Młoda Ossuary Records rozpędza się, wydając w tym roku kilka naprawdę dobrych tytułów. Tutaj kolejny z nich, czyli drugi krążek od Divine Weep. Po pięciu latach przerwy od wydanego własnym sumptem debiutu zespół wraca z kolejną płytą oraz kolejną dawką rozpędzonego i lekko melodyjnego heavy metalu. Gdy słucham "The Omega Man" nasuwają mi się skojarzenia ze starym Gamma Ray, Primal Fear czy Judas Priest spod znaku takich płyt jak "Painkiller" (posłuchajcie sobie "The Screaming Skull of Silence"!) czy "Ram It Down". Zespół dodał do tego jeszcze bardzo fajnego zadziora w stylu wczesnego, lekko thrashującego Blind Guardian oraz, i tutaj będzie to niespodziewane porównanie, melodyjność Dissection. Jakoś te riffy chodzą nieco w tamtym duchu, przetworzone jednak na modłę klasycznego heavy metalu. Jest też trochę nastrojowo, gdy przechodzimy do balladowego "Riders of Navia", który cofa w czasie do Maidenów z Paulem Di'Anno i utworów w stylu "Strange World" lub "Remember Tomorrow". Kolejny numer, który też w jakimś sposób nawiązuje do Iron Maiden to rozbudowany "Walking (Through Debris of Nations)". W pewnych momentach sprytnie przemyca elementy słynnego "Powerslave". Podoba mi się to, w jaki sposób Divine Weep ponawiązywali do klasyki, tworząc przy tym bardzo dobry, złożony i energiczny album, który się nie nudzi, gdzie każdego numeru słucha się z przyjemnością i autentycznym zainteresowaniem, co będzie dalej. Myślę, że grupa może być dumna ze swojej "dwójki". Nie mogę się tu do niczego przyczepić i śmiało polecam każdemu, kto lubuje się w tradycyjnym heavy metalu.
Young Ossuary Records is gaining momentum, releasing some really good titles this year. Here is another one, the second album from Divine Weep. After a five-year break from the self-released debut, the band returns with another album and another dose of speeding and slightly melodic heavy metal. Listening to "The Omega Man" gives associations with the old Gamma Ray, Primal Fear or Judas Priest from such albums as "Painkiller" (listen to "The Screaming Skull of Silence"!) Or "Ram it Down". The group added a very nice touch in the style of the early, slightly thrashing Blind Guardian and, here it will be an unexpected comparison, the Dissection-like attitude towards melody. Somehow the riffs go a bit in their spirit, but transformed in the style of classic heavy metal. It's also a bit of a mood when we move on to the ballad "Riders of Navia" which takes you back in time to Maiden with Paul Di'Anno and songs like "Strange World" or "Remember Tomorrow". The next track, which also somehow refers to Iron Maiden, is the extended "Walking (Through Debris of Nations)". At certain moments, it cleverly smuggles in elements of the famous "Powerslave". I like the way Divine Weep referred to the classics, creating a very good, complex and energetic album that never gets you bored, where each track is listened to with pleasure and genuine interest in what will happen next. I think the group can be proud of their second attempt. I can't say anything bad here and I recommend it to anyone who likes traditional heavy metal.
Niniejszym wyłaniam swoją płytę roku 2020! To, co Azarath zrobił na tym albumie, to dla mnie osobiście coś niesamowitego! Nie tylko w obrębie diabelskiego death metalu, jakim się parają, ale i względem kompozycji i brzmienia, warsztatu muzycznego, jaki wyłania się z tych opętańczych dźwięków. Ta płyta po prostu równa wszystko z ziemią. "Saint Desecration" jawi się nie tylko jako odniesienie do starszych płyt zespołu, ale również jest niesamowitym jakościowym krokiem naprzód. Mam wrażenie, że Panowie nigdy wcześniej nie brzmieli tak potężnie! No i bardzo dobrze robi grupie fakt posiadania Skullrippera na wokalu. Lata w Embrional zrobiły swoje i Marcin wpasował się tu idealnie, zarówno ze swoim głosem, jak i gitarą. Inferno, Bart, a i Peter jak zwykle wymiatają i są w życiowej formie, a zespół pokazuje się ze swojej najlepszej strony. Mnogość różnych smaczków i natchnionych solówek zanurzona jest w miażdżących blastach, tnących niczym polsilver riffach i zajadłych wokalach. Azarath pokazał na tej płycie, że wciąż można grać brutalnie, a jednocześnie z kunsztem i finezją, przemycając w tę formę nieco melodii, tworząc death metal z jednej strony bijący swą piąchą prosto w pysk, a z drugiej otwierający przed słuchaczem swoją głębię i bogactwo. Wisienką na torcie jest zamykający album utwór "Beyond the Gates of Burning Ghats". Takiego numeru w swoim dorobku zespół jeszcze nie miał. Kompleksowy, ze znakomitą linią gitar (a i solówka jest tu przepiękna), mistyczny w swoim wydźwięku i bardzo klimatyczny, pełen atmosfery mroku, tlących się świec i kadzideł. Miejscami trochę behemothowy, ale wciąż zachowujący ten charakterystyczny dla Azarath pazur. Do tej kompozycji powstał również pierwszy w historii Azarath teledysk, który załączam poniżej. Charakter albumu idealnie oddaje ponura i tajemnicza okładka autorstwa Marty Promińskiej, małżonki Inferna. Do limitowanej wersji CD, którą przedstawiam w niniejszej recenzji dodano również cover Merciless "Pure Hate", który zespół zagrał jak swój własny numer - klasa!
English translation:
I hereby choose my album of the year 2020! What Azarath did on this one is something amazing for me personally! Not only in terms of the devilish death metal they play, but also regarding the composition and sound, and the musical technique that emerges from this demonic music. This record simply smashes everything to the ground. "Saint Desecration" stands out not only as a reference to the band's older albums, but also is an amazing qualitative step forward. I have the impression that the gentlemen have never sounded so powerful before! And it does the group very well to have Skullripper on vocals. The years at Embrional have done their job and Marcin fit in perfectly here, both with his voice and guitar. Inferno, Bart and Peter, as always, are rocking and in their best shape, the band shows its best side. The multitude of different additions and inspired solos are hidden in crushing blasts, riffs cutting like polsilver and fierce vocals. Azarath showed on this album that you can still play brutally, and at the same time with artistry and finesse, smuggle some melody into this form, creating fist-punching death metal on the one hand, and on the other opening its depth and richness to the listener. The icing on the cake is the closing track "Beyond the Gates of Burning Ghats". The band has not had such a track in their output yet. Comprehensive, with an excellent line of guitars (and the solo here is beautiful), mystical in its overtone and very atmospheric, full of darkness, smoldering candles and incense. A bit of a behemoth-like in places, but still retaining that "claw" characteristic for the group. Azarath also made their first music video to this composition, which I am attaching above. The nature of the album is perfectly reflected in the gloomy and mysterious cover by Marta Promińska, Inferno's wife. A cover of Merciless "Pure Hate" was also added to the limited CD version, which I present in this review. The band played it as their own composition - top class!
To, że Morgul ma nosa do dobrych zespołów i projektów, to wiadome nie od dziś. Zwłaszcza w obrębie black metalu. Tutaj mamy następny tego przykład. Przyznać muszę, że to już któraś z kolei płyta, która w tym roku pozytywnie mnie zaskakuje swym przeogromnym wyczuciem tego gatunku i jego korzeni. Osoba stojąca za przedstawianym Grimcult to dobrze znany z Odour of Death R. Hate, który przybiera tu pseudonim Nobody. Na trwającym 25 minut "Revelations of Sinister Flame" stworzył black metal z konkretnym odniesieniem do wczesnych dokonań naszej sceny (spod znaku Veles, Graveland, starego North), ale też fińskiej i zespołów pokroju Horny czy Satanic Warmaster. Jednym słowem kult przeszłości stworzony ze smakiem i świadomością, a przede wszystkim umiejętnością odtworzenia tamtego klimatu i estetyki. Nie każdy to potrafi i myślę, że coś takiego świadczy o klasie artysty i oddaniu ulubionej muzyce. Jest to zawsze wynik przeogromnej pasji w temacie. Materiał jest bardzo klimatyczny, zawierający dobrze wplecione klawisze, które dobrze wykorzystane robią kawał dobrej roboty. Do tego ta okładka autorstwa Lorda. K... W punkt! Taką wisienką na torcie jest zaśpiewany po polsku kawałek "Przymierze", którego tekst od razu się zapamiętuje, a przynajmniej tę najważniejszą jego część. Posłuchacie, to będziecie wiedzieli, o czym mówię. Mam nadzieję, ze R. Hate nie popełnił tu jednorazowego strzału i dalej będzie atakował z Grimcult. Tymczasem zaproście Diabła do swojego życia i wrzucajcie "Revelations of Sinister Flame" do odtwarzaczy!
The fact that Morgul has an ability to pick up good bands and projects has been known for a long time. Especially in the area of black metal. Here's another example of that. I must admit that this is another album that positively surprises me this year with its enormous sense of this genre and its roots. The person behind the presented Grimcult is R. Hate well-known from Odour of Death, who takes the nickname Nobody here. On the 25-minute "Revelations of Sinister Flame" he created black metal with a specific reference to the early achievements of our scene (under the sign of Veles, Graveland, old North), but also Finnish and bands like Horna and Satanic Warmaster. In a word, the cult of the past created with taste and awareness, and above all with the ability to recreate that atmosphere and aesthetics. Not everyone can do it and I think that something like this proves the artist's class and devotion to his favorite music. This is always the result of a huge passion in the subject. The material is very atmospheric, with keys, which when used well do a great job. Plus this cover art by Lord. K... Right on point! The icing on the cake is the song "Przymierze", sung in Polish, the text of which is immediately remembered, or at least the most important part of it is. Listen, you will know what I'm talking about. Hopefully R. Hate didn't make a one-shot here and will continue attacking with Grimcult. Meanwhile, invite the Devil into your life and throw "Revelations of Sinister Flame" into your CD players.
Zaraz stukną Vomit Division dwa lata stażu na scenie, a debiutancka płyta to moje pierwsze zetknięcie z tym jednoosobowym zespołem (za wszystkie instrumenty i wokale odpowiada Desmotes). Nie mogę powiedzieć, żeby Vomit Division czymś się wyróżniał spośród innych zespołów parających się black/thrashem. Jedynym czynnikiem, który jest tu szczególny to świetna dynamika i bardzo dobre i dopracowane brzmienie. Sama muzyka, jaką wykonuje Desmotes to wypadkowa pierwszej płyty Bathory, debiutu Cruel Force oraz płyt szwedzkiego Gehennah. Wszystko to wrzucone jest do jednego gara, zamieszane, podrasowane całkiem dobrą produkcją i gotowe, mamy "Hell in a Bottle". Do tego tekstowo mamy tu wszelkie bluźnierstwo i perwersję, także idzie to ramię w ramię z tytułem płyty. Piekło i szatan być muszą i są. Album, mimo muzycznej estetyki, z którą do czynienia mam często i która z zasady mi się podoba, ani mnie na dłuższą metę nie zaskoczył, ani nie wciągnął, mimo początkowego potencjału. No jakoś nie, ale to rzecz oczywiście subiektywna. Generalnie wszystko jest tu na plus i obiektywnie bardzo ciężko się do jakichś elementów przyczepić. Jest poprawnie, a nawet pod wieloma względami bardzo dobrze. Jednak zabrakło mi tu tzw. "tego czegoś". Podoba się, ale po przesłuchaniu nie masz już chęci do tego wracać. Tak jest w moim przypadku jeżeli chodzi o "Hell in a Bottle". Niestety. Poprawna płyta w swojej niszy. Materiał dla tych, którym jeszcze nie przejadła się black/thrashowa formuła. Oddani fani tego grania będą kontent. Ja już mam przesyt i ciężko mnie tu zaskoczyć.
Vomit Division is about to celebrate two years of existence on the scene, and the debut album is my first encounter with this one-man band (Desmotes is responsible for all instruments and vocals). I can't say that Vomit Division stands out from other black/thrash bands. The only factor that is special here is great dynamics and a very good and refined sound. The music that Desmotes performs is stuff that may come out of Bathory's first album, Cruel Force's debut and Swedish Gehennah's records. All this is thrown into one pot, mixed up, boosted with quite good production and there we have "Hell in a Bottle". In addition, we have all blasphemy and perversion in terms of lyrics, and it also goes hand in hand with the title of the album. Hell and Satan must be there and here they are. The album, despite the musical aesthetics that I deal with often and generally like, neither surprised me nor attracted me in the long run, despite its initial potential. Well, but this is of course a subjective thing. In general, everything is okay and it is objectively very difficult to complain about anything here. All is correct, and even in many respects very good. However, I missed the so-called "this thing". You like it, but after the listening you don't want to come back to it anymore. This is how it looks like with me when it comes to "Hell in a Bottle". Unfortunately. Correct record in its niche. Material for those who have not yet been overwhelmed by the black/thrash formula. Devoted fans of this stuff will be content. I've heard a lot of different bands in this style and it's hard to surprise me here.