Po pięciu latach przerwy powraca z nowym albumem niemiecki Desaster. Dla mnie to już kapela kultowa o niepodważalnym statusie, no i jedna z ulubionych ekip na metalowej scenie. "Churches Without Saints" to album, który nie tylko wprowadza w skład nowego perkusistę - Honta, ale również bardzo mocno odnosi się do różnych etapów twórczości zespołu, serwując nam również coś nowego w ramach już dawno obranego stylu i brzmienia. Płyta przenosi nas momentami do debiutu, wprowadzając szczyptę średniowiecznego klimatu, potem do takiego "Divine Blasphemies" czy "The Art of Destruction", gdzie atakowały nas konkretne, tnące riffy, jak na dobry teutoński thrash przystało. Moimi absolutnymi faworytami na tym materiale są otwierający go "Learn to Love the Void", nieco odmienny od reszty "Exile is Imminient" oraz tak bardzo silny duchem starego Desaster "Endless Awakening". Ten pierwszy serwuje nam riffy rodem ze starego Destruction, drugi rozpoczyna się bardzo nietypową jak na Desaster gitarą, której wtóruje znakomity, rzężący bas Odina, natomiast trzeci to wycieczka w czasie do "A Touch of Medieval Darkness" i utworów takich jak tytułowy z tejże płyty, czy też "Fields of Triumph". "Churches Without Saints" pokazuje, że w obozie Desaster wciąż dobrze się dzieje i że wena chłopaków nie opuszcza. Jedyną rzeczą na którą mógłbym tu ponarzekać to trochę słabe brzmienie perkusji, które ustępuje pozostałym instrumentom i wokalowi, ale to tyle. Czekałem na ten album z niecierpliwością i moje oczekiwania nie zostały zawiedzione.To już tyle lat, a Sataniac, Infernal, Odin i teraz Hont, nadal idą swoją własną drogą łącząc to, co w oldschoolomym metalu najlepsze będąc od lat wiernymi tej unikalnej dla siebie hybrydzie black metalu i ich rodzimego thrashu spod znaku Kreator, Sodom oraz Destruction. Uważam, że Desaster siedzi już na swym własnym tronie i nie musi nikomu niczego udowadniać, a niniejsza płyta jest tego jawnym dowodem.
English translation:
After five years of break, German Desaster returns with a new album. For me, it is a cult band with unquestionable status, and one of my favorite bands on the metal scene. "Churches Without Saints" is an album that not only introduces a new drummer - Hont, but also strongly refers to various stages of the band's works, also offering us something new in terms of a long-chosen style and sound. The album sometimes takes us to their debut, introducing a pinch of medieval atmosphere, then to "Divine Blasphemies" or "The Art of Destruction", where we were attacked by concrete, cutting riffs, as befits good Teutonic thrash. My absolute favorites on this material are the opening "Learn to Love the Void", a bit different from the rest "Exile is Imminient" and the very strong spirit of the old Desaster represented by the "Endless Awakening". The first one serves us riffs straight from the old Destruction, the second starts with a very unusual guitar line, which is accompanied by Odin's excellent, rattling bass, while the third is a trip back in time to "A Touch of Medieval Darkness" and songs such as the title track from this album, or "Fields of Triumph". "Churches Without Saints" shows that the Desaster camp is still going well and that the boys are still in their prime. The only thing I could complain about here is a little weak sound of the drums, which makes you feel that it is behind other instruments and vocals, but that's it. I have been waiting impatiently for this album and my expectations were met. It's been so many years, and Sataniac, Infernal, Odin and now Hont, are still going their own way, combining what is best in old school metal, being faithful to this unique hybrid of black metal and their native thrash like Kreator, Sodom and Destruction. I believe that Desaster is already sitting on his own throne and doesn't have to prove anything to anyone, and this album is a clear proof of that.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz