Na "Sword Songs" nie ma niczego nazbyt nowego w stosunku do 3 poprzednich wydawnictw, może więcej mocy, więcej pewnego brzmieniowego ciężaru. Poziom wciąż wysoki, jak przy ostatnich ich płytkach i ta sama przyjemność ze słuchania. Wiedzą co chcą grać i to robią, bez zbędnego kombinowania i z niesamowitą pasją. Jak ktoś lubi tego typu klimaty to brać bez namysłu, dobry stuff i koniec dyskusji. Aby posmakować tego co oferuje album zalecam sprawdzić sobie takie kawałki jak otwierający płytę "Freja's Choice" (ta sama klasa co znany już "I, the Jury"), stworzony na koncerty, hymnowy "Varangian" oraz "Forged in Iron - Crowned in Steel" ze znakomitą, epicką i wręcz nostalgiczną wstawką.
Jeszcze nigdy przedtem nie zdarzyło mi się edytować swoich recenzji, ale przyszedł czas na wyjątek od reguły. Muszę jeszcze dodać parę słów. Gdy po raz pierwszy usłyszałem ich na żywo 9 grudnia w warszawskiej Progresji, to opadła mi kopara, dosłownie wgnietli mnie w glebę. Była autentyczna moc i ciary na skórze! Po tym występie bardzo zyskali w moich oczach i szturmem wdarli się na listę moich ulubionych grup. Zagrali u boku Dawn of Disease oraz Amon Amarth, i... brzmieli najlepiej z całej trójki! Nie byli główną gwiazdą wieczoru, a śmiem twierdzić, że ją przyćmili. Z niniejszego albumu zagrali tylko "Varangian", ale cóż mieli tylko 45 minut, zatem setlista była skonstruowana bardziej pod kątem takiego swoistego "best of" i autentycznie dostaliśmy "best of" i to na najwyższych obrotach. Tyle. Także raz jeszcze polecam nie tylko tą płytę, ale i sam zespół!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz