrid Cult. After last year's DeathEpoch album, I didn't expect that a material with such power and impact will appear so soon. We are dealing here with brutal, uncompromising and thoroughly devilish record. There are no experiments here that took place on the DeathEpoch album mentioned above. Here we have a pure cannonade, mixed with atmospheric slowdowns, lasting from the beginning to the very end of the album. What the rhythm section does here is a total destruction! The guitars hoot and murmur, and a demonic vocal hovers over the whole thing. "Absid ad Ordine Luminis" is probably the best album from those rushing ahead and so heavy at the same time that I have ever heard. The balance of heaviness and speed is intricately laid out here, everything works like a clockwork. The right dose of these elements gave an amazing effect, and there is no exaggeration in either direction. Bands playing in this style often tend to bend too much in one direction and the album becomes boring and painfully predictable. This is not the case here and it deserves a huge plus. A really good debut, with a concrete kick-in-the-ass, with the specific idea for themselves and great, thrilling compositions. This is how you can start another record year!